... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Pobiegła za nim, próbując go dogonić, aż natknęła się na rozgałęzienie, ale nie wiedziała, który korytarz wybrał Creb. W panice patrzyła to na jeden, to na drugi. Poszła wreszcie prawym odgałęzieniem, ale na środku tunelu stał mężczyzna i zagradzał jej drogę. To był Jeren! Wypełniał sobą całe przejście, stał na rozstawionych nogach, ręce skrzyżował na piersiach i potrząsał przecząco głową. Błagała go, żeby ją przepuścił, ale jej nie rozumiał. Krótką, rzeźbioną laską wskazał na ścianę za jej plecami. Odwróciła się i zobaczyła biegnącego ciemnożółtego konia i za nim mężczyznę o jaśniejszych, ale też żółtych włosach. Żołądek jej się ścisnął ze strachu. Biegła ku niemu, słyszała rżenie koni i widziała Creba u wylotu jaskini, który wzywał ją do pośpiechu, mówił jej, by spieszyła się, zanim będzie za późno. Nagle bicie kopyt końskich stało się głośniejsze. Słyszała parsknięcia, rżenia i dźwięk, który wywołał przerażenie i panikę: krzyk konia. Ayla zbudziła się i poderwała na nogi. Jondalar już nie spał. Przed namiotem słychać było zamieszanie, końskie rżenia i bicie kopyt. Usłyszeli warknięcie Wilka, a potem skowyt bólu. Zrzucili futra i wypadli przed namiot. Było bardzo ciemno, tylko maleńki sierp księżyca rzucał trochę światła, ale wiedzieli, że w piniowym lesie jest więcej koni niż te dwa, które tam przywiązali. Nie mogli niczego dojrzeć, ale słyszeli wydawane przez nie dźwięki. Kiedy biegli w kierunku koni, Ayla potknęła się o wystający korzeń i ciężko upadła na ziemię. - Aylo! Nic ci się nie stało?! - zawołał Jondalar i zaczął szukać jej w ciemności. Słyszał tylko, jak padała. - Tutaj jestem - powiedziała ochrypłym głosem, starając się odzyskać oddech. Poczuła na sobie jego ręce i próbowała się podnieść. Kiedy usłyszeli dźwięk oddalających się kopyt, zebrała wszystkie siły i pobiegli razem do miejsca, w którym przywiązali konie. Whinney nie było! - Nie ma jej! - krzyknęła Ayla. Gwizdała i przywoływała ją końskim rżeniem, od którego pochodziło jej pierwotne imię. Z oddali rozległo się rżenie w odpowiedzi. - To ona! To Whinney! Te konie, one ją zabrały Muszę ją odebrać! - Kobieta zaczęła biec za końmi, potykając się w ciemnym lesie. Jondalar dogonił ją po kilku krokach. - Aylo, czekaj! Nie możemy ruszać teraz, jest za ciemno. Nie widzisz nawet, dokąd idziesz. - Ależ muszę ją przyprowadzić z powrotem, Jondalarze! - Zrobimy to. Rano - powiedział i objął ją. - Rano już ich nie będzie - zawodziła. - Ale będzie jasno i zobaczymy ich ślady. Pójdziemy po tropach. Przyprowadzimy ją z powrotem, Aylo. Przyrzekam ci, że ją odzyskamy. - Och, Jondalarze. Co ja pocznę bez Whinney? To mój przyjaciel. Przez długi czas była jedynym przyjacielem - powiedziała Ayla, poddając się logice jego rozumowania, ale wybuchając płaczem. Mężczyzna trzymał ją i pozwolił jej płakać przez chwilę, a potem rzekł: - Teraz musimy zobaczyć, czy zabrały również Zawodnika. Musimy też znaleźć Wilka. Ayla nagle przypomniała sobie, że słyszała wilczy skowyt bólu i zaniepokoiła się o niego i o młodego ogiera. Gwizdnęła na Wilka, a potem wydała dźwięk, którym zwykle przywoływała konie. Najpierw usłyszeli rżenie, a potem skomlenie. Jondalar poszedł do Zawodnika, a Ayla pobiegła w kierunku wilczego skowytu, aż znalazła Wilka. Wyciągnęła do niego rękę, żeby go pocieszyć, i poczuła coś mokrego i lepkiego. - Wilk! Jesteś ranny. - Próbowała go podnieść i przenieść do paleniska, gdzie mogłaby rozniecić ogień i coś zobaczyć. Zasko-wytał z bólu, kiedy prostowała się, uginając pod jego ciężarem. Wyrwał się z jej ramion i stanął na własnych łapach, a chociaż wiedziała, że kosztowało go to niemało wysiłku, doszedł sam do obozu. Jondalar także wrócił do obozu, prowadząc Zawodnika, podczas gdy Ayla krzesała ogień. - Jego rzemień wytrzymał - oznajmił mężczyzna. Miał zwyczaj używania solidnych sznurów i rzemieni, żeby przytrzymać ogiera, ponieważ zawsze sprawiał mu nieco więcej kłopotów, niż Ayla miała z Whinney - Tak się cieszę, że jest bezpieczny - powiedziała Ayla i objęła kark konia. Potem cofnęła się nieco, żeby mu się uważniej przyjrzeć, po prostu żeby się upewnić, iż wszystko jest w porządku. - Dlaczego nie użyłam mocniejszego sznura, Jondalarze? -Była zła na samą siebie. - Gdybym była ostrożniejsza, Whinney nie odeszłaby - Jej związek z kobyłą był bardzo bliski. Whinney była przyjaciółką, która z własnej woli robiła to, co Ayla chciała, i Ayla używała tylko lekkich pęt, żeby powstrzymać konia od zbyt dalekich wędrówek. Zawsze to było wystarczające. - To nie twoja wina, Aylo. To stado nie przyszło po Zawodnika. Chciało kobyły, nie ogiera. Whinney nie odeszłaby, gdyby jej konie nie zmusiły. - Ale wiedziałam, że są tu konie, i powinnam była wiedzieć, że przyjdą po Whinney. Teraz Whinney nie ma, a Wilk jest ranny - Ciężka rana? - Nie wiem. Zbyt go boli, kiedy dotykam, bym mogła porządnie go zbadać, ale myślę, że ma albo bardzo potłuczone, albo złamane żebro. Któryś z koni musiał go kopnąć