... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Mama mówiła, że nikt nie powinien chodzić do Tancerzy, bo młode kobiety tam tańczą goło. - Tak, ale to już się skończyło - uspokoił go Dekarz. - Wkroczyła babcia Weatherwax i kazała im wszystkim włożyć majtki. - Zresztą one już tam nie tańczą - dodał Woźnica. - Dlatego jest tam cicho i spokojnie. Dobre miejsce na próby. - Mama powiedziała, że nikomu nie wolno tam chodzić - upierał się Jason, choć już nie tak stanowczo. - No tak, ale jej pewnie chodziło o... no wiesz... z magicznymi zamiarami. A nie ma nic magicznego w bieganiu dookoła w perukach i całej reszcie. - Właśnie - zgodził się Dekarz. - A nikt nam nie będzie przeszkadzał. - I jeszcze coś - dodał Tkacz. - Gdyby jakieś młode kobiety miały ochotę zakraść się tam i potańczyć bez majtek, na pewno je zobaczymy. Nastąpiła chwila pełnego zadumy milczenia. - Uważam - rzekł z mocą Dekarz, wyrażając pogląd prawie całego zespołu - że jesteśmy to winni społeczeństwu. - Niby tak... - Jason wahał się. - Ale mama mówiła... - Twoja mama zawsze potrafiła mówić - stwierdził Tkacz. - Ojciec opowiadał, że kiedy był młody, twoja mama rzadko w ogóle... - No dobrze - zgodził się Jason, ustępując przed większością. - Chyba nic złego nie robimy. My tylko udajemy. Takie... przedstawienie. Przecież to nic prawdziwego. Ale pamiętajcie, żadnych tańców. A zwłaszcza, i chcę, żeby wszyscy to sobie zapamiętali, zwłaszcza Kijów i Wiader. - Oczywiście, będziemy udawać - zgodził się Tkacz. - I pilnować przy okazji. - To nasz obowiązek wobec społeczeństwa - powtórzył Dekarz. - Udawanie na pewno nie zaszkodzi - mruknął niepewnie Jason. *** Brzdęk, bing, klang, dzyń... Dźwięki odbijały się echem po całym Lancre. Dorośli mężczyźni, okopujący grządki w ogródkach, ciskali szpadle i pędem biegli do domów... Brzdęk, bing, klang, dzyń... Kobiety stawały w drzwiach i rozpaczliwie wołały dzieci, by natychmiast wracały... BANG - niech to licho - dzyń, bing... Trzaskały zamykane okiennice. Niektórzy mężczyźni pod okiem przerażonych rodzin zalewali ogień i próbowali wcisnąć do komina worki z dobytkiem... Niania Ogg mieszkała sama, ponieważ twierdziła, że starzy ludzie też mają swoją dumę i lubią niezależność. Poza tym z jednej strony mieszkał Jason i jego żona, jakjejtambyło, i łatwo można było ich sprowadzić metodą uderzenia butem o ścianę. A z drugiej strony mieszkał Shawn i niania kazała mu umocować długi sznurek z żelaznymi pojemnikami na końcu, na wypadek gdyby jego obecność była pożądana. Ale stosowała te środki tylko w sytuacjach alarmowych, na przykład kiedy chciała napić się herbaty albo gdy się jej nudziło. Brzdęk - do demona - klang... Niania Ogg nie miała łazienki, ale miała blaszaną balię, wiszącą zwykle na gwoździu na tylnej ściance wygódki. Teraz wciągała ją do domu. Po odbiciu od kilku drzew i ogrodowych krasnali dotarła prawie do granicy ogródka. Przy piecu czekały już trzy wielkie czarne kotły pełne wrzątku. Obok leżało pół tuzina ręczników, gąbka, pumeks, mydło, drugie mydło, gdyby pierwsze gdzieś się zapodziało, chochla do wyławiania pająków, pełna wody gumowa kaczka z zalaną świstawką, nożyk do odcisków, duża szczotka, mała szczotka, szczotka na patyku, żeby sięgnąć do trudno dostępnych miejsc, banjo, takie coś z rurkami i kranikami, co to nikt nie wiedział, do czego służy, oraz flakon płynu do kąpieli Klatchiańskie Noce, którego jedna kropla łuszczyła farbę. Brzęk, klang, bum... Wszyscy w Lancre, wiedzeni instynktem samozachowawczym, i nauczyli się rozpoznawać przedkąpielowe działania niani. - Przecież to nie kwiecień - dziwili się sąsiedzi, zaciągając zasłony. W domku na wzgórzu, powyżej chatki niani, pani Skindle chwyciła męża za ramię. - Koza została na dworze! - Zwariowałaś? Nie wyjdę z domu! Nie teraz! - Przecież wiesz, jak to się skończyło poprzednio. Sparaliżowało ją z jednej strony i nie mogliśmy jej ściągnąć z dachu! Pan Skindle wysunął głowę za drzwi. Na dworze było spokojnie. Zbyt spokojnie. - Chyba nalewa już wodę - powiedział. - Masz jeszcze minutę, może dwie - ponaglała go żona. - Biegnij, bo przez całe tygodnie będziemy pili tylko jogurt. Pan Skindle zdjął z gwoździa rzemień i przekradł się do kozy uwiązanej do żywopłotu. Ona także poznawała kąpielowy rytuał i aż zesztywniała z strachu. Nie warto było jej ciągnąć. Po kilku próbach chwycił ją na ręce. Rozległ się daleki, ale natrętny chlupot i brzdęk pumeksu obijającego się o ścianki balii. Pan Skindle ruszył biegiem. Wtedy zadźwięczało dostrajane banjo. Świat wstrzymał oddech. I wreszcie, niczym tornado sunące przez prerię, napłynął dźwięk. - AAAaaaeeeeee... Trzy doniczki przed drzwiami pękły jedna po drugiej. Odłamek świsnął panu Skindle koło ucha. - ...laaassskaaa maaagaaa maaa naczubkugałkę, naczubkugałkę... Wrzucił kozę do środka i skoczył za nią. Żona czekała w gotowości i natychmiast zatrzasnęła drzwi. Cała rodzina, nie wyłączając kozy, schowała się pod stołem. Nie chodzi o to, że niania Ogg śpiewała źle, ale potrafiła zaśpiewać takie nuty, które, wzmocnione przez blaszaną balię i wodę, przestawały być dźwiękiem, a zmieniały się w rodzaj natrętnej obecności. Wielu było śpiewaków, którzy wysokimi nutami potrafili rozbijać szkło, ale górne C niani Ogg mogło je wyczyścić do połysku. *** Członkowie zespołu tańca morris z Lancre siedzieli ponuro na trawie, podając sobie z rąk do rąk gliniany dzban. Próba nie była udana. - Nie wychodzi - stwierdził krótko Dekarz. - Wcale nie jest śmieszne, ot co - dodał Tkacz. - Jakoś nie widzę, żeby król umarł ze śmiechu, jak zaczniemy odgrywać bandę ręcznych rzemieślników, którym granie całkiem nie idzie. - Po prostu nie radzicie sobie z rolami - orzekł Jason. - Bo mamy sobie nie radzić - przypomniał mu Tkacz. - Tak, ale wam nie wychodzi granie kogoś, komu nie wychodzi granie - ocenił Druciarz. - Nie wiem jak, ale nie wychodzi. Trudno się spodziewać, żeby wszyscy możni panowie i damy... Nad wrzosowiskiem przemknął podmuch pachnący latem i śniegiem. - ...śmiali się, bo nie umiemy grać takich, co nie umieją grać. - Nie wiem, co niby jest takiego śmiesznego w bandzie prostych rękodzielników próbujących wystawić sztukę - mruknął Tkacz. Jason wzruszył ramionami. - Tu pisze, że wszyscy szlachetni... Ostry powiew, metaliczny posmak śniegu... - ...państwo w Ankh-Morpork śmiali się całymi tygodniami. Trzy miesiące wystawiali tę sztukę na Broad-Wayu. - A co to jest Broad-Way? - To takie miejsce, gdzie są wszystkie teatry. Disk, Słudzy Lorda Wynkina, Niedźwiedzia Nora... - Oni tam śmieją się z byle czego - uznał Tkacz. - Zresztą wszystkich nas tutaj uważają za prostaków