... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Śmierć od pioruna nie była znana w Mieście, a historyczne powieści nie podawały żadnych szczegółów. Spojrzał na ciemne niebo i poczuł na twarzy strugi wody. Otarł mokre oczy wilgotnymi rękami. Zataczając się ruszył przed siebie, wysoko podnosząc nogi. W pewnej chwili z pluskiem przeszedł przez strumień, ślizgając się na mokrych kamieniach. Szedł dalej wytrwale. Roboty nie znajdą go. A Giskard? Nie wiedział, gdzie jest ani w którą idzie stronę. Gdyby chciał wrócić do poduszkowca, nie umiałby znaleźć drogi. Ta burza nigdy nie ucichnie, aż Baley w końcu rozpłynie się i nikt go nie odnajdzie. A jego molekuły popłyną do oceanu. Czy jest tu jakiś ocean? Oczywiście, że jest! Większy niż na Ziemi, ponieważ na biegunach Aurory znajduje się więcej lodu. Ach, dopłynie do lodowców i zamarznie tam. Będzie błyszczał w zimnym, pomarańczowym słońcu. Rękami znów dotknął drzewa… mokre dłonie… mokre drzewo… łoskot gromu… to zabawne, że nie widział błysku… zawsze najpierw jest błyskawica… czy został trafiony? Nie czuł nic — tylko ziemię. Miał ją pod sobą, ponieważ palcami wyczuwał zimne błoto. Obrócił głowę tak, żeby móc oddychać. Było mu dość wygodnie. Nie musi już nigdzie iść, poczeka. Giskard go znajdzie. Nagle był tego całkiem pewien. Giskard musi go znaleźć, ponieważ… Nie, zapomniał dlaczego. Już drugi raz o czymś zapomniał. Zanim zasnął… Czy za każdym razem zapominał o tym samym? O tym samym? To nieważne. Wszystko będzie dobrze… będzie… Leżał pod drzewem, samotny i nieprzytomny, na deszczu, w szalejącej burzy. 16. ZNÓW GLADIA Wspominając to później Baley doszedł do wniosku, że pozostawał nieprzytomny od dziesięciu do dwudziestu minut. Jednak wtedy miał wrażenie, że ten stan trwa całą wieczność. Nagle uświadomił sobie, że słyszy czyjś głos, lecz nie rozróżniał słów. Stwierdził, że ten dźwięk brzmi jakoś dziwnie i po chwili zrozumiał, że to mówi kobieta. Czyjeś ramiona obejmowały go, podnosiły, obracały. Jedna ręka — jego ręka — zwisała bezwładnie. Głowa mu opadała. Niezdarnie usiłował ją unieść. Znów ten kobiecy głos. Z wysiłkiem otworzył oczy. Poczuł zimno i wilgoć, po czyni uświadomił sobie, że już nie zalewają go strumienie wody. I nie było ciemno. Skądś sączyło się łagodne światło, w którym ujrzał twarz robota. — Giskard — szepnął, przypominając sobie burzę i ucieczkę. A więc dotarł do niego pierwszy; znalazł go, zanim zrobiły to tamte roboty. Wiedziałem, że tak będzie — pomyślał z zadowoleniem. Zamknął oczy i poczuł lekkie, ale wyraźne kołysanie, świadczące o tym, że jest niesiony. Potem został ułożony na czymś ciepłym i wygodnym. Wiedział, że to siedzenie jakiegoś pojazdu, być może nakryte kocem, jednak nie dociekał, skąd to mu przyszło do głowy — później było wrażenie lotu w powietrzu, ktoś wytarł mu czymś miękkim twarz i ręce, rozdarł bluzę, poczuł zimny powiew na piersi, a potem znów wycierano go i otulano. Znajdował się w jakiejś posiadłości. Mignęły mu ściany, oświetlenie, meble o rozmaitych kształtach, które dostrzegał, ilekroć otworzył oczy. Poczuł, że ktoś zdejmuje z niego ubranie, więc nieporadnie usiłował w tym pomóc; włożono go do ciepłej wody i energicznie wycierano. Trwało to i trwało, ale wcale nie chciał, żeby się to zakończyło. W pewnej chwili coś przyszło mu do głowy i chwycił podtrzymujące go ramię. — Giskardzie! Giskardzie! — Jestem tu, sir — usłyszał głos robota. — Giskardzie, czy Daneel jest bezpieczny? — Całkiem bezpieczny, sir. — To dobrze. Baley zamknął oczy i nawet nie próbował pomagać przy osuszaniu go. Czuł, że jest obracany w strumieniu suchego powietrza, a potem ubierany w coś przypominającego ciepłą togę. Luksus! W całym dorosłym życiu nie przytrafiło mu się coś podobnego i nagle zaczął współczuć dzieciom, przy których wszystko robiono, lecz one nie zdawały sobie sprawy, jaka to przyjemność. A może jednak? Czyżby podświadome wspomnienia takich niemowlęcych przyjemności determinowały zachowanie dorosłych? Czyżby jego obecne uczucia były po prostu wyrazem zadowolenia z tego, że ponownie jest dzieckiem? Usłyszał kobiecy głos. Matka? Nie, to niemożliwe. — Mama? Wiedział, że siedzi w fotelu i wyczuwał, że ten krótki, szczęśliwy okres powrotu do niemowlęctwa już dobiega końca. Musi wracać do smutnego świata ograniczeń i samodzielności. Jednak słyszał głos jakiejś kobiety. Kobiety? Baley otworzył oczy. — Gladia? Zapytał ze zdumieniem, lecz w głębi duszy wcale nie był zdziwiony. Zebrawszy myśli, rozpoznał oczywiście jej głos. Rozejrzał się dookoła. Giskard stał opodal, ale wywiadowca nie zwrócił na razie na niego uwagi. Chciał wyjaśnić wszystko po kolei. — Gdzie Daneel? — zapytał. — Oczyścił się i osuszył w kwaterach robotów. Towarzysza mu moje roboty domowe, które otrzymały wyraźne instrukcje Mogę cię zapewnić, że bez mojej wiedzy żaden intruz nie podejdzie do tego domu bliżej jak na pięćdziesiąt metrów. Giskard także jest wyczyszczony i suchy. — Tak, widzę — rzekł Baley. Nie obchodził go Giskard, tylko Daneel. Z ulgą stwierdził, że Gladia rozumiała konieczność strzeżenia Daneela, i że nie będzie musiał się trudzić wyjaśnianiem całej sprawy. Jednak Baley miał zastrzeżenia co do sposobu chronienia jego partnera. — Dlaczego go zostawiłaś, Gladio? W czasie twojej nieobecności w domu nie było żadnego człowieka, który mógłby powstrzymać nadciągające roboty. Mogli wziąć Daneela siłą. — Bzdury — odparła kobieta stanowczo. — Nie wyjechaliśmy na długo. Poza tym doktor Fastolfe został powiadomiony. Wiele jego robotów przyłączyło się do moich, a on sam w razie potrzeby może tutaj przybyć w ciągu kilku minut. Chciałabym zobaczyć roboty, które mu się oprą. — Czy widziałaś Daneela od kiedy wróciłaś, Gladio? — Oczywiście! Jest bezpieczny, zapewniam cię. — Dziękuję! — rzekł Baley i zamknął oczy. Nieoczekiwanie przeszło mu przez myśl: Nie było tak źle. Jasne, że nie. W końcu przeżył, czyż nie? Kiedy o tym pomyślał, czuł ogarniającą go radość