... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wszedł do środka, a wówczas okazało się, że szczęście nadal mu sprzyja. Znajdował się w muzeum - miejscu zajmującym wysoką lokatę na sporządzonej przez Gwiaździstych liście odkryć. Wędrował przez wielkie sale, pozostawiając za sobą odciśnięte w pyle ślady butów. Patrząc pod nogi przekonał się, że dotychczas miejsce to odwiedzały małe zwierzęta - wokół pełno było ich tropów. Wytarł kurz ze stojącej najbliżej gabloty i spróbował odcyfrować poplamione i wyblakłe znaki. Przyglądały mu się dziwaczne kamienne głowy, a z wiszących na ścianach, oprawnych w spróchniałe ramy, mrocznych i postrzępionych płócien ponuro patrzyły straszne twarze. Zapadający mrok wypędził go na dziedziniec. Jutro będzie dość czasu, aby ocenić wartość znaleziska. Jutro? Dlaczego tylko jutro? Dysponował przecież nieograniczonym czasem na odkrycie i oszacowanie wszystkich skarbów miasta. Przecież jeszcze nawet me rozpoczął badań. Było ciepło. Rozniecił niewielki ogień. Las budził się do życia. Rozpoznał szczekanie lisa, ponure nawoływania nocnych ptaków. Wyobraźnia podsuwała mu obrazy ulic wypełniających się zamyślonymi, głodnymi duchami, nieustannie szukającymi tego, co minęło bezpowrotnie. Natomiast tutaj, gdzie człowiek nigdy nie mieszkał, było spokojnie i chwilami miał wrażenie, że znajduje się w jednej z dolin w rodzinnych górach. Dotknął worka Gwiaździstego. Czy Langdon rzeczywiście był w mieście? Czy zginął dopiero w drodze powrotnej? Fors chciał, żeby tak było, żeby ojcu dana była radość odkrycia, aby mógł się przekonać, że mapa mówiła prawdę. Stawiając bezszelestnie łapy na omszałych stopniach, z cienia wyszła Lura. Wkrótce potem na popękanym marmurze zadzwoniły kopyta. Nadbiegła klacz, choć przecież nikt jej nie wołał. Można by pomyśleć - Fors podniósł się i wyprostowany nieruchomo wpatrywał się w gęstniejące ciemności - że obcy świat napawał zwierzęta strachem, a one broniły się przed nim, szukając towarzystwa człowieka. Wsłuchał się w siebie, lecz nie wyczuwał niepokoju, jaki pojawił się w tamtych ruinach - las wydawał się być zupełnie bezpieczny. Na wszelki wypadek wszedł między drzewa i pośpiesznie zaczął zbierać chrust. Chciał zgromadzić jak najwięcej opału przed zapadnięciem całkowitych ciemności. Musi mieć tyle drewna, aby go starczyło na odparcie ewentualnego ataku. Nie przerywając pracy spojrzał na zwierzęta. Lura siedziała nieporuszona u szczytu schodów, koń również nie zdradzał ochoty do powrotu na łąkę. Uznał wreszcie, że ma dosyć. Rozprostował grzebiet i oparł lekko drżące ze zmęczenia dłonie o wysoki stos połamanych gałęzi. W dalszym ciągu coś jednak popychało go do działania. Spróbował napiąć łuk, położył go pod ręką, po czym wydobył z pochwy miecz. Gdzieś z góry nadciągnął wiatr, był niemal gorący. Znad wody zniknęły rozkrzyczane ptaki. Potężny, fioletowy błysk przeciął niebo na południu, a w chwilę potem przetoczył się głuchy grzmot. Błyskawica wywołana była różnicą temperatur, mogła również zwiastować burzę, co wziąwszy pod uwagę wyczuwalną elektryzację powietrza, było całkiem prawdopodobne. Fors nie oszukiwał się -coś więcej niż burza czaiło się w mroku nocy. Czuł się podobnie, jak kiedyś w Eyne, gdy zaczynało się zimowe przedstawienie, a on z niecierpliwością czekał na podniesienie kurtyny. Taki był to rodzaj podniecającego oczekiwania. Zaczął szybko oddychać - do głosu doszła wyobraźnia, ten przeklęty nadmiar wyobraźni. Langdon zawsze twierdził, że wyobraźnia jest niezbędnym narzędziem w pracy Gwiaździstego. Jednak gdy ktoś miał jej zbyt dużo, wówczas odzywały się tkwiące gdzieś głęboko lęki i za każdym razem musiał pokonywać dodatkowego wroga. Myśl o Langdonie nie odpędziła dziwnego uczucia. Coś czaiło się na zewnątrz kręgu światła, jakaś ciemna, bezkształtna siła wpatrywała się w maleńkiego Forsa, tkwiącego przy iskierce ogniska, czekając cierpliwie na dogodny moment. Ze złością dorzucił do ognia. Zachowywał się jak szaleniec. W ruinach miasta musi być rozsiane szaleństwo. Czeka całymi latami, a gdy pojawi się jakiś człowiek, przenika do jego myśli i zatruwa je... Była to trucizna skuteczniejsza od wszystkiego, czego użyli Przodkowie w trakcie zgubnych dla ludzkości wojen. Musi oswobodzić świadomość z przytłaczającego uścisku, musi się spieszyć. Lur przyglądała mu się poprzez płomienie. W blasku ognia jej niebieskie oczy nabierały odcienia czystego topazu. Mruknęła cicho, uspokajająco. Fors odprężył się trochę, czuł jak napięcie opada. Z worka Langdona wydobył notatnik i wytężając aż do bólu uwagę, zaczął starannym pismem przedstawiać obserwacje z ostatniego dnia podróży. Jeśli zapiski te miały kiedykolwiek trafić do Jarla, powinny mieć wygląd regulaminowych raportów. Poza zasięgiem ognia kłębiła się czerń nocy. Rozdział 6 Pułapka Zapowiadał się parny dzień. Fors obudził się z dokuczliwym bólem głowy i niejasnymi wspomnieniami dręczących go nocą koszmarów. Ból nogi nasilił się. Ogarnął go strach przed infekcją. Po rozwiązaniu opatrunku przekonał się jednak, że gojenie postępuje prawidłowo. Choć nęciła go kąpiel w jeziorze, zadowolił się myciem na płyciźnie, odkładając pływanie do momentu, gdy rana zabliźni się całkowicie. Wnętrze muzeum wypełniało nieruchome powietrze, przeniknięte słabym zapachem stęchlizny