... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Anas miał te swoje złe sny w środę. — To był piątek — utrzymywała Warda. — Pamiętam to dobrze, bo w piątki zawsze robię zakupy. Ty też powinnaś to wiedzieć, bo pomagałaś mi wyjmować je z koszyka, kiedy zadzwonił Muni. A ty odebrałaś telefon. — Nie, nie, nie! — gwałtownie zaprzeczyła Jamna, miotając oszalałym spojrzeniem od Wardy poprzez Akra-ma na Barbarę. — On nie był w żadnym Colchester, tylko tu, w domu, ze mną. Mogłaś tego nie zauważyć, bo leżeliśmy razem w łóżku, w naszej sypialni na górze. Ojcze, ty nas widziałeś, prawda? Przecież mówiłeś coś do nas! Akram, z posępnym wyrazem twarzy, nie odezwał się ani słowem. — Salijo, bahin, przecież wiesz, że tam byliśmy. Wołałam cię nawet i prosiłam, żeby Muni cię przyprowadził. Poszedł po ciebie i kazał ci... — Nie, Jamno, to nie tak. — Salija mówiła oględnie, jakby stąpała po kruchym lodzie. Chyba zdawała sobie sprawę z wagi swych słów. — Muni nie przebywał wtedy z tobą ani w ogóle nie było go w domu. Poza tym... Zawahała się, gdyż wiedziała, jakie znaczenie ma to, co chciała powiedzieć, i jak się to odbije na dalszym życiu dwóch niewinnych chłopców. Dokończyła jednak: — ...ciebie, Jamno, też nie było w domu. — Byłam! — wykrzyknęła bratowa. — Jak śmiesz zarzucać mi coś takiego? Co ty sobie myślisz, głupia dziewczyno? — Anas miał znowu koszmary senne — relacjonowała spokojnie Salija. — Zajrzałam do niego, bo krzyczał, a zaraz po nim i Biśr zaczął płakać. Zastanawiałam się wtedy, gdzie jest Jamna. Dlaczego nie przyjdzie do swoich dzieci? Czyżby spala tak mocno, że nie słyszała tego okropnego hałasu w sąsiednim pokoju? Pomyślałam sobie nawet, że jesteś zbyt leniwa, aby wstać z łóżka, ale to nieprawda. Jeśli chodziło o chłopców, nigdy nie byłaś leniwa. — Ty bezczelna! — Jamna zerwała się na nogi. — Masz natychmiast zaświadczyć, że byłam wtedy w domu! Ja, żona twojego brata, rozkazuję ci, żebyś im to powiedziała. Masz mnie słuchać! „I tu pies pogrzebany, a z nim motyw" — stwierdziła Barbara. Motyw ten był tak głęboko zakorzeniony w kulturze, o której prawie nic nie wiedziała, że z łatwością go przeoczyła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, do jakiej desperacji mogła przywieść kobietę sytuacja, w której nie miała czym zaimponować swoim teściom poza wysokim posagiem i płodnością. — Ale gdyby Salija wyszła za Kurejśiego, nie musiała by już pani słuchać, prawda? — podchwyciła. — Nato miast pani musiałaby wtedy podporządkować się wszyst kim: mężowi, teściowej, a kiedyś także własnym synom... Jamna nadal nie miała zamiaru kapitulować. — Matko! Ojcze! — alarmowała. — Jestem matką wa szych wnuków! Akram Malik kompletnie zamknął się w sobie i nie reagował na te rozpaczliwe apele, jakby się odizolował od otoczenia. Barbara przeraziła się, że w jednej chwili Jamna po prostu przestała istnieć dla swego teścia. Warda wróciła do haftu, a Salija otworzyła album ze zdjęciami. Wzięła pierwsze z brzegu i zaczęła odcinać podobiznę Jamny. Nikt nie odezwał się ani słowem, gdy fragment fotografii sfrunął na dywan u stóp Salii. — Jestem... matką... — Janina rozpaczliwie szukała właściwych słów. Głos jej się załamał, wodziła po wszyst kich zdesperowanym spojrzeniem, lecz gdy rodzina uni kała jej wzroku, wpadła w popłoch. — ...synów Muham- mada! Wszyscy macie mnie słuchać i robić, co wam ka żę! Wtedy Emily zdecydowała się odejść od okna. Przeszła przez cały pokój i położyła rękę na ramieniu Jamny. — Lepiej niech się pani ubierze — poradziła. Już wyprowadzała ją z salonu, kiedy Jamna jeszcze spojrzała za siebie przez ramię. — Ty dziwko! — syknęła pod adresem Salii. — My ślisz, że nie wiem, coś za jedna? Słyszałam, co robiłaś w swoim łóżku! Barbara przeniosła niespokojne spojrzenie z Salii na jej rodziców i z zapartym tchem czekała na ich reakcję. Po ich minach jednak poznała, że zignorowali oskarżenie rzucone przez Jamnę