... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Z lat walki 1939-1945 (1975). Trzeba tu także odnotować potężne dzieło Poeci robotnicy. Księga twórczości (1979), na temat którego mogę tu tylko powtórzyć ulubione gombrowiczowskie porzekadło Grochowiaka: nie jestem ci ja tak szalony, aby w takich czasach cokolwiek o tym mniemać albo i nie mniemać. Józef Ozga-Michalski Z poetów-działaczy na pierwszym miejscu trzeba postawić Józefa Ozgę-Michalskiego (1919), ongiś po prostu dygnitarza, jeśli zważyć jego posłowanie, wicemarszałkowania, prezesowania i członkostwo w Radzie Państwa. W jakiejś mierze nieszczęście poetyckie Ozgi właśnie na tym polegało: pisał bardzo dużo, a nie najlepiej potrafił selekcjonować własne utwory, któż zaś by się ośmielił skutecznie go skrytykować? W rezultacie pisane pospiesznie wiersze bywają aż za często nie dopracowane, w jednym potoku płyną dziwactwa i metafory uwagi godne, przynajmniej niekiedy. Jego największe i nie kwestionowane już nijak literackie triumfy odnoszą się wprawdzie do prozy (ale o tym gdzie indziej), jednak i wiersze bywają zupełnie dobre, jeśli nie liczyć jakby Zegadłowiczowskich dziwów w rodzaju „cupu-cupucha-- cha-cha” (to z pierwszego powojennego tomu Oberek świętokrzyski, 1945). Przed wojną zdążył jeszcze wydrukować się w „Skamandrze”, ale gros książek powstało po wojnie. Wśród nich rzadka w naszych czasach próba poematu Czernek i Anna (1956), ni to gawęda, ni to epos, w każdym razie rzecz pełna humoru, co się zresztą okaże jedną z najmocniejszych stron Ozgi-Michalskiego. Najliczniejsze są jednak po prostu zbiory liryków, jak np. Pełnia (1965), Ta – bądź (1973) czy Rajski oset (1977). Widać u Ozgi jakieś tradycje skamandryckie, szczególniejsze jest jednak a la Gałczyński upodobanie do łączenia liryki z żartem i groteską. Tyle że Ozga-Michalski nie stroni od rubaszności, obcej Gałczyńskiemu. Ale to pewnie nawet i świadome stylizowanie się na ludowość, z reguły mocno barokową, z dziwnymi konceptami, w rodzaju „pieczeni z anioła” włącznie. Zresztą sfera anielsko-diabelska ustawicznie nawiedza wyobraźnię poety: Co wesołego w niebie, anioły skrzydła cerują; co dobrego jest w piekle, diabły kopyta kują. Pojedziemy ostrą sanną po grzechach naszych, frunie w górę z dyszla anioł, gdy go diabeł wystraszy. Co prawda wywodzi się to nie tyle z katechizmu, co z ludowej szopki. Z ludowej tradycji wywodzą się także litanijne nawroty i refreny, metaforyka typu „jesteś jabłonką – rzuć jabłkiem we mnie”. Ale czy tej właśnie tradycji – ludowej czy barokowo-średniowiecznej raczej przypisać należy taki wiersz: To uczucie jest zupełnie inne myśli trwalsze, ciekawsze od ciała, 96 lustro, księga źrenicą pisana, dusza wyszła z czarnego mszała spaceruje po zielonej trawie i do ciała uśmiecha się z dala. Ale najgłośniejszy sukces Michalskiego to był poetycki przekład Kalewali. W ogóle zresztą dorobek poetycki Ozgi jest dość zróżnicowany, są tu i cienkości, są brutalizmy, agitki, sporo stylizacji, wiele, za wiele mknącego potoczyście słowa. Nawet i tutaj: Trudno się rozstać z pokojem numer pięć w Leningradzie. Żegna się stara klucznica. Zostaje szpilka do włosów na stoliku, paczka papierosów... Uśmiechnij się, babciu, bywaj zdrowa! Mówisz, że nie rozumiesz Picassa, a on nie umie cerować dziurek po papierosach... Powiedz lepiej, w czyich była warkoczach ta szpilka, która ze mną mieszkała? „Szpilka należy do pani, po której pan zajął pokój.” „Czy była ładna?” Owszem, mieszka we Władywostoku. Odjechała, nie czekała na pana”. ( Wyjazd z hotelu .Astoria) Władysław Milczarek Wreszcie wypada wspomnieć Władysława Milczarka (1916), jeszcze jednego przedstawiciela współczesnej „szkoły ukraińskiej”, do której należy nie tylko pochodzeniem, ale wydanymi przed wojną zbiorami Liryzm Wołynia (1938) i Wołyński las (1939). Po wojnie Milczarek pisze raczej prozę, ale przecież wydał i książkę poetycką Pożegnanie sadu (1948). Podobne to jest mocno do autentystów, ale z awangardowymi konceptami: Leśny poranek wyfrunął z białej kobiałki lipowej i siwe mgły zwołuje do ociemniałych parowów. Odpływają wełniste polany, zakurzyły się dukty, jak drogi, oparami wczorajszych wieczorów, roztęsknionych nieznanym noclegiem, A tu słońce, jak pająk ogromny, złote sieci rozsnuwa po lesie i wyławia ćmy księżycowe i wczorajsze wieczorne pieśni