... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Z tej odległości niepodobna było odróżnić członka plemienia od najeźdźcy, ludzie wyglądali jak pełzające po bladych piaskach czarne plamki. Landera martwiło to, że wszystkie te plamki poruszały się - jeżeli Beduini leżeli u stóp góry, przynajmniej dwieście ciemnych plamek powinno być całkowicie nieruchomych. - Może Mtairowie uciekli - szepnął Kadumi. - Było ciemno, a my nie mogliśmy widzieć, co się naprawdę wydarzyło. Całą noc spędzili na obserwowaniu bitwy, ale nie ujrzeli wiele. Kiedy amarat rozbrzmiały po raz drugi, pochodnie bitewnej linii zniknęły, zgaszone prawdopodobnie przez samych wojowników, którzy nie chcieli zdradzać swoich pozycji. Po kilku minutach w stronę góry zaczęły płynąć stłumione krzyki. Kobiety rozbiegły się po obozie, oznaczone migoczącymi pochodniami, z jeszcze większym zapałem gromadząc dzieci i zapasy. Gdy w bitewnych okrzykach Mtairów coraz wyraźniej dało się słyszeć desperację, kobiety zebrały się na przeciwnym krańcu obozu i zaczęły uciekać z pola bitwy. Linia żółtych płomieni nie przesunęła się nawet o pięćdziesiąt jardów, kiedy przytłumiony chór zaskoczonych krzyków zasygnalizował pułapkę najeźdźców. Uciekinierki rozproszyły się, ale mimo to ich pochodnie zaczęły gasnąć jedna po drugiej. Zestawiwszy ze sobą przedśmiertne krzyki i towarzyszące im gasnące światełka, Lander wiedział, że nawet jeśli część kobiet uciekła, wielu się to nie udało. Piasek powinien być pokryty ich ciałami oraz wojowników, którzy padli w bitwie. Lander pokręcił głową. - Nikt nie mógł uciec, Kadumi - Sembijczyk nawet nie próbował mówić przyciszonym głosem. Zhentarimczycy znajdowali się niemal pół mili dalej, nie było szansy by mogli go usłyszeć. - Powinno być tam przynajmniej kilkadziesiąt trupów. Czy widzisz jakieś? - Żadnych - odpowiedziała Ruha. Wskazała na grupkę ciemnych plamek, które zebrały się przy namiocie, w którym byli ostatniej nocy przetrzymywani. - Ale nie podoba mi się to, co się dzieje tam. Kiedy to powiedziała, zgromadzenie zaczęło rozłamywać się na oddziałki po dziesięciu - dwunastu ludzi, rozchodząc się w różnych kierunkach. - Grupy poszukiwawcze! - krzyknął Lander. Kadumi zmarszczył czoło - Oni szukają... - Mnie - rzekł Lander, dochodząc do wniosku, że wrogowie dowiedzieli się o jego obecności od pojmanych Mtairów. - Chyba powinniśmy się rozdzielić. Jeśli Zhentarimczycy mnie znajdą, mogą zaprzestać poszukiwań. Ruha przez moment przyglądała mu się z namysłem. Jej oczy rozbłysły czymś, co Landerowi wydało się irytacją. Po chwili powiedziała: - Albo masz niskie mniemanie o mnie i Kadumim, albo wyolbrzymione poczucie własnej ważności, berrani. - Nie to miałem na myśli - zaprotestował Lander czując, że czerwieni się z zakłopotania. - Ale jeśli Zhentarimczycy wiedzą, że jestem tutaj, to nie zaprzestaną poszukiwań dopóty, dopóki mnie nie odnajdą. - A to dlaczego? - spytał podejrzliwie Kadumi Lander zastanawiał się przez chwilę nad pytaniem chłopaka i zdecydował, że powinien zdradzić towarzyszom swoją tożsamość, bo być może wtedy zrozumieją niebezpieczeństwo, ku któremu zmierzają. Odsunął szatę i pokazał znaczek, który nosił na sercu. - Należę do organizacji zwanej Harfiarzami - powiedział. - Działamy w obronie wolności ludzi, co często stawia nas w opozycji wobec Zhentarimczyków. - Czy jest tak i w tym przypadku? - zapytała Ruha. - Owszem - odrzekł Lander. - Jeżeli złapią was ze mną, będzie to oznaczało dla was powolną śmierć w męczarniach. - A jeżeli złapią nas bez ciebie, będzie to oznaczało dla nas powolną śmierć w męczarniach - odparła Ruha. - Zhentarimczyk, którego zabił Al'Aif, miał towarzysza. Ten człowiek wiedział, że Kadumi i ja przybyliśmy, by ostrzec mego ojca przed Czarnymi Szatami. Może nawet podejrzewać, że mamy coś wspólnego z morderstwem. Nic więc nie tracimy pozostając razem, chyba że ty czułbyś się bezpieczniejszy bez chłopaka i kobiety do obrony. Oczywiście nie wiem, jak długo berrani może przeżyć na Anauroch bez przewodników... Ironia w głosie Ruhy nie uszła uwadze Landera. Wyciągnął rękę, aby ją uciszyć. - W porządku, to dobry argument - powiedział. - Wszyscy razem mamy większą szansę przeżycia. Ruha skinęła, a Sembijczyk zaczął się zsuwać z grzbietu w stronę wielbłądów. Wdowa złapała go za rękę, nim zdołał zrobić dwa kroki. - Dokąd idziesz? - Lepiej będzie jeśli odejdziemy - powiedział. - Jeżeli Zhentarimczycy nas tu zaskoczą, znajdziemy się w pułapce. Ruha pokręciła głową. - Rahalat nie wpuści Zhentarimczyków na swoje zbocza. - Jak możesz mieć pewność? - zapytał Lander. Zjawienie się kóz przekonało go o istnieniu Rahalat, choć ciągle podejrzewał, że była raczej duchem, a nie boginią. W każdym razie nie widział powodu, aby wierzyć, że mogła akurat ich ochronić. Ruha spojrzała w stronę górskiego szczytu. - Gdyby Rahalat nas nie lubiła, już bylibyśmy martwi, a wątpię, czy polubi Zhentarimczyków. Lander spojrzał na Kadumiego. - Co o tym sądzisz? Młodzieniec patrzył przez chwilę przed siebie w zamyśleniu, po czym skinął. - To, co mówi moja szwagierką, ma sens - rzekł. - Poza tym, poruszając się zwracalibyśmy na siebie uwagę, powinniśmy poczekać. - Mam nadzieję, że się nie mylicie - powiedział Lander kucając poza krawędzią grzbietu