... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Don Apolinar Moscote, nieprzytomny, stał przywiązany do słupa, gdzie przedtem było straszydło na ptaki podziurawione strzałami ćwiczebnymi. Chłopcy z plutonu rozproszyli się w obawie że Urszula w końcu wyładuje się na nich. Ale ona nawet na nich nie spojrzała. Zostawiła Arcadia w poszarpanym mundurze, jęczącego z bólu i wściekłości, i odwiązała od słupa don Apolinara Moscote, żeby go zaprowadzić do domu. Zanim wyszła z koszar, uwolniła więźniów z dybów. Od tej chwili to ona rządziła w miasteczku. Przywróciła niedzielną mszę, zniosła nakaz noszenia czerwonych opasek, wycofała niedorzeczne rozporządzenia. Ale pomimo całego męstwa nadal płakała nad swoim gorzkim losem. Czuła się tak samotna, że zaczęła szukać towarzystwa swego mało komunikatywnego męża, zapomnianego pod kasztanem. "Spójrz, co nam zostało - mówiła mu, kiedy czerwcowe deszcze groziły rozwaleniem daszka palmowego. - Patrz na ten pusty dom, nasi synowie wędrują po świecie, a my oboje znowu sami, tak jak na początku". Jose Arcadio Buendia, pogrążony w otchłani nieświadomości, głuchy był na jej lamenty. Na początku swego obłędu naglącymi okrzykami po łacinie oznajmiał swoje codzienne potrzeby. W przebłyskach świadomości, kiedy Amaranta przynosiła mu jedzenie, komunikował jej swoje najcięższe dolegliwości i potulnie poddawał się bańkom i synapizmom. Ale w tych czasach, gdy Urszula przychodziła się wypłakać przed nim, zatracił już wszelki kontakt z rzeczywistością. Ona myła go, każdą część ciała z osobna, gdy siedział na ławeczce, i komunikowała wiadomości rodzinne. "Aureliano poszedł na wojnę już przeszło cztery miesiące temu i od tej pory nic o nim nie wiadomo - mówiła szorując mu plecy namydloną ostrą szczotką. - Wrócił Jose Arcadio, ogromne chłopisko, wyższy od ciebie l cały 'hartowany 'krzyżykami, ale przyszedł tylko po to, żeby ściągnąć hańbę na nasz dom". Zauważyła jednak, że jej małżonka smucą złe wiadomości. Postanowiła więc kłamać. "Nie wierz w to wszystko, co opowiadam - mówiła posypując ziemią jego ekskrementy, żeby zebrać je łopatą. - Bóg dał, że Jose Arcadio i Rebeka pobrali się i teraz są bardzo szczęśliwi". W tym oszukiwaniu męża doszła do takiej szczerości, że pocieszała się sama własnymi kłamstwami. "Arcadio to już poważny mężczyzna - mówiła - i bardzo dzielny, i bardzo ładnie wygląda w mundurze z szablą". Tak jakby rozmawiała ze zmarłym, bo Jose Arcadio Buendia był już poza zasięgiem jakichkolwiek zmartwień. Ona jednak nie dawała za wygraną. Wydawał się tak łagodny i tak obojętny na wszystko, że postanowiła go uwolnić z więzów. Nie ruszył się ze swojej ławeczki. Został tam, wystawiony na słonce j deszcz, jakby liny były niepotrzebne, bo siła mocniejsza od wszelkich więzów dostrzegalnych okiem trzymała go przywiązanego do pnia kasztana. W sierpniu, kiedy zima zaczynała przedłużać się w nieskończoność, Urszula mogła mu zakomunikować nowinę podobną do prawdy. - Wyobraź sobie, że szczęście nadal nas prześladuje - powiedziała mu. - Amaranta i ten Włoch od pianoli żenią się. Amaranta i Pietro Crespi istotnie zacieśnili więzy przyjaźni, pod ochroną zaufania Urszuli, która tym razem nie uważała za potrzebne nadzorować odwiedzin Włocha. Było to narzeczeństwo spokojne jak wieczorna godzina. Włoch przychodził o zmierzchu z gardenią w butonierce i tłumaczył Amarancie sonety Petrarki. Przesiadywali na ganku dusznym od zapachów dzikiego majeranku i róż, gdzie on czytał, a ona robiła koronki klockowe, obojętni na gwałty i złe wieści z wojny, aż do chwili, gdy komary zmuszały ich do szukania schronienia w salonie. Wrażliwość Amaranty, jej dyskretna, lecz usidlająca czułość, snuły wokół narzeczonego niewidoczną pajęczynę, którą on musiał rozplątywać bladymi palcami bez pierścionków, by wyjść z domu jak zwykle o ósmej. Zrobili piękny album z widokówek, które Pietro Crespi otrzymywał z Włoch. Były to obrazki zakochanych w pustych parkach, z dekoracją serc przeszytych strzałą i gołąbków z dzióbkami połączonymi złocistą wstęgą. "Znam ten park we Florencji - mówił Pietro Crespi przeglądając pocztówki. - Wyciąga się dłoń, a ptaszki sfruwają z drzew i jedzą z ręki". Czasami na widok jakiejś akwareli z Wenecji tęsknota przeobrażała woń błota i gnijących w kanałach skorupiaków w kwietny aromat. Amaranta wdychała, śmiała się, śniła o drugiej ojczyźnie, kraju pięknych mężczyzn kobiet, którzy przemawiali melodyjnym językiem dzieci, o starożytnych miastach, z których minionej świetności pozostały tylko koty pośród ruin. Przebywszy ocean w jej poszukiwaniu, pomyliwszy ją z gwałtowną namiętnością Rebeki, Pietro Crespi wreszcie odnalazł miłość. Szczęście , niosło ze sobą dobrobyt. Jego sklep zajmował wtedy prawie całą przecznicę i przypominał fantastyczny ogród zimowy, gdzie były reprodukcje dzwonnicy florenckiej, wybijające godzinę koncertem dzwoneczków, i grające szkatułki z Sorrento, chińskie puderniczki, które przy otwarciu śpiewały w pięciu tonacjach, i wszelkie instrumenty muzyczne, jakie można sobie wyobrazić, i wszystkie nakręcane zabawki, jakie tylko można było sobie wymarzyć