... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Ochłonąwszy nieco, Fauchelevent zawołał: - A jak będziecie oddychać? - Będę oddychał. - W tym pudle? Jak o tym pomyślę, to już mi się duszno robi. - Macie przecie świder, wywiercicie koło ust kilka dziurek i niezbyt mocno przybijecie wieko. - A jeśli zaczniecie kasłać albo kichać? - Ten, kto ucieka, nie kaszle i nie kicha. - I Jan Valjean dodał: - Ojcze Fauchelevent, trzeba wybrać jedno z dwojga: albo zostanę tu i będę przyłapany, albo wywiozą mnie stąd na karawanie. Rzecz to znana, że koty lubią zatrzymywać się i kręcić w miejscu między na wpół uchylonymi drzwiami. Któż z nas nie mówił do kota: „Wejdźże nareszcie!" Niektórzy ludzie wobec jakiegoś wydarzenia mają również skłonność do niezdecydowanego dreptania w miejscu między dwoma postanowieniami, narażając się na zmiażdżenie przez los, zatrzaskujący nagle drzwi przygody. Ludzie nadmiernie ostrożni, choć przypominają koty, i dlatego właśnie że przypominają koty, ryzykują więcej niż ludzie odważni. Fauchelevent należał do tych niezdecydowanych natur, jednakże zimna krew Jana Valjean udzielała mu się mimo woli. - Rzeczywiście, nie widzę innego sposobu - mruknął. Jan Valjean ciągnął: - Jedno mnie tylko niepokoi: co to będzie na cmentarzu? - Właśnie o to najmniej się kłopocę! - zawołał Fauchelevent. - Jeśli jesteście pewni, że wyjdziecie z trumny, jestem pewny, że wyciągnę was z grobu. Grabarzem jest mój przyjaciel, pijanica, ojciec Mestienne. Stary moczymorda. Grabarz daje sobie radę ze zmarłymi, a ja daję sobie radę z grabarzem. Zaraz powiem, jak to będzie: przyjedziemy tuż przed zmierzchem, na trzy kwadranse przed zamknięciem bram cmentarza. Karawan zajedzie przed sam grób, będę za nim szedł, to mój obowiązek. Młotek, obcęgi i dłuto będę miał w kieszeni. Karawan staje, karawaniarze opasują trumnę sznurem i spuszczają do grobu. Ksiądz mówi pacierze, robi znak krzyża, kropi wodą święconą - i zmyka. Zostaję sam z ojcem Mestienne. To mój znajomy, mówię wam. I jedno z dwojga: albo jest pijany, albo nie jest pijany. Jeśli nie jest pijany, mówię mu: „Chodź na szklaneczkę, póki jeszcze szynk «Pod Słodką Pigwą» jest otwarty". Zabieram go, upijam - to nie sztuka spoić ojca Mestienne, zawsze ma już w czubie - układam go pod stołem, zabieram jego kartę, żeby wrócić na cmentarz, i wracam bez niego. Macie już tylko ze mną do czynienia. A jeśli jest pijany, mówię mu: „Idź sobie, zrobię to za ciebie". Grabarz odchodzi, a ja wydobywam was z dołu. Jan Valjean wyciągnął do niego rękę, którą stary chwycił ze wzruszającą chłopską wylewnością. - Postanowione, ojcze Fauchelevent. Wszystko będzie dobrze. „Byle tylko nic się nie popsuło - pomyślał Fauchelevent. - To byłoby straszne!" V Nie dość jest być pijakiem aby być nieśmiertelnym Nazajutrz, gdy słońce już się zniżało, nieliczni przechodnie na bulwarze Maine uchylali kapeluszy przed mijającym ich staroświeckim karawanem, zdobnym w trupie czaszki, skrzyżowane piszczele i srebrne wisiorki. Na karawanie stała trumna okryta białym całunem z wielkim czarnym krzyżem, podobnym do zmarłej kobiety z szeroko rozrzuconymi ramionami. Za karawanem jechała obita czarnym suknem kareta, a w niej widać było księdza w białej komży i ministranta w czerwonej piusce. Dwaj karawaniarze w szarych mundurach, z czarnymi przybraniami, kroczyli po obu stronach karawanu. Z tyłu szedł kulejąc stary człowiek, ubrany jak robotnik. Kondukt ten zdążał w kierunku cmentarza Vaugirard. Z kieszeni starego robotnika wystawał trzonek młotka, ostrze dłuta i oba uchwyty obcęgów. Spośród cmentarzy Paryża cmentarz Vaugirard stanowił wyjątek. Miał swoje osobliwe zwyczaje, podobnie jak miał własne wrota i furtkę, zwane w tej dzielnicy przez starych ludzi, przywiązanych do starych nazw, bramą dla jezdnych i bramą dla pieszych. Wspominaliśmy już, że z uwagi na to, iż ten teren niegdyś należał do ich zgromadzenia, bernardynki- benedyktynki z Petit-Picpus uzyskały pozwolenie grzebania swoich zmarłych wieczorem, w osobnym zakątku cmentarza