... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Michael ski nął na Rashida, a ten otworzył boczne drzwi i wyszedł. Sean odpiął kurtkę, wyjął papierosa i zapalił. - Potrzebujecie więc moich usług, jak powiedział ten stary lis. - Wskazał na Makiejewa, grzejącego się przy kominku. - Robota życia za milion funtów. Cóż miałbym zrobić? Rashid powrócił z krugiem w wiaderku i trzema kieliszkami na tacy. Postawił wszystko na stole i zaczął otwierać butelkę. 21 - To musi być coś specjalnego - wyjaśnił Aroun. - Coś, co po kazałoby światu, że Saddam Husajn może uderzyć wszędzie. - Potrzebuje tego, biedny stary łajdak - odparł wesoło Dillon. - Zatem sprawy nie mają się dobrze. - Kiedy Rashid skończył na pełniać kieliszki, Irlandczyk dodał: - A co z tobą, synu? Nie przy łączysz się do nas? Rashid uśmiechnął się, a Aroun powiedział: - Pomimo szkolenia w Winchester i Sandhurst, kapitan Rashid pozostaje religijnym muzułmaninem. Nie pije alkoholu. - Za twoje zdrowie. - Sean uniósł kieliszek. - Szanuję ludzi z zasadami. - To musiałoby być coś wielkiego, Sean, nie ma sensu zadowa lać się drobnostką. Nie mówimy o załatwieniu pięciu brytyjskich spadochroniarzy w Belfaście - odezwał się Makiejew. - Chcecie Busha, prawda? - Dillon uśmiechnął się. - Prezy dent Stanów Zjednoczonych z kulą w czaszce? - Czy to jest takie nieosiągalne? - zapytał Michael. - Teraz tak, mój drogi - odrzekł Sean. - George Bush nie u- wziął sięjedynie na Saddama Husajna, on jest zawzięty na Arabów w ogóle. To bzdury, oczywiście, ale właśnie tak to widzi wielu fa natyków arabskich, takie ugrupowania, jak Hezbollah, OWP czy te dzikusy z Gniewu Allaha. Oni mogliby przyczepić sobie bombę do paska i zdetonować ją, gdy prezydent ściskałby kolejną dłoń w tłu mie. Znam takich. Wiem, jak myślą. Pomagałem szkolić ludzi z Hezbollahu w Bejrucie. Pracowałem też dla OWP. - Myślisz, że teraz nikt nie dostanie się blisko Busha? - Poczytaj gazety. Każdy, kto jest choćby trochę podobny do Araba, nie wychodzi teraz na ulicę w Nowym Jorku i w Waszyng tonie. - Pan w najmniejszym stopniu nie wygląda na Araba - zauwa żył Aroun. - Ma pan jasne włosy. Dillon potrząsnął głową. - Prezydent Bush ma najlepszą ochronę na świecie, zapewniam, pierścień z żelaza. Nie wychodzi z domu, gdy wrze w Zatoce, zapamiętajcie to sobie. - A jego sekretarz stanu, James Baker? - spytał Michael. - On bezustanie podróżuje pomiędzy zwaśnionymi krajami w Europie. - Tak, ale jest pewien problem. Będziesz wiedział, że był w I^ondynie lub Paryżu dopiero po jego wyjeździe, bo pokażą to w telewizji. Nie, Amerykanów możecie sobie darować. 22 Zapadła cisza, Michael milczał przygnębiony. Pierwszy przemówił Makiejew. - W takim razie daj nam dowód swego zawodowstwa, Sean. Gdzie jest najsłabsza ochrona przywódców państwowych? Dillon głośno się roześmiał. - Sądzę, że na to pytanie może odpowiedzieć wasz człowiek z Winchester i Sandhurst. W tym momencie Rashid uśmiechnął się. - Ma pan rację. Brytyjczycy są chyba najlepsi na świecie w taj nych operacjach. Sukces ich Special Air Service'u mówi sam za siebie, ale w innych dziedzinach... - Pokręcił głową. - Ich największym problemem jest biurokracja - wyjaśnił Dil lon. - Wywiad brytyjski działa w dwóch głównych sekcjach. Na zywają je MI-5 i MI-6. MI-5 - dokładnie DI-5, specjalizuje się w kontrwywiadzie w kraju. Druga działa głównie za granicą. Jest jeszcze Oddział Specjalny w Scotland Yardzie, który dokonuje aresztowań. Posiada on także brygadę antyterrorystyczną. Wresz cie jest sporo jednostek wywiadu wojskowego. Wszyscy zaczyna ją być aktywni, gdy coś jest nie tak, panowie. Rashid dolał mu szampana. - Chce pan powiedzieć, że dlatego źle chronią swoich przy wódców? Czy na przykład królową? - Daj spokój - powiedział Sean. - Obecnie jest inaczej niż kil ka lat temu, gdy królowa obudziła się w Pałacu Buckingham i uj rzała intruza siedzącego na łóżku. To było tak dawno - sześć lat te mu -wówczas IRA chciała dopaść Margaret Thatcher i cały gabi net brytyjski w hotelu „Brighton", podczas konferencji partii torysów. - Odstawił kieliszek i zapalił kolejnego papierosa. - Bry tyjczycy są bardzo staromodni. Lubią, żeby policjant miał mundur, bo wtedy wiedzą, kto to jest, i nie lubią, żeby im mówić, co mają robić