... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Zdawał się robić to całkowicie nieświadomie, ale Sofia widziała to już dość często w ciągu ostatnich paru miesięcy, by mieć pewność, że ów gest jest symbolem oznaczania swojego terytorium. W tym sporze zamierzał trwać przy swoim. – Nikt nie poślubi dziecka, którego ojcem jest VaHapta, Sofio. A jeśli zostaniemy tutaj, wśród Runów, Ha’anala będzie jak martwa. Ja już jestem jak martwy... gorzej niż martwy! Wszyscy czworo jesteśmy uwięzieni wśród tych, którzy nie są naszym ludem... Urwał i wciągnął nosem powietrze, aby rozpoznać zapach. – Naszym ludem – powtórzył Izaak. Sofia wpatrywała się w Supaariego, który węszył w skupieniu. Nasłuchiwali, spodziewając się głosów Runów budzących się z południowej sjesty, ale poza normalnymi odgłosami lasu nic nie zakłócało ciszy. Umajoną chatę, w której Sofia chroniła się na kilka dni w miesiącu, kiedy jej zapach stawał się przykry dla Runów, otaczała intensywna woil płodności. Czasami ona i Supaari przychodzili tu, aby po prostu wyrwać się z tłumu Runów; lecz nawet tu rozmawiali ze sobą po angielsku, podobnie jak jej rodzice używali w domu hebrajskiego, kiedy była dzieckiem i mieszkali w Stambule. Dzisiaj towarzyszył im tylko Izaak. Po raz pierwszy posunął się aż tak daleko w wyrażaniu pragnienia bycia blisko innych – owej skwapliwości, z jaką kroczył za matką i jej przyjacielem, nigdy na nich nie patrząc, ale reagując automatycznie na zmianę kierunku lub prędkości, zatrzymując się, kiedy oni przystawali, siedząc spokojnie i czekając, aż pójdą dalej. Sprawiał wrażenie, jakby nie był świadom ich istnienia, ale Sofia była coraz bardziej przekonana, że Izaak o wiele więcej chłonie z otaczającego go świata, niż im przekazuje. Bardzo ją to denerwowało. Jakby po prostu nie chciał mówić, jakby nie chciał sprawić jej tej satysfakcji – tylko dlatego, że tak bardzo tego pragnęła... – Sandoz mówił mi, że macie jakieś głupie mięso na Ziemi – powiedział Supaari, przerywając jej myśli. – Mięso nie-ludzi... (– Nie-ludzi.) – Supaari, tu jest bardzo dużo mięsa! Możesz jeść piyanoty. Albo cranile... (– Cranile.) – A jak je złapię? – zapytał Supaari chłodnym tonem. – Piyanoty są za szybkie, a cranile za duże... przewrócą i zmiażdżą łowcę, który spróbuje na nie zapolować! Zawsze jedliśmy tylko Runów, których można złapać... – Jego chwytna stopa błyskawicznie zamknęła się na kostce nogi Izaaka. – Widzisz? – warknął gniewnie. – Jesteśmy stworzeni do chwytania tylko tak powolnej zdobyczy jak to dziecko! Gdyby Runowie nie przychodzili do nas, żeby dać się zarżnąć, mieszkańcy miast wymarliby z głodu w ciągu jednej pory roku. Dlatego musimy ich hodować. Potrzebujemy ich... – Supaari, puść Izaaka. Dziecko, które zwykle było spokojne, teraz zamarło w bezruchu, ale nie krzyknęło ani nie zapłakało ze strachu. Supaari natychmiast puścił nogę chłopca i zwiesił uszy w geście przeprosin. Izaak nie zareagował, ale Sofia wypuściła powietrze z płuc i spojrzała na stojącego nad nią Jana’atę. – Wróć tu i usiądź – powiedziała spokojnie, a Supaari zrobił to posłusznie. – Są inne sposoby polowania! Runowie mogą ci wykopać doły i przykryć je gałęziami. Mogą ci zrobić pułapki. – Pułapki – powtórzył Izaak głosem równie bezbarwnym jak uprzednio. Zabierz nas ze sobą na Ziemię, a moja córka i ja będziemy tam jeść bez wstydu – nalegał Supaari. Klęcząc, wpatrywał się w dziecko spoczywające w jej ramionach, lecz po chwili podniósł wzrok. – Sofia, ja już nigdy nie wrócę do swoich. Nigdy nie będę taki, jak byłem. Ale nie myślę, żebym mógł pozostać wśród Runów – rzekł z żałosną rozpaczą. – Oni są dobrzy. Są uczciwi i prawi, ale... – Ale. Tym razem oboje zwrócili uwagę na Izaaka, a słowo, które powtórzył, zawisło w powietrzu wraz ze wszystkim, co oznaczało, ale co zostało niewypowiedziane. Wyciągnęła rękę i pogładziła dłonią wilczy policzek. – Wiem, Supaari. Rozumiem. (– Rozumiem.) – Myślę, że mógłbym żyć wśród twojego ludu. Ha’an. Ty. Twój Dżimi. Dżordż. Byliście moimi przyjaciółmi i myślę, że mógłbym... – Znowu urwał, zbierając w sobie odwagę, odrzucając głowę do tyłu, aby spojrzeć na nią z dumą. – Chciałbym też odnaleźć Sandoza i nadstawić mu swój kark. – Chciała coś powiedzieć, ale on już mówił dalej, tak że nawet Izaak nie zdążył powtórzyć jego ostatniego słowa. – Jeśli mnie nie zabije, to Ha’anala i ja będziemy żyć z wami i uczyć się waszych pieśni. – Uczyć się waszych pieśni – powiedział Izaak. I zerknął na dorosłych: krótki przebłysk bezpośredniej uwagi, tak ulotny, że tego nie zauważyli. – Dokąd ty pójdziesz, tam i ja pójdę, a twoje ścieżki będą moimi ścieżkami – zamruczała Sofia po hebrajsku. Mamo, pomyślała, wiem, że on ma ogon, ale myślę, że chce się nawrócić. Jak mu odmówić? Przez sześć nie kończących się, jałowych miesięcy wyczekiwała, by jej radio złapało odpowiedź nieznanych istot ludzkich. A tu, tak blisko, że czuła jej ciepło, była istota, którą znała i której los bardzo ją obchodził, istota, którą zaczynała rozumieć. Mniej jej obca niż własny syn, bardziej do niej podobna, niż mogłaby sobie wyobrazić parę lat temu, tak jak ona zawstydzona odkryciem, że jej wdzięczność wobec Runów nie okazała się aż tak wielka i przemożna, by zdławić dręczącą potrzebę pomyślenia czegoś choć raz bez tej nie kończącej się gadaniny, zrobienia choć jednego gestu bez konieczności wysłuchania tasiemcowych komentarzy, pójścia na samotną przechadzkę bez wzbudzenia w Runach łagodnego, ale natarczywego lęku, który towarzyszył każdemu czasowemu wyłączeniu się z grupy. – No dobrze – powiedziała w końcu. – Jeśli naprawdę uważasz, że to najlepsze dla Ha’anali. Jeśli tego pragniesz... (– Tego pragniesz.) – Tak, pragnę tego. (– Pragnę tego.) Siedzieli przez chwilę w milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach. – Powinniśmy wrócić do wioski – powiedziała Sofia po pewnym czasie. – Wkrótce będzie czerwone światło. (– Czerwone światło. Supaari śpiewa.) Prawie jej to umknęło, tak już była uodporniona na bezbarwny głos syna. Supaari śpiewa. Musiała to sobie powtórzyć w myśli, żeby się upewnić. O Boże, pomyślała. Izaak powiedział: Supaari śpiewa. Nie chwyciła syna w objęcia, nie krzyknęła, nie zaszlochała, nawet się nie poruszyła, tylko spojrzała na Supaariego, tak samo zaskoczonego jak ona i tak samo jak ona nieruchomego. Zbyt często widziała, jak Izaak zamyka się w sobie – w jakiś tajemniczy sposób staje się Nie Tutaj, kiedy ktoś go dotknął