... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Jak się u don Cayo wszystko odmieniło za Odrii, to w Chincha ludzie mówili teraz Rosa sobie zbuduje nowy dom i będzie miała dużo służby. Ale nic z tego nie było, don. Wtedy się zaczęły wizyty, pchali się drzwiami i oknami do tej Rosy, don. W „Głosie Chincha” umieszczali fotografie don Cayo z podpisem sławny rodak z Chincha i kto mógł, wpadał do R.osy i upraszał a to o posadkę dla mojego męża, a to stypendium dla mojego synka, a to żeby mojego brata mianowali profesorem czy zastępcą prefekta policji. A znowu rodziny tych różnych apristów wypłakiwały się, niech don Cayo wypuści mojego siostrzeńca albo pozwoli wrócić do kraju mojemu wujowi. To była cała zemsta córki Túmuli, don, wtedy jej zapłacili tamci, co jej przedtem pokazywali swoje fochy. Podobno przyjmowała ich na progu, wszystkich z taką samą głupkowatą miną. Pani synek w więzieniu? Ach, co za zmartwienie. Posadka dla pańskiego pasierba? Proszę pojechać do Limy i porozmawiać z mężem, do widzenia panu. Ale o tym wszystkim Ambrosio wiedział tylko ze słyszenia, don, przecież pan wie, że już wtedy też był w Limie, prawda? Kto go namówił, żeby się zgłosił do don Cayo? Ano Murzynka, Ambrosio nie chciał, mówił podobno wypędza każdego, kto jest z Chincha i przyszedł o coś prosić. Ale jego nie wypędził, don, tylko mu pomógł i Ambrosio był mu za to wdzięczny. Tak, nienawidził tych z Chincha, nie wiadomo czemu, ale sam pan widzi,” nic nie zrobił dla tego miasteczka, nawet jednej szkoły nie kazał zbudować na swojej rodzinnej ziemi. Po jakimś czasie, kiedy ludzie zaczęli źle gadać o Odríi i do Chincha wracali wygnani apriści, podobno zastępca naczelnika postawił przed tym żółtym domkiem policjanta, żeby ochraniał Rosę, widzi pan, jak nienawidzili don Cayo? Ale to była głupota, bo odkąd on był w rządzie, nie mieszkali razem ani się nie widywali i wszyscy wiedzieli, że gdyby zabito Rosę, to by tym wcale nie wyrządzili krzywdy don Cayo, raczej przysługę. Bo on nie tylko jej nie kochał, don, on jej nienawidził, chyba dlatego, że się zrobiła taka szkaradna, no nie, jak pan myśli? - No widzisz, jak cię dobrze przyjął - powiedział pułkownik Espina - Przekonałeś się, co to za człowiek z Generała. - Muszę uporządkować myśli - mruknął Bermúdez. Głowa mi pęka. - Idź odpocząć - powiedział Espina. - Jutro cię przedstawię w ministerstwie i wprowadzę we wszystkie sprawy. No ale przynajmniej powiedz, czy jesteś zadowolony. - Nie wiem - powiedział Bermúdez. - Czuję się jak pijany. - Ba, w twoich ustach to brzmi jak podziękowanie - zaśmiał się Espina. - Przyjechałem do Limy tylko z tą teczką - powiedział Bermúdez. - Myślałem, że to na parę godzin. - Potrzebujesz pieniędzy? - rzekł Espina. - Wiesz co, stary? Teraz ci coś niecoś pożyczę, a jutro załatwię, żeby ci dali zaliczkę. - Jakie nieszczęście spotkało cię w Pucallpa? - mówi Santiago. - Poszukam tu niedaleko jakiegoś hotelu - powiedział Bermúdez. - Przyjdę jutro rano. - Dla mnie, dla mnie? - powiedział don Fermín. - A może to zrobiłeś dla siebie, żeby mnie mieć w ręku, ty nędzniku? - Ktoś mnie tam wysłał, myślałem, że mi dobrze życzy - mówi Ambrosio. - Jedź tam, Murzynie, obiecywał złote góry. Ot, takie gadanie, paniczu, największa pułapka, jaką sobie można wyobrazić. Gdybym to panu opowiedział, ba. Espina odprowadził go do drzwi gabinetu i podali sobie dłonie, Bermúdez wyszedł, trzymając w jednej ręce teczkę, w drugiej swój nędzny kapelusz. Wyraz twarzy miał roztargniony i poważny, spojrzenie jak gdyby skierowane do wewnątrz. Nie odpowiedział na ukłon oficera przy wejściu. Czy to była godzina, kiedy urzędnicy kończą pracę? Na ulicach panował tłok i hałas. Wmieszał się w tłum, szedł tam, dokąd niosła go ludzka fala, oddalał się, znów szedł, zawrócił wąskimi, zatłoczonymi chodnikami, jakby ciągnął go jakiś wir albo czary, czasem zatrzymywał się na rogu albo w podcieniach, albo pod latarnią, żeby zapalić papierosa. W kawiarni na Azángaro zamówił herbatę z cytryną i pił ją smakując z wolna, a wychodząc zostawił napiwek dwukrotnie wyższy niż cały zapłacony rachunek. W jakiejś podłej księgarni w pasażu przy Unión przerzucił kilka broszurek o krzykliwych okładkach i drobnym wytartym druku, oglądał je niewidzącym spojrzeniem, aż wreszcie oczy mu zapłonęły, gdy trafił na Lesbijskie tajemnice. Kupił książkę i wyszedł. Jakiś czas błądził jeszcze po śródmiejskich ulicach, z teczką pod pachą, z pomiętym kapeluszem w ręku, paląc bez przerwy. Ściemniało się już i ulice pustoszały, kiedy wszedł do hotelu Maury i zapytał o pokój. Podsunięto mu formularz i przez chwilę trzymał pióro uniesione nad miejscem, gdzie należało wpisać zawód, wreszcie napisał urzędnik. Pokój był na trzecim piętrze, okno wychodziło na wewnętrzne podwórze