... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Miał ochotę rzucić się na felietonistę i potrząsnąć nim z całej siły. Zamiast tego zauważył spokojnie: - To musiał być dla ciebie szok. - A dla ciebie by nie był? - Oczywiście, był. Nie widać tego w moich oczach? I co wtedy zrobiłeś? - Najpierw zadzwoniłem do Żeleńskiego. Przypominasz sobie starego Leona? Kiedykolwiek Matthias pojawiał się w myśliwskim domku, zawsze zapraszano Żeleńskiego na obiad, to był już wieloletni zwyczaj. - Skontaktowałeś się z nim? - Owszem. I dowiedziałem się, czegoś bardzo dziwnego. Profesor powiedział, że nie widział Anthona już od miesięcy i w dodatku Matthias nie odbiera osobiście jego telefonów. Stary Leon uważa, że nasz wielki człowiek nie ma już czasu na przyjazdy do doliny. - Jesteś przyjacielem Żeleńskiego, prawda? - Michael nagle sobie coś przypomniał. - Przez Anthona. Spotykaliśmy się głównie u niego. Od czasu do czasu wpadał na lunch i szachy. Nigdy nie zostawał na kolację, nie jeździł po zmroku. Ale najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że Matthias nie wybrał się do jedynego miejsca, gdzie mógłby spędzić swoje wakacje. Naprawdę nie potrafię sobie wyobrazić, że może unikać starego Leona. A ty? Poza tym Żeleński pozwalał mu wygrywać. - A ja nie potrafię sobie też wyobrazić, że pozostawiłeś tę sprawę własnemu losowi. - Nie zostawiłem. Zadzwoniłem do sekretariatu Anthona i poprosiłem do telefonu jego zastępcę, zaznaczając, żeby był to ktoś, kto reprezentuje sekretarza stanu podczas jego nieobecności, bo chcę poruszyć bardzo istotny temat. Zgadnij kto, podszedł? - Nie mam pojęcia! - Emory Bradford. Pamiętasz go? Ten bumerang, bicz boży na wojskowych, a uprzednio ich rzecznik. Kiedyś byłem nim zafascynowany! Naprawdę, podziwiałem go za umiejętność i odwagę zmiany poglądów, ale zawsze sądziłem, że Matthias nie cierpi tego całego stada. Raczej bardziej już współczuł tym, którzy spadali w płomieniach, bo nie chcieli zmienić swoich przekonań. - Co odpowiedział ci Bradford? - Michael ściskał szklankę w dłoni. Nagle, z przerażeniem uświadomił sobie, że może ją zgnieść. - Chodzi ci o to, co powiedział, kiedy przedstawiłem mu swoją wersję zdarzeń? Oczywiście, ani słowem nie wspomniałem o kobiecie. Bóg mi świadkiem, nie było to potrzebne. Bradford był zaszokowany. Błagał, żebym nic nie mówił, ani nie pisał. Obiecał, że Matthias osobiście się ze mną skontaktuje. Zgodziłem się i nazajutrz wczesnym popołudniem, posłaniec przyniósł liścik od Anthona. Aż do tej pory wytrwałem w przyrzeczeniu dochowania tajemnicy. Nawet przez chwilę nie uwierzę, że Anthon sam by ci o tym nie powiedział. - Nie wiem co ci odpowiedzieć. - Havelock już nie ściskał tak mocno szklanki. Za to oddychał głęboko. Dziennikarz mógł to interpretować na różne sposoby. Dla Michaela było to preludium do zadania być może najważniejszego pytania w swoim życiu. Pamiętasz jak nazywała się jednostka wojskowa, dokąd odkomenderowano męża tej kobiety? Ta, o której nigdy nie słyszałeś? - Tak - odparł Alexander, bacznie przyglądając się Havelockowi. - Nikt jednak nie wie, że wiem. Ani też skąd wiem. - Powiesz mi? Nikt nigdy się nie dowie, skąd wiem. Masz na to moje słowo. - Po co ci to, Michael? - Chyba tylko po to, żeby wysłać mu koszyk z owocami. No i list, oczywiście. - To miejsce nazywa się Poole's Island, niedaleko wybrzeża morskiego w Georgii. - Dziennikarz pokiwał głową i uśmiechnął się. - Dziękuję ci. - Michael podniósł się z krzesła. - Obaj już nic nie mamy do picia. - Alexander zerknął na swoją pustą szklankę. - Jak już idziesz do barku, nalej i mnie. To też należy do miejscowych zwyczajów, pamiętasz? - Z chęcią ci naleję, ale naprawdę będę musiał jechać. Już godzinę temu powinienem być w McLean. - Już idziesz? - zawołał felietonista zawiedzionym głosem, unosząc brwi do góry. - Młody człowieku, a co z informacją z Londynu, którą miałeś spłacić najlepsze obiady w twoim życiu? Havelock stał przy miedzianym barze i nalewał brandy. - Myślałem o tym, kiedy do ciebie jechałem. - powiedział Havelock w zamyśleniu, stojąc przy miedzianym barze i napełniając szkło. - Może nieco się pośpieszyłem