... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Potrzebna była łączność. Potrzebna była informacja. Trzeba postarać się o śmigłowiec - czyżby w ogromnym mie- ście, gdzie znajdują się filie wszystkich bez wyjątku rosyjskich struktur gospodarczych i gdzie w okolicach tyle jest oddziałów wojskowych, nie można było znaleźć śmigłowca dla wpływowej osoby? Wszyscy usiedli do przenośnych radiostacji i telefonów, a on, jakby znajdował się na placu, ryknął na generała, przywrócił go do stanu bezwzględnego posłuszeństwa i zmusił, by wziął mapę. Za minutę wyjaśniło się, że dotrzeć do bazy („do obiektu") jest bardzo prosto: sto sześćdziesiąt kilometrów luksusową szyb- ką autostradą, i potem dwanaście kilometrów w bok po drodze betonowej, starej, ale niedawno porządnie wyremontowanej, no i jeszcze (na początku) dziesięć kilometrów po samym Peters- burgu (trzeba przyznać, że to najwolniejszy odcinek, ale już na to nic nie poradzisz). Na autostradzie miejscami jest mgła i goło- BMP - Bojewaja Maszyna Piechoty (Transporter). ledź, ale to nic strasznego. W Petersburgu - mgła, bardzo gęsta, ale za to prawie nie ma ruchu, same patrole krążą po ulicach. ...Drobiazgi. Za dwie godziny można być na miejscu. Wy- trzymacie przez dwie godziny? Ależ nie, generale, jednak musi- cie wytrzymać, inaczej nikt nie da za was złamanego grosza. Tak, pilota możecie wysłać do skrętu na autostradę, to nie zaszkodzi, słusznie. Co? Kto tam u was „rozrabia"? „Wakulińcy"? Co to za warzywa? Aha, farmerzy. Ależ nie, kochany, to już wy bądźcie łaskawi zapewnić mi - bezpieczeństwo przede wszystkim. Pan uważa, że to właśnie oni zestrzelili wasz śmigłowiec? Ale wy tam macie porządki na prowincji... Dobrze, wezmę ochronę. Dziękuję, generale, nawzajem. Proszę działać. Łączyć się z wa- mi będę przez sputnik, kod ten sam, prawda? No, to do widzenia, wyjeżdżam za pięć minut... Samochodem - na pewno, a być może śmigłowcem. Jednak wszystko okazało się znacznie trudniejsze. Nie znalazł się dla niego żaden śmigłowiec. Dowódca okrę- gu, oczywiście, odpoczywał i nikt nie miał zamiaru budzić go dla takiego drobiazgu, a bez jego pozwolenia dać śmigłowca na- wet samemu Gospodarzowi armia nie mogła (tak naprawdę, tra- fił się niedobry dyżurny, generał Sukowałow, jadowicie uprzej- my cham, z tych najprawdziwszych krwawych gówien, podły jak pies i pamiętliwy jak dziwka, ale z autorytetem, i nikt z młodych oficerów nie chciał się z nim kłócić). Struktury gospodarcze - zawiodły. Jedni byli z całego serca za, ale nie mieli pod ręką śmi- głowca, inni mieli, ale za to nie było możliwości go dać, jeszcze inni mieli jakieś powody, a byli tacy, którzy w ogóle nie odzywa- li się w nocy... Zostawał „samochód pancerny". Nie najgorszy, nawiasem mówiąc, wariant, jak mogło się wydawać. Ale tylko póki nie zjawił się Wanieczka. Wanieczka stał w drzwiach i wystarczyło tylko raz popatrzeć na jego rozpustny uśmiech, żeby zrozumieć: pijany łajdak. By- dlak. Znowu łajdaczył się przez całą noc. Krew napłynęła mu do twarzy, brzęczało w uszach. Powie- dział, nie myśląc się powstrzymywać: - Bydlaku. Przecież sto razy powtarzałem... - A co takiego? - Bydlak cofnął się na wszelki wypadek i zmienił głos na płaczliwy: - Co takiego zrobiłem? - Sto razy ci mówiono: nie upijaj się w dni robocze! - Ależ kto się upił? Tylko trochę, piwka wypiłem... Już zdążył poradzić sobie ze swoją bezsensowną wściekło- ścią. Wszystko dzieje się. nie tak, jak pomyślano... Kołowrotu nie ma, Wanieczka - pijany... („...Chłopaka zabrali, delfina - otruli.. .")• I to już nawet nie jest polityka, pomyślał mimocho- dem. To po prostu zawsze mnie spotyka. Zawsze. Jak nie jedno, to na pewno drugie. - Zejdź i rozgrzej samochód - powiedział spokojnie. - Już ogrzany. - Przygotuj się. do dalekiej podróży. Około trzystu kilometrów. - Jeżeli na poduszce, to może nie starczyć paliwa. - Nie, nie na poduszce. - No, w porządku. - Idź. Ja też już schodzą. Wanieczka zniknął w mgnieniu oka. Jakby go nie było. - Wezwałem Boba z chłopakami - od razu rzeczowo zamel- dował Kronid i znowu poszedł naciskać klawisze na swoim pul- picie. - Są już na dole. - Nie trzeba - powiedział. - Nikogo nie trzeba. Wszyscy wbili w niego wzrok. Trzech bardzo różnych i od razu jednakowo zmartwionych ludzi. Wszyscy trzej myśleli teraz o tym samym: znowu kaprysi stary, znowu się wygłupia