... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Zauważyłem, że kawa nie paruje - była zupełnie zimna. Na myśl o tłustej kanapce i zimnej kawie zrobiło mi się niedobrze. - W Pałacu - mlasnął. - W Metamorze. - Ty, Lou i Nancy? Po raz trzeci kiwnął głową i przez jakiś czas jechaliśmy w milczeniu. Pies przysiadł na zadzie, wysunął łeb i ułożył go na oparciu przedniego siedzenia, przy ramieniu Jakuba. Minęliśmy granice miasta, kierując się na zachód. Nieco dalej, na polu przy drodze, stała ciemnobrązowa szopa z zapadniętym dachem, stara i pochylona, a za nią kilka czarno-białych krów. Dzień był cichy i szarawy, ani szczególnie zimny, ani ciepły, bo słupek rtęci w termometrze zastygł tuż poniżej zera. Gdyby miał padać śnieg, jak zapowiadano, byłaby chlapa. Odchrząknąłem, chcąc coś powiedzieć, ale zmieniłem zdanie i milczałem. Jakub skończył kanapkę. Zwinął papier w kulkę i rzucił go na deskę rozdzielczą. Zerknąłem na nią z obrzydzeniem. Zamierzałem go o coś spytać, ale wyczułem, że źle by to odebrał. Długo zwlekałem, jednak w końcu z siebie wyrzuciłem. - Lou powiedział Nancy? Wzruszył ramionami. - Daj mu spokój. Próbowałem wyczytać coś z jego twarzy, ale odwrócił głowę i lekko przygarbiony, gapił się ponuro na przesuwające się za oknem pola. Zahamowałem i zjechałem na pobocze. Pies spadł z siedzenia i runął na podłogę między fotelami. - Powiedział jej, tak? Staliśmy w pobliżu miejsca, gdzie dzień wcześniej liczyliśmy pieniądze. W okolicy nie było ani domów, ani samochodów, ani nawet drzew. Nic tylko płaskie, zaśnieżone pola. Odwrócił się do mnie. Twarz miał zmęczoną i pociętą zmarszczkami. - Jak pragnę zdrowia, Hank. Jedźmy już i załatwmy, co mamy do załatwienia. Szarpnąłem dźwignią ręcznego hamulca. Pies wdrapał się na tylne siedzenie i zaskomlał. Nie zwracaliśmy na niego uwagi. - Przecież kiedyś musi jej o tym powiedzieć, nie? - mruknął. - No bo jak się ma przed nią wytłumaczyć z takiej forsy? - To znaczy, że Nancy już wie? - Zaczerpnąłem tchu. W moim głosie pobrzmiewała nutka paniki, dobrze ją słyszałem. - A ty? - spytał. - Chcesz mi wmówić, że nie powiedziałeś Sarze? - Nie powiedziałem. Sondował mnie wzrokiem, jakby myślał, że zaraz pęknę i wyznam prawdę. - No więc jak? Powiedział jej czy nie? Łypał na mnie spode łba i wyglądało na to, że nad czymś deliberuje, ale musiał się chyba rozmyślić, bo znowu spojrzał w okno. - Nie wiem - burknął. Czekałem. Oczywiście, że Lou jej powiedział, myślałem. Tak samo jak ja powiedziałem Sarze. I Jakub o tym wie. Rozważałem znaczenie tego faktu. Jakub skłamał mnie, ja skłamałem Jakubowi i obaj wiedzieliśmy, że łżemy jak najęci. Przez moment wydawało mi się to tak zabawne, że pozwoliłem sobie na lekki uśmiech. Jakub machnął ręką w stronę horyzontu. - Ruszaj - mruknął zmęczonym głosem. - Chcę to mieć za sobą. Do parku Andersa zbliżaliśmy się z tego samego kierunku co poprzedniego dnia, minąwszy niski betonowy most na Anders Creek i farmę Dwighta Pedersona na południowym skraju leśnego parku. Na podjeździe przed domem Pedersonów siedział pies, wielki collie, i obszczekał nas dźwięcznym, głębokim basem. Mary Beth mu odszczeknął, wysoko i przenikliwie, co nas wystraszyło, po czym postawił ogon i długo obserwował przeciwnika znikającego za tylnym oknem. Zaparkowałem w głębokich koleinach, które poprzedniego wieczoru wyryły w śniegu koła samochodu Jakuba, i wyłączyłem silnik. Ślady naszej bytności w parku Andersa mnie przeraziły. Odchodziły od drogi i tworząc zryty, nieregularny szlak, ginęły w lesie. Każdy, kto tamtędy przejeżdżał, musiał je natychmiast zauważyć. Po lewej stronie, na zaśnieżonym polu przy farmie Pedersona, widniały tropy lisa: łańcuszek maleńkich, czarnych kropeczek, długi, prościutki, precyzyjnie ułożony. Śledziłem go wzrokiem. - Chcesz tu zostawić samochód? - spytał Jakub. - Tak na otwartej przestrzeni? Zastanowiłem się. Naturalnie miał rację, ale innego wyjścia nie znalazłem. - A widzisz tu jakąś kryjówkę? - Moglibyśmy wjechać z drugiej strony, główną bramą. Pokręciłem głową. Już się nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że to kiepski pomysł. Wyłożyłem swoje argumenty, jeden po drugim. - Brama będzie zamknięta, a droga wewnętrzna zawalona głębokim śniegiem. Jeśli nie pójdziemy po wczorajszych śladach, możemy zabłądzić i w życiu tam nie trafimy. Jakub spojrzał na odległy most. - Jak na patelni - burknął. - Trochę to ryzykowne. - Wczoraj zostawiliśmy tu twoją półciężarówkę. - Wczoraj nie wiedzieliśmy, co jest w tym lesie. - Wszystko będzie dobrze, Jakub. Obrócimy raz dwa