... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
- Co sie z wami dzialo? - zazadal wyjasnien Artur. - No cóz - rzekl Zaphod, ogryzajac kosc. - Nasi goscie puscili na nas gaz, szperali po naszych mózgach i ogólnie zachowywali sie dosyc dziwnie, a teraz zaprosili nas na calkiem niezly obiad, zeby zatrzec niemile wrazenie. O - dodal, wylawiajac z misy kawal obrzydliwie cuchnacego miesa. - Poczestuj sie kotletem z veganskiego nosorozca. Jest wysmienity, jezeli lubisz akurat takie rzeczy. - Gospodarze? - spytal Artur. - Jacy gospodarze? Nie widze tu nikogo... W tej chwili odezwal sie cienki glosik: - Witaj na obiedzie, ziemska istoto. Artur rozejrzal sie i wzdrygnal gwaltownie. - O! - zawolal - na stole sa myszy! Wszyscy utkwili w nim znaczace spojrzenia; zapadlo niezreczne milczenie. Artur byl calkowicie zajety gapieniem sie na dwie biale myszy siedzace na stole w czyms, co wygladalo na szklaneczki do whisky. Zaniepokojony nagla cisza, rozejrzal sie wokolo. - Aha! - zreflektowal sie nagle. - Bardzo mi przykro, nie bylem calkiem przygotowany. - Pozwól, ze cie przedstawie - powiedziala Trillian. - Arturze, to jest mysz Benjy. - Czesc - powiedziala jedna z myszy. Musnela wasami cos, co bylo zapewne reagujaca na dotyk tablica rozdzielcza i szklaneczka wysunela sie naprzód. - A to jest mysz Frankie. Druga mysz rzekla: - Milo cie poznac - i zrobila to samo. Artur gapil sie z otwartymi ustami. - Ale czy to nie sa... - Tak - potwierdzila Trillian. - To sa myszy, które zabralam ze soba z Ziemi. - Spojrzala mu w oczy i Arturowi wydawalo sie, ze prawie niedostrzegalnie wzruszyla z rezygnacja ramionami. - Czy móglbys podac mi ten pólmisek mielonego arkturianskiego megaosla? - spytala po prostu. Slartibartfost chrzaknal uprzejmie. - Przepraszam bardzo - rzekl. - Tak, dziekuje ci, Slartibartfost - powiedziala oschle mysz Benjy. - Mozesz odejsc. - Co? Ale... eee... bardzo dobrze - stwierdzil stary czlowiek, troche urazony. - A wiec ide zajac sie moimi fiordami. - No cóz, w gruncie rzeczy nie jest to konieczne - rzekla mysz Frankie. - Wyglada na to, ze druga Ziemia nie bedzie nam juz potrzebna. - Przewrócila swoimi rózowymi oczkami. - Nie teraz, gdy znalezlismy rodowitego mieszkanca tej planety, który byl tam na moment przed jej zniszczeniem. - Co? - wykrzyknal oslupialy Slartibartfost. Nie mozecie tego zrobic! Mam juz tysiac lodowców gotowych, zeby pokryc Afryke! - No cóz, moze wiec wybralbys sie pojezdzic na nartach, zanim je zdemontujesz - odezwal sie cierpko Frankie. - Pojezdzic na nartach! - wykrzyknal stary czlowiek. - Te lodowce sa dzielami sztuki! Pieknie rzezbione kontury, strzeliste lodowe iglice, glebokie majestatyczne wawozy! Jezdzic na nartach po unikatowych dzielach sztuki byloby swietokradztwem! - Dziekujemy ci, Slartibartfost - rzekl stanowczo Benjy. - To byloby wszystko. - Tak, sir - odparl zimno stary czlowiek. - Dziekuje bardzo. No, to zegnaj, Ziemianinie - zwrócil sie do Artura. - Mam nadzieje, ze twój tryb zycia wróci do normy. Skinal glowa pozostalym, odwrócil sie i wyszedl smutny z pokoju. Artur patrzyl za nim, nie wiedzac, co powiedziec. - A teraz - odezwala sie mysz Benjy - za interesy! Ford i Zaphod stukneli sie kieliszkami. - Za interesy! - powiedzieli chórem. - Przepraszam bardzo? - zapytal Benjy. Ford rozejrzal sie. - Myslalem, ze wznosisz toast - rzekl. Myszy zadreptaly niecierpliwie w swoich szklanych pojazdach. Po chwili uspokoily sie, a Benjy wysunal sie naprzód. - A wiec, ziemska istoto - zwrócil sie do Artura - w efekcie mamy nastepujaca sytuacje. Jak wiesz, przez ostatnie dziesiec milionów lat mniej wiecej zarzadzalismy Ziemia, zeby odnalezc te parszywa rzecz, nazywana ostatecznym pytaniem. - Dlaczego? - zapytal ostro Artur. - Nie, juz o tym myslelismy - przerwal mu Frankie. -Ale to nie pasuje do odpowiedzi. "Dlaczego?" "Czterdziesci dwa". Widzisz, nie zgadza sie. - Nie - rzekl Artur. - Chodzi mi o to, p o c o to robicie? - Aha - stwierdzil Frankie. - No cóz, tak naprawde to chyba z przyzwyczajenia, jesli mam byc brutalnie szczery! I o to wlasnie mniej wiecej chodzi. Mamy juz tego wszystkiego po dziurki w nosie i na sama mysl o zaczynaniu wszystkiego od poczatku przez tych cholernych Vogonów dostaje po prostu szalu, rozumiecie, prawda? Mielismy naprawde mase szczescia, ze Benjyemu i mnie udalo sie szybciej skonczyc nasza prace i wyjechalismy z Ziemi na krótkie wakacje, a potem wymanewrowalismy twoich przyjaciól, zeby zabrali nas z powrotem na Magrathee. - Magrathea jest brama do naszego wlasnego wymiaru - wtracil Benjy. - No i wtedy - ciagnal jego mysl towarzysz otrzymalismy naprawde niesamowicie korzystna propozycje kontraktu na wywiad w 5D i cykl wykladów w naszych okolicach i mamy wielka ochote ja przyjac. - Ja bym to zrobil, a ty, Ford? - powiedzial zachecajaco Zaphod. - No pewnie - zgodzil sie Ford. - Jak nic. Artur spojrzal na nich uwaznie, zastanawiajac sie, do czego to wszystko zmierza. - Ale widzisz, do tego potrzebny jest nam produkt - stwierdzil Frankie. - To znaczy, idealnie by bylo, zebysmy jednak mieli ostateczne pytanie w takiej czy innej formie. Zaphod nachylil sie do Artura. - Zobacz - wyjasnil. - Jezeli oni po prostu usiada sobie w studio, wygladajac na bardzo zrelaksowanych i no wiesz, rzuca od niechcenia, iz tak sie sklada, ze znaja odpowiedz na zycie, wszechswiat i wszystko inne, a potem beda umieli w koncu przyznac, ze tak naprawde brzmi ona "czterdziesci dwa", to cala zabawa potrwa przypuszczalnie dosyc krótko. Rozumiesz, nie bedzie dalszego ciagu. - Potrzebujemy czegos, co dobrze brzmi - rzekl Benjy. - Czegos, co dobrze brzmi?! - wykrzyknal Artur. - Ostateczne pytanie, które dobrze brzmi?! Od pary myszy? Myszy nastroszyly sie. - Owszem, zgadzam sie, "tak" idealizmowi, "tak" godnosci czystej nauki, "tak" poszukiwaniu prawdy we wszystkich jej przejawach, ale obawiam sie, ze zawsze nadchodzi moment, kiedy zaczynasz podejrzewac, ze prawie na pewno cala wielowymiarowa nieskonczonoscia wszechswiata rzadzi banda szalenców. I jezeli masz do wyboru spedzic nastepne dziesiec milionów lat, zeby sie tego dowiedziec albo po prostu brac forse i w nogi, to ja osobiscie wole zrobic ten numer - powiedzial Frankie. - Ale... - zaczal beznadziejnie Artur. - Hej, kiedy to do ciebie dotrze, Ziemianinie przerwal mu Zaphod. - Jestes produktem ostatniej generacji tej matrycy komputerowej i byles tam dokladnie do momentu, w którym Vogonowie nacisneli spust, zgadza sie? - No... - A wiec twój mózg byl organiczna czescia przedostatniej konfiguracji programu komputera - stwierdzil Ford, przekonany, ze wyraza sie zupelnie jasno. - Zgadza sie? - spytal Zaphod. - Cóz... - powiedzial pelen watpliwosci Artur. Nigdy nie czul sie organiczna czescia niczego i uwazal to zawsze za jeden ze swoich problemów. - Inaczej mówiac - rzekl Benjy, kierujac swój maly, dziwaczny pojazd prosto na Artura. - Istnieje spora szansa, ze struktura pytania jest zakodowana w strukturze twojego mózgu. Chcemy wiec to odkupic. - Co, pytanie? - zapytal Artur. - Tak - powiedzieli Ford i Trillian