... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Frank za³o¿y³ p³aszcz, poszed³ do domu i wyjaœni³ swojej ¿onie, Janet, ¿e zosta³ wylany z pracy. - Kochanie - powiedzia³a obejmuj¹c go. - Jestem dumna, ¿e postêpujesz zgodnie z w³asnymi przekonaniami. Gdy dni zamienia³y siê w tygodnie, Frankowi i Janet zaczê³o byæ coraz trudniej. Zaciskali pasa i modlili siê z jeszcze g³êbsz¹ wiar¹. Pewnego dnia zadzwoniono do Franka z agencji zatrudnienia. - Bêdziemy mieli wspania³¹ pracê dla dobrego grafika-ilustratora - powiedzieli mu. - Pewna osoba gor¹co nam ciebie poleca³a. Frank otrzyma³ pracê i póŸniej siê dowiedzia³, ¿e osob¹, która go rekomendowa³a, by³ prze³o¿ony, który go zwolni³. Wst¹pi³ do starej firmy, by siê z nim zobaczyæ. - Dziêki, Fred - powiedzia³. - To by³o bardzo przyzwoite z twojej strony. Dlaczego to zrobi³eœ? - Poniewa¿ ciê lubiê, Frank, i wiem, ¿e wykonujesz wspania³¹ robotê. Oprócz tego... - jakby siê zawaha³ - jesteœ prawdziwym cz³owiekiem, synu. Masz odwagê. Powodzenia, Frank. Frank opowiada³ mi: - Naprawdê wspaniale siê wtedy czu³em. - A nastêpnie doda³: - Wiesz, jest w tym coœ dziwnego, w czasie, gdy by³o nam bardzo ciê¿ko, by³em naprawdê szczêœliwy, tak samo Janet. Biznesmen, urzêdnik kanadyjskiego rz¹du, prezydent œrodkowoamerykañskiego kraju, wdowa, której córka zosta³a zamordowana i artysta-grafik - oni wszyscy odkryli "miksturê szczêœcia": * duchowe doœwiadczenie * wewnêtrzny pokój * radoœæ * ekscytacjê * zmaganie a oprócz tego wszystkiego mieli wiarê i mi³oœæ. Rozdzia³ 5 Sprawy mog¹ Ÿle wygl¹daæ, ale... Czasami cicha, usuwaj¹ca siê w cieñ osoba, wywiera na nas nie przemijaj¹ce wra¿enie. Tak w³aœnie by³o z Fredem Brownem. Zna³em go od ponad piêædziesiêciu lat. Nigdy nie by³ rozmowny, lecz kiedy ju¿ coœ powiedzia³, warto by³o siê nad tym zastanowiæ. Dzia³o siê tak, poniewa¿ Fred mia³ duszê myœliciela i by³ cz³owiekiem, który bardzo starannie wszystko analizowa³, zanim cokolwiek powiedzia³. Gdy przyszed³ mu do g³owy jakiœ pomys³ czy idea i chcia³ siê ni¹ podzieliæ, to mog³eœ byæ pewien, ¿e by³ to dojrza³y owoc. Fred mia³ bowiem zwyczaj analizowania spraw pod ró¿nymi k¹tami widzenia. Mia³ te¿ rzadko spotykany dar dostrzegania mo¿liwoœci w ka¿dej sytuacji, niezale¿nie od tego, jak ponuro mog³y siê przedstawiaæ fakty. Po raz pierwszy zda³em sobie sprawê z tej zdolnoœci Freda podczas pewnego przyjêcia. Wszyscy siedz¹cy przy stole omawiali pewien projekt dotycz¹cy spo³ecznoœci lokalnej, w którego realizacjê byli osobiœcie zaanga¿owani. Rozmowa mia³a trudny przebieg. Przechodzi³a od z³ej do coraz gorszej, a ka¿dy z jej uczestników coraz bardziej koncentrowa³ siê na ró¿norodnych trudnoœciach. W koñcu mroczna wizja ostatecznej pora¿ki zawis³a nad wszystkimi i zapadliœmy w ponure milczenie. Wtedy Fred Brown odchrz¹kn¹³. Zwykle oznacza³o to, ¿e za chwilê coœ powie. Po kilku wstêpnych odchrz¹kniêciach wypowiedzia³ jedynie szeœæ s³ów, z których najd³u¿sze mia³o nie wiêcej ni¿ dwanaœcie liter. Swym niskim g³osem Fred oznajmi³: - Sprawy mog¹ rzeczywiœcie wygl¹daæ Ÿle, ale... I to by³ ca³y jego komentarz. Nie stara³ siê rozwin¹æ swojej myœli ani jej bli¿ej wyjaœniæ. Jednak wp³yw, jaki na nas wszystkich wywar³y jego s³owa, by³ zdumiewaj¹cy. Wreszcie, przerywaj¹c ciszê, pewna kobieta powiedzia³a: - A mo¿e skontaktowalibyœmy siê z kimœ z korporacji B? Mo¿e od nich otrzymalibyœmy jak¹œ pomoc. - To œwietny pomys³ - odpar³ mê¿czyzna siedz¹cy po przeciwnej stronie sto³u. - Jeœli firma B coœ zrobi, jestem pewny, ¿e uda nam siê uzyskaæ pomoc od grupy J. - Znam mê¿czyznê, który ma prawdziwy talent w dziedzinie, w której chcemy podj¹æ dzia³ania - powiedzia³ inny uczestnik obiadu. - Nigdy nie pomyœla³em o tym, by poprosiæ go o pomoc, a¿ do tej chwili. Jeden po drugim zaczêliœmy patrzeæ na ca³e przedsiêwziêcie w pozytywnym œwietle, a gdy wieczór dobieg³ koñca, byliœmy zdumieni, ile nowych pomys³ów siê pojawi³o. I tak projekt zacz¹³ zmierzaæ ku zaskakuj¹cemu sukcesowi. Wszystko, co Fred Brown zrobi³ podczas tego przyjêcia, polega³o na delikatnym wskazaniu na inne, doskona³e alternatywy naszej negatywnej dyskusji. W rezultacie jego s³owa przekszta³ci³y ponure dywagacje w entuzjastyczne badanie nowych mo¿liwoœci. Zdarzenie to wywar³o na mnie niezwyk³y wp³yw. Dziêki niemu dostrzeg³em potê¿n¹ pozytywn¹ moc, kryj¹c¹ siê w powszechnie znanym trzyliterowym s³owie "ale". Komunikuje ono, ¿e sytuacja, jakkolwiek z³a mo¿e siê wydawaæ, nie sk³ada siê wy³¹cznie ze z³ych elementów. Jest jakaœ nadzieja. Istniej¹ ró¿ne mo¿liwoœci. S³owo to stanowi afirmacjê pozytywnej postawy góruj¹cej nad desperacj¹ wynik³¹ z negatywnego patrzenia na œwiat. W ten oto sposób z nadchodz¹cej pora¿ki wy³oni³y siê najwiêksze sukcesy. Jednym z najgorêtszych zwolenników filozofii g³osz¹cej "sprawy mog¹ wygl¹daæ Ÿle, ale..." jest ukochany przez wielu aktor filmowy, Jimmy Stewart. Opowiedzia³ on jednemu z redaktorów magazynu "Guideposts" (periodyku, jaki wydajê wspólnie z moj¹ ¿on¹, Ruth) o tym, jak dosz³o do powstania znanego filmu "It's a Wonderful Life" ("Cudowne ¿ycie"). Emitowany przez wiele stacji telewizyjnych w okresie œwi¹t Bo¿ego Narodzenia, ten wielki film ma g³êbokie przes³anie. Jimmy Stewart mówi, ¿e ze wszystkich filmów, jakie nakrêci³, w³aœnie ten jest jego ulubionym. Z filmem tym ³¹czy siê dziwna historia - jego powstawaniu towarzyszy³y pewne niezwyk³e rzeczy. Kiedy w 1945 roku druga wojna œwiatowa dobieg³a koñca, Jimmy powróci³ do domu w stopniu genera³a. Po trzech latach s³u¿by w si³ach powietrznych stan¹³ wobec niepewnej perspektywy przysz³oœci. Wypad³ z bran¿y filmowej, a jego kontrakt z wytwórni¹ filmow¹ ju¿ dawno wygas³