... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Jako pielęgniarka socjalna otrzymywała wezwania i musiała wychodzić z domu w najprzeróżniejszych porach dnia i nocy. Z reguły wychodziła z domu z rana, czasem wpadła na lunch, a czasem wracała dopiero późnym wieczorem. Odnosiłam wrażenie, że miała poczucie winny za taki stan rzeczy. Cały dom, na przykład, pełen był najprzeróżniejszych zabawek, które Sally stale kupowała dla swojego psa, obok drzwi wejściowych stało wiaderko po brzegi napełnione psimi herbatnikami. Kiedy spytałam ją, dlaczego ono tam stoi, odpowiedziała mi, w jaki sposób żegna się z Bruce'em: kiedy wychodzi z rana głaszcze go czule i zapewniając, że już niedługo wróci, daje mu jakiś smakołyk. Pozostawia ich więcej przy drzwiach w nadziei, że Bruce będzie miał się czym zająć, kiedy jej nie ma w domu. Nie ulegało więc żadnej wątpliwości, że Sally bardzo kochała swojego psa, ale dla mnie było też oczywiste i to, że swoją miłością czyniła więcej złego niż dobrego. Moim zadaniem było uzdrowienie tej sytuacji. Rozwiązanie nasuwało się właściwie samo. Byłam absolutnie pewna, że kolejny raz mam do czynienia z psem, który wziął na siebie odpowiedzialność za opiekowanie się swoim właścicielem. Dla Bruce'a to Sally była jego dzieckiem, a nie odwrotnie, dlatego kiedy tylko podnosiła się, aby przejść do drugiego pokoju, Bruce - jak każdy kochający rodzic - natychmiast ruszał za nią, aby upewnić się, czy nie grozi jej coś złego. Jego wściekłe ataki na drzwi frontowe były przejawem paniki. Koncentrował się tylko na tym miejscu, w którym następowało rozstanie. Gryzienie drzwi było próbą przedostania się na zewnątrz i połączenia się z ukochanym dzieckiem. Kiedy wyjaśniłam Sally, o co w tym wszystkim chodzi, szybko zrozumiała dlaczego jej pies zachowuje się w taki sposób. Każdy rodzic odchodzi przecież od zmysłów, kiedy jego ukochane dziecko znika nagle i nie wie, co się z nim dzieje. Dokładnie w ten sam sposób reagował Bruce. (Udowodniono nawet naukowo, że u psów wzrasta poziom endorfiny, kiedy coś gryzą, i - podobnie jak wyższy poziom adrenaliny - uśmierza ból). Co gorsza, Sally robiła wiele rzeczy, które tylko pogarszały całą sytuację. Przede wszystkim sposób, w jaki rozstawała się z Bruce'em sprawiał, że stawał się on jeszcze bardziej podniecony sytuacją. Wszystko, co robiła przy wychodzeniu z domu, jedynie podkreślało pozycję jej psa jako przewodnika stada. Im lepiej rozumiał to, co dzieje się wokół niego, tym łatwiej było mu przewidzieć, co stanie się za chwilę. Ponieważ czuł się w obowiązku opiekowania się nią, nie chciał, aby sama wyruszała w szeroki świat, którego Sally, jak każde dziecko, nie mogła jeszcze dobrze znać. Tylko on, jako przewodnik stada, wiedział wszystko najlepiej, znał niebezpieczeństwa, które mogą jej grozić i chciał ją przed tym obronić. Jego obawy o Sally pogarszał jeszcze nastrój, w jakim ją widział, kiedy wracała do domu. Sally nie mogła być zachwycona tym, co podczas jej nieobecności wyprawiał Bruce i okazywała swoje rozdrażnienie z powodu tego, co tam zastawała. Bruce natomiast kojarzył jej stan z czymś nieprzyjemnym, co musiało ją spotkać, kiedy oddaliła się od niego. Dlatego też denerwował się nie tylko wtedy, kiedy nie było jej przy nim, ale także wtedy, kiedy wracała do domu. A jakby wszystkiego było mało, sytuację pogarszał jeszcze fakt, że zostawiała jedzenie przy drzwiach. Pożywienie, jak wiemy, dostarczane jest przez przewodnika stada, jeżeli więc Bruce miał cały czas dostęp do jedzenia, potwierdzało to tylko jego dominującą pozycję. Ilekroć mam do czynienia z takimi sytuacjami przypomina mi się pewna scena z Piotrusia Pana, kiedy Wendy i dzieci ulatują w niebo razem z wróżką Tinker Bell. Jej zaczarowany proszek obsypuje także ich psa, Nanę, który razem z nimi unosi się w górę. Ale kiedy łańcuch na szyi Nany powstrzymuje ją nagle przed dalszym lotem, w jej oczach pojawia się ogromny smutek i przerażenie. Martwi się tym, że nie wie dokąd wyrusza cala jej rodzina i denerwuje się, że nie może dalej lecieć z nimi, aby w razie potrzeby zaoferować im swoją pomoc i opiekę. Zawsze było mi żal Nany, podobnie jak wtedy było mi żal Bruce'a