... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Dotrzeć do półfinału w twoim wieku to wspaniały wyczyn. - - Nie chodzi o przegraną walkę, ty głupku! Chodzi o pieniądze, niech to szlag! Durendal nie zwykł oddawać się hazardowi, nie pomyślał więc o tym aspekcie turnieju. - - Na ile przyjmowano zakłady? - - W południe jeden do trzydziestu - przyznał hrabia. - - Wielka szkoda. Bardzo trudno było okazać szczere współczucie. - Przegrały dziś setki ludzi. Będziesz miał szczęście, jeśli wyjdziesz z pałacu żywy, ty niegodziwy wieśniaku! To już było mniej zabawne. Królowi również nie było wesoło. Gdy przeciwnicy zatrzymali się przed jego lożą, rozparł się na tronie i przeszył Durendala wściekłym spojrzeniem. Twarz drobnego diuka Gaylei, który zasiadał u boku monarchy, nabrała niepokojąco szarego koloru. Ile postawił na swego chłopczyka? Wyglądało na to, że większość szlachetnie urodzonych stawiała na faworyta. Stojący z tyłu fechtmistrze szczerzyli jednak zęby w drapieżnych uśmiechach. Był tam również markiz, którego pilnował Hoare. Uśmiechał się, co ostatnio czynił tylko w miejscach publicznych. Siedział trzy rzędy za królem, blisko baronetów. Zapewne nie wpuszczono by go w ogóle, gdyby nie walczył dziś jego fechtmistrz. Cała rodzina Momicade’ów zdecydowanie wypadła z łask królewskich. Pozbawiono go stanowiska we flocie. Również jego stryjom oraz kuzynom odebrano wszystkie synekury i przywileje. - Nie lubisz pałaszy? - zapytał Durendala król z groźbą w głosie. Uwaga! - Wolę rapiery, Wasza Królewska Mość. - - Mój suwerenie! - pisnął Aldane. - Składam protest! Złowieszcze spojrzenie monarchy przeniosło się na niego. - - Nie mówiliśmy do ciebie. Hrabia wydał z siebie nieprzyjemny odgłos, jakby płukał gardło krwią. Król ponownie spojrzał na Durendala. - A właściwie dlaczego? - - Hmm. Pewnie wolę, żeby o wyniku walki decydowały umiejętności, panie. - - Rozumiem. No cóż, w tym przypadku nie zauważyliśmy, by siła zatriumfowała nad rozumem. W bursztynowych oczach pojawiły się błyski wesołości. - - Wasza Królewska Mość mi pochlebia. - - Wygrałeś walkę, nie zadając ani jednego ciosu! Znowu stworzyłeś legendę. To chyba wchodzi ci w nałóg. Gratuluję. Durendalowi wyraźnie ulżyło. Zdołał złożyć płytki ukłon i się przy tym nie przewrócić. - A jeśli chodzi o ciebie, szlachetny panie, muszę cię pochwalić za dzielną postawę, jaką wykazałeś się w tym turnieju. Rzecz jasna, ty i twój czcigodny ojciec zjecie dziś z nami kolację. Aldane podszedł do bariery. Król wstał i założył olbrzymowi na szyję zawieszoną na wstążce gwiazdę półfinalisty. Nawet on musiał się wspiąć na palce, by tego dokonać. Rzecz jasna, reszta widzów również wstała. Wszyscy uprzejmie bili brawo. Markiza nie zaproszono na ucztę. Gdy królewska świta opuściła widownię, podszedł do przepierzenia i uśmiechnął się radośnie do swego fechtmistrza. Z pewnością był to jedynie pokaz przeznaczony dla oczu Hoare’a. W ciągu dwóch i pół roku ich znajomości Nutting bardzo utył. Rzadko bywał trzeźwy. - - Świetnie się spisałeś, dobry człowieku! Ile czasu potrzebujesz na wydostanie się z tej pułapki na niedźwiedzie? - - Z chęcią popilnuję wielmożnego pana, dopóki nie będziesz gotowy, sir Durendalu - zapewnił Hoare, jak zwykłe uśmiechając się tajemniczo. - - Jakieś dziesięć minut, panie. - - No to śpiesz się. Czekają mnie ważne sprawy. Spotkamy się przy karecie. Durendal ruszył w stronę namiotu przy akompaniamencie wrogich okrzyków tłumu. 4 Nutting czekał obok swej karety. Lokaje i stangret byli już na miejscu. Jakaż to sprawa mogła być aż tak pilna? Ostatnio markiz zajmował się jedynie czuwaniem nad dekoracją i umeblowaniem wspaniałej rezydencji, którą sobie wybudował, a jego decyzje i tak zawsze zmieniała żona. Pił za dużo i nocami wałęsał się po korytarzach, Durendal podziękował skinieniem głowy Hoare’owi, który zatoczył oczyma na znak współczucia, pokłonił się markizowi i odmaszerował. Nutting wgramolił się do karety. Gdy Durendal podążył za nim, pojazd zdążył już ruszyć. - - Spisałeś się naprawdę świetnie! - - Dziękuję, panie. Nie powinienem był przegrać rano. - - Tak, ale z radością usłyszysz, że w ciebie wierzyłem. To było dla mnie nadzwyczaj intratne popołudnie. Mogłoby się okazać mniej zyskowne, gdyby pod pałacowymi bramami czekał na nich rozgniewany tłum. Stało tam jednak tylko kilku gapiów, którzy ograniczyli się do buczenia. Markiz chyba ich nawet nie zauważył. Kareta bez przeszkód wytoczyła się na tłoczne i brudne ulice Grandonu. - - Niestety, w jutrzejszym finale stawki są mniej korzystne - odezwał się po kilku minutach idyllicznego milczenia. - Jesteś faworytem, w stosunku cztery albo pięć do jednego. - - Nie zasługuję na to. Sir Chefhey to znakomity szermierz. - - Hmm, tak. - Markiz przygryzał przez chwilę wargę. - Z wielką niechęcią poruszam temat tak przyziemny jak pieniądze, sir Durendalu... Ten tytuł był pozbawiony znaczenia, lecz Nutting nigdy dotąd go nie używał. Durendala przeszyło nagłe ukłucie niepokoju. Co się za chwilę stanie? Nie miał ani grosza przy duszy. Dostawał ubranie i wyżywienie, lecz nigdy pensji. Jedyne rozrywki - konie i ale - zawdzięczał Gwardii Królewskiej. Potrzebował pieniędzy jedynie po to, by kupować prezenty kobietom, lecz duma nie pozwalała mu o nic prosić markiza