... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Musiałam tam wrócić. 234 Drzwi teatru otworzyły się wreszcie i stanął w nich starszawy jegomość z kawałkiem sera w ręku i smutnookim psem przy nodze. - Czego? - Proszę mi wybaczyć, że przeszkadzam w posiłku - odparł Stephen - ale szukam pana Farleya, dozorcy. Został uprzedzony o moim przybyciu. Nazywam się Ashburton. - Aha. - Farley odsunął się i wpuścił ich do zapuszczonego foyer. Stephen pozwolił, by kundel go obwąchał, i dopiero wtedy, gdy pies kichnął na znak aprobaty, odezwał się znów do dozorcy. - Pozwoli pan, że sami rozejrzymy się po całym budynku? - Jak tam państwo wolą. To ja wracam do mojej klitki. Farley odgryzł kawał sera i skręcił w boczny korytarzyk. Pies ruszył jego śladem. Rosalinda zajrzała na widownię. Oświetlały ją słabo promienie słońca, wpadające przez rząd umieszczonych bardzo wysoko okien. - Jaki śliczny teatr! - powiedziała, mierząc fachowym okiem scenę i widownię. - Wystarczająco duży, by pomieścić sporo widzów, ale nie aż taki wielki, by aktor musiał zdzierać sobie gardło. Nie przypomina ani trochę tego kolosa z Drury Lane... Nie przeczę, że tamten teatr jest imponujący, ale wielki jak stodoła i nie ma mowy o intymnej atmosferze. - Ateneum nie otrzymało szczytnego miana „królewskiego teatru", toteż jego dzieje były burzliwe. Przechodziło z rąk do rąk i rozrywki, jakie tu oferowano, nie zawsze były w najlepszym guście - mówił Stephen, idąc bocznym przejściem między rzędami pozbawionych oparcia ław. - Jakimś cudem teatr uniknął zburzenia i zbudowania na jego miejscu czegoś w rodzaju Drury Lane czy Covent Garden. Bardzo lubiłem tu przychodzić i było mi przykro, gdy Ateneum zostało zamknięte. Idąca za nim Rosalinda kichnęła. - Budynek jest w okropnym stanie! Wymaga generalnego remontu - powiedziała. - Święta prawda. - Stephen zajrzał do kanału dla orkiestry. Wąskie schodki przy ścianie wiodły stąd na scenę. Odwrócił się i wyciągnął rękę do żony. -Pójdź ze mną, Hipolito! O ileż prostsze wydawało się życie, gdy on był zwykłym panem Ashe, a ona aktorką z wędrownej trupy! Rosalinda zapragnęła choć na chwilę wrócić do tamtych dni, odrzuciła więc do tyłu swe okrycie niczym królewski płaszcz, wcielając się we władczynię amazonek. Ujęła wyciągniętą rękę męża. - Z ochotą, najdroższy Tezeuszu! 235 Wkroczyli na scenę luk dumnie, jakby to było ich pierwsze wejście w Śnie nocy letniej. Polem jednak Stephen, ni stąd, ni zowąd przeistoczył siew rozpustnego księcia z farsy Niewierny kochanek, chwytając żonę w objęcia i darząc przesadnym scenicznym pocałunkiem... który dziwnym trafem stał się absolutnie szczery i intymny, gdyż na widowni nie było żywej duszy. Rosa-linda nie miała już wątpliwości, że jej mąż całkiem przyszedł do siebie po wczorajszym ataku. Gdy pocałunek się skończył, była znów beztroska i roześmiana; pod wpływem namiętnej pieszczoty znikł wewnętrzny chłód - ostatni ślad porannej wycieczki w krainę przeszłości. Ręka męża obejmowała jej pierś, kciuk od niechcenia igrał z sutkiem... Rosalinda głośno zaczerpnęła powietrza. - Mój panie, pozwalasz sobie na zbyt wiele! Czyżbyś zapomniał, że jeste śmy na oczach widowni? Stephen się uśmiechnął. Na opalonej skórze wokół oczu pojawiły się zmarszczki. - Nie ma tu nikogo prócz myszy i pająków. - Mylisz się! - Zręcznym ruchem wysunęła się z jego objęć i odfrunęła na proscenium. - Na widowni mamy komplet! Duchy dawnych widzów czekają w napięciu, gotowe śmiać się i płakać albo rzucać w nas zgniłymi pomarańczami, gdybyśmy nie przypadli im do gustu. - Skłoniła się z wdziękiem przed niewidzialnym audytorium, przytrzymując fałdy spódnicy lewą ręką, prawą zaś podnosząc bukiecik do twarzy. - Nie uważasz, że powinniśmy przećwiczyć wielokrotnie pocałunek, by ostateczny efekt spotkał się z pełną aprobatą? Obdarzyła go szelmowskim uśmiechem, lecz pokręciła głową. - Dobrze wiesz, panie mężu, czym by się skończyły takie repetycje! Pają ki dostałyby przez nas palpitacji serca! Stephen nie wyszedł na proscenium