... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Przykro mu się zrobiło po upokorzeniu przez Andrzeja, ale musiał to znieść, bo dumny mnich to zły mnich. Nie odzywając się do nikogo, opuścił krużganek. Domowe kwatery mnichów zajmowały południowe skrzydło krużgankowego dziedzińca dormitorium, narożnik południowowschodni, a refektarz południowozachodni. Philip poszedł w kierunku zachodnim, mijając refektarz i po raz kolejny pojawiając się od publicznej strony klasztornego dziedzińca, w pobliżu stajni i domu gościnnego. Tutaj, w rogu południowozachodnim, mieścił się dziedzińczyk kuchenny z trzech stron otoczony przez kuchnię, piekarnię i browarek. Na dziedzińczyku kopiasto wyładowany rzepą wóz czekał na rozładunek. Philip wspiął się po schodkach do drzwi kuchni i wszedł do środka. Powietrze uderzyło go jak obuchem. Gorące, ciężkie od zapachów gotowanej ryby i ochrypłe od stukotu rondli i wykrzykiwanych poleceń. Trzej kucharze, czerwoni od gorąca i pośpiechu, przygotowywali obiad z pomocą sześciu czy siedmiu kuchcików. Dwa wielkie paleniska buzowały w rogach pomieszczenia, nad każdym po dwadzieścia albo więcej ryb nadzianych na rożna obracał spocony chłopak. Zapach ryb sprawił, że Philipowi napłynęła do ust ślina. W wielkich żelaznych napełnionych wodą garnkach, wiszących nad ogniem, gotowano całe marchwie. Dwu młodych ludzi stało przy pieńkach i kroiło długie na jard bochenki białego chleba w grube kromki, przeznaczone na przystawki - jadalne talerze. Nad tym pozornym chaosem panował jeden mnich: brat Milius, kuchmistrz mniej więcej w wieku Philipa. Siedział on na wysokim stołku i obserwował gorączkową krzątaninę z niezmąconym uśmiechem, jakby wszystko było doskonale zorganizowane - tak też to wyglądało dla doświadczonego oka. - Dzięki za ser - rzekł i uśmiechnął się do Philipa. - A, tak - zapomniał już o tym, tyle się wydarzyło od czasu jego przybycia. Robi się go wyłącznie z mleka z porannego udoju. Przekonasz się, że smakuje ciut inaczej. - Już mi ślinka cieknie. No, ale ty wyglądasz ponuro. Czy stało się coś złego? - Nie, nic. Trochę się starłem z Andrzejem. - Philip lekceważącym gestem jakby odsunął Andrzeja. - Mógłbym dostać jakiś gorący kamień? - Oczywiście. Przy kuchennych paleniskach zawsze przygotowywano kilka kamieni, by używać ich do szybkiego podgrzewania niewielkich ilości wody czy zupy. - Brat Paweł od mostu ma odmrożenia - wyjaśnił - a Remigiusz nie dał mu ognia. - Podniósł ze środka paleniska gorący kamień za pomocą długich żelaznych szczypiec. Milius otworzył kredens i wyjął kawał starej skóry, kiedyś pewnie będącej fartuchem. - Owiń to tym. - Dzięki - położył gorący kamień na środek płachty i szybko zawinął rogi. - Pospiesz się - rzekł Milius - obiad jest już gotowy. Philip machnął ręką i opuścił kuchnię. Przeszedł dziedzińczyk i skierował się do bramy. Po lewej stronie, tuż przy zachodnim murze, stał młyn. Wiele lat temu, by doprowadzić wodę z rzeki do młyna, powyżej klasztoru wykopano kanał. Po wprawieniu młyna w ruch woda płynęła podziemnym kanałem do browarku, kuchni i fontanny w wirydarzu, gdzie mnisi myli ręce przed posiłkami, a w końcu do latryny w pobliżu dormitorium, następnie kanał skręcał na południe i wracał do rzeki. Jeden z dawnych przeorów musiał być mądrym budowniczym. Philip zauważył, że przy wrotach wyrosła kupa brudnej słomy, to znaczy, że słudzy podporządkowali się jego poleceniom i czyścili stajnię. Przeszedł bramę i przez wioskę skierował się ku mostowi. "Czy strofowanie młodego Williama Beauvisa było z mej strony zarozumiałością?" - zapytywał sam siebie idąc między chatami. Po zastanowieniu zdecydował, że byłby źle postąpił, gdyby wówczas nie zareagował. Doszedł do mostu i wsadził głowę do budki zajmowanej przez Pawła. - Ogrzej sobie tym stopy. - Podał gorący kamień zawinięty w skórę. - Kiedy wystygnie trochę, zdejmij tę skórę i połóż stopy na gołym kamieniu. Powinien wystarczyć do zmierzchu. Brat Paweł podziękował gorąco. Zdjął sandały i nie zwlekając położył stopy na zawiniątku. - Już czuję jak ból ustępuje. - Jeśli wieczorem wsadzisz kamień do kuchennego ognia, to na rano będzie znowu gorący - rzekł Philip. - A brat Milius nie będzie się sprzeciwiał? - zapytał Paweł nerwowo. - Ręczę za to. - Jesteś dla mnie bardzo dobry, bracie Philipie. - To drobiazk - odrzekł odchodząc, nim podziękowania stały się krępujące. To przecież był tylko gorący kamień. Wrócił do klasztoru, wszedł na krużganek i umył ręce w kamiennym basenie, po czym wszedł do refektarza. Jeden z mnichów czytał na głos, stojąc przy pulpicie. Obiad poza czytaniem powinien przebiegać w ciszy, ale hałas czyniony podczas jedzenia przez przeszło czterdziestu mnichów tworzył stale dźwiękowe tło, co pozwoliło na sprzeczne z regułą szepty. Philip wśliznął się na wolne miejsce przy jednym z długich stołów. Mnich siedzący obok jadł z ogromnym smakiem. Mruknął: - Dzisiaj świeża ryba. Philip skinął głową. Widział już w kuchni. Zaburczało mu w brzuchu. - Słyszeliśmy, że wy w tej komórce w lesie jadacie świeże ryby codziennie. W głosie sąsiada zadźwięczała zawiść. - Codziennie to mamy drób. Mnich wydawał się jeszcze bardziej zazdrościć. - Tutaj solona ryba jest sześć razy w tygodniu. Służący umieścił gruby talerz z chleba przed Philipem, po czym położył na nim rybę pachnącą ziołami brata Miliusa. Pociekła mu ślinka