... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jeśli opozycja nie przejmie kontroli nad stolicą, to zginiemy. Nasz kraj zostanie zmiażdżony, wchłonięty pod przykrywką specjalnych przepisów szariatu, wprowadzonych przez talibów. Kiedy docieramy do teściów Szakili, siostra obejmuje nas z płaczem. Nie widziała nas od miesięcy, nie przeżyła wejścia talibów i przez cały ten czas nie opuszczał jej niepokój o nasz los. Bała się, że będzie musiała wyjechać do męża do Stanów Zjednoczonych, nie zobaczywszy się z nami. Ludzie w Peszawarze mniej więcej orientują się w sytuacji w Kabulu, ale Szakila chce wiedzieć, jak wygląda nasze życie na co dzień. - Jak sobie radzicie z burkami? - Nie wychodzimy z domu. - To przykre dla ciebie, jesteś młoda... Co robisz w domu? - Czytam, próbuję uczyć się angielskiego z książek, które mi przysłałaś. - Uczysz się sama czy z Sorają? - Sama, używając słownika. - Schudłaś. Mama też, o wiele za dużo, jest bardzo osłabiona. Szakila wypytuje o wujków, ciocie i kuzynów i prowadzi nas do łazienek. Są trzy. Z kranów płynie woda, będziemy mogli wziąć prawdziwy prysznic, w Kabulu jesteśmy pozbawieni tego luksusu. Szakila krząta się, razem ze szwagierką przynosi nam ręczniki i mydło. Potem mama układa się na kanapie, a Szakila delikatnie masuje jej stopy, aż mama, wyczerpana, zasypia. Siostra wyjedzie niedługo do Stanów Zjednoczonych. Nie może się doczekać, kiedy dołączy do męża, ale nic nie wie o kraju, w którym teraz przyjdzie jej mieszkać. Wie tylko, że mąż założył firmę handlową w Wirginii. Ameryka jest dla nas nieznaną planetą, nie mamy pojęcia o stylu życia i ludziach, nie znamy nawet nazw miast. Szakili ściska się serce na myśl, że więcej nie zobaczy Afganistanu, ale ufa swojemu mężowi. Kocha go. Tam nie będzie już dziennikarką, będzie pracować w sklepie męża. Zachowają nasze tradycje: ona będzie zakładać chustę do modlitwy odmawianej pod innym niebem. Szakila opowiada o moich dawnych koleżankach z liceum mieszkających w Peszawarze. Mają to szczęście, że mogą kontynuować naukę na wyższej uczelni. My nie możemy przenieść się do Pakistanu. Szakila niedługo wyjedzie, a dla ojca byłoby nie do pomyślenia, żeby prosić o schronienie teściów córki. Tego by nie zniósł. Nazajutrz w szpitalu mnie przyjmują na jeden oddział, a mamę na drugi. Robią mi prześwietlenie. Lekarz ogląda zdjęcie i pyta: - Dlaczego wcześniej cię nie leczono? Przypuszczam, że wie, iż w Kabulu kobieta nie ma możliwości leczenia się. Zadaje jednak to pytanie tak, jakby to była nasza wina. Zostaję w szpitalu na tydzień. Robią mi punkcję, żeby ściągnąć płyn z płuc - dwie butelki pełne dziwnej cieczy. Dostaję witaminę B i inne lekarstwa o nieznanych mi nazwach. Tata odwiedza mnie w pokoju, który dzielę z inną chorą, i mówi smutno: - Potwierdziło się, że mama ma poważną cukrzycę. Na depresję lekarz mógł przepisać tylko środki nasenne, żeby się uspokoiła. Zatrzyma ją dwa dni, a potem mam ją zabrać do neurologa. W szpitalu nie ma takiego specjalisty. Mama wychodzi więc ze szpitala przede mną, ale wizyta u neurologa nie jest krzepiąca. Ojciec musi za nią powiedzieć lekarzowi to, czego ona sama nie potrafi wyrazić. Dobrze wie, że nic nie powie o swoim wewnętrznym cierpieniu, nawet z nim o tym nie rozmawia. Tata zresztą też nie może się przemóc, żeby szczegółowo opisać kolejne wstrząsy psychiczne, jakie przeżyła. Pod drzwiami lekarza stoją na warcie pakistańscy strażnicy, a w tych warunkach Afgańczyk nie będzie mówił swobodnie w obawie, że go usłyszą i że będzie miał kłopoty. Nasza matka była szczęśliwa do wejścia Sowietów. Wiodło jej się na gruncie zawodowym i w małżeństwie. Rodzice kochają się niegasnącą miłością. Ale potem przyszło tyle nieszczęść! Mojego starszego brata Wahida zadenuncjowano i trzy lata przesiedział w więzieniu. Jej drugiego syna Dauda ukryliśmy, żeby nie został na siłę wcielony do wojska. Z potwornościami wojny domowej stykała się na co dzień najpierw jako pielęgniarka, a potem jako ginekolog. A ile cierpień dzieliła z kobietami, starając się im pomagać po wejściu talibów... Jak opowiedzieć o wydarzeniach na wydziale Dauda, do których doszło po walkach między frakcjami modżahedinów, trwających od 1993 do 1996 roku? Doskonale pamiętam wyraz twarzy matki słuchającej opowieści Dauda. Miałam wtedy dwanaście lat. To było takie przerażające, że pamiętam to do dziś. Wydział Dauda był zamknięty i okupowany przez sojuszników Hekmatjara, z którym wtedy walczył Ahmad Szah Masud. Służył im za koszary. Hekmatjar przegrał i kiedy siły komendanta Masuda przejęły kontrolę nad tą strefą, przez radio nadano apel do studentów, żeby zgłosili się na ochotnika do sprzątania pomieszczeń, zanim zostaną znowu otwarte. Daud poszedł tam któregoś ranka z tymi, którzy chcieli, żeby wznowiono zajęcia; wielu stawiło się żywiołowo. Kiedy wrócił, mama od razu zorientowała się, że coś się stało, był blady, nic nie chciał mówić. Zamknął się w swoim pokoju bez obiadu. Mama była w kuchni i zawołała: - Chodź na obiad, Daud! - Nie mam ochoty... - Co ci jest? Daud nie odpowiedział. To było niepokojące, a więc poszłam za mamą do pokoju brata. Siedział na łóżku, obejmując głowę rękami. Mama usiadła koło niego i czekała, aż zacznie mówić. - Widziałem coś wstrząsającego, coś naprawdę okropnego! - Co to było? - Widziałem całkiem rozebraną kobietę... Była... przybita gwoździami do dwuskrzydłowych drzwi na wydziale, przecięli ją na pół... na dwie części. Do każdego skrzydła drzwi była przybita połowa ciała... A drzwi otwierały się i zamykały... To było przerażające. Mama zaczęła płakać. Daud ciągnął: - Wszędzie walały się poobcinane stopy, ręce, krwawe strzępy. To była masakra, mamo. Nie wiem, ilu ich zabili, ale to było okropne..