... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Bez chwili zwłoki zaczął swą opowieść. Jerzy słuchał przez otwarte drzwi, myjąc się w ła- zience. W momencie gdy dobiegł go śmiech Ola re- lacjonującego wielkie zdanie zaatakowanego przez Ogórka oficera: „Połkownika ot kabana nie otli- czysz?", Jerzy spojrzał w lustro zdziwiony swoją twarzą: na ustach miał gorzki, nienawistny grymas, jakby nie mógł znieść beztroskiego śmiechu przyja- ciela. Odczekał zakończenie dziwnej historii i uśmie- chając się niewyraźnie, oznajmił koledze, skąd właś- ciwie wraca. Olo bez słowa opuścił nogi na podłogę, jak w okresie wzmożonych nalotów na pierwszy zew alarmowej syreny. Jerzy nie wiedział, czemu nie potrafił się opanować. Opowiadał z pasją, wściekle, dorzucając wciąż nowe podrzucane przez pamięć szczegóły. — Drań — syknął Olo pod adresem pułkownika w cywilu. — Dużoś zrozumiał — wzruszył pogardliwie ramio- ige nami Jerzy. Był rozdrażniony, dopiero teraz wypacał z siebie zdenerwowanie. — A co, nie drań? — Nie o to chodzi, nie o niego. Każdy inny będzie pewnie taki sam. Olo zamyślił się, nagle jakiś smutny uśmieszek za- błąkał mu się na usta. — Masz rację. Wiesz, kiedy byłem tam, w lesie, to mi się przypomniało, że jako mały chłopiec wyobra- żałem sobie, że wiatr robią drzewa... — powiedział szeptem. — Tak, to nie oni, to jest, chciałem powie- dzieć — nie drzewa powodują wiatr, ich ruch jest wynikiem prądów powietrznych... — Cóż, meteorologia... — zaczął kpiąco Jerzy i na- gle umilkł. Olo siedział bez ruchu, z wyciągniętą szyją. Nadsłuchiwali: na dole, po pisku samochodo- wych opon, trzask drzwiczek. Cisza. Kroki. Dzwo- nek. Popatrzyli na siebie. Jerzy zrobił gest, jakby chciał za coś przeprosić Ola, ale odwrócił się i poszedł do drzwi. W progu stał zdyszany Góra. — Ubieraj się, jedziemy do wydawnictwa. Chcą nam zamknąć pismo. Za ostatni numer... Podobno ominą- łeś Urząd Kontroli Prasy... — Dlaczego było warto stworzyć „Głos Pokolenia"? Ponieważ nie rozwiązano kapitalnego dla młodego pokolenia problemu demobilu poakowskiego, które- mu po wytrąceniu spod nóg jego londyńskiej orien- tacji trzeba było podać rękę. Gdyby tej ręki nie wyciągnięto, to w swej olbrzy- miej większości albo skieruje on swoją aktywność w kierunku „lasu", albo ją utraci, scynicznieje. Sens naszego pisma polegał na tym,, że było ono inne od dotychczasowych, że w oczach tego demobilu było „swoim". Znaleźliśmy dla tego pisma właściwą dru- gę. Odważnie, bez pokłonów i pochlebstw, ale pozy- tywnie w stosunku do rzeczywistości, z odpowie- dzialnością za słowo, tak, nie śmiejcie się, towarzy- sze, z odpowiedzialnością za słowo, bez taniej dema- gogii „opozycyjnej". To był język, to jest język, któ- rym należało, którym należy mówić. ,;: ,^^ ,:; Proponujecie, by pismo wykrystalizowało' marksis- towski pion ideologiczny? Ja mogę dziś uznać ten światopogląd za swój, ale muszę, bo to jest moje za- danie, przeprowadzić na tę platformę nie redakcję ^,Głosu Pokolenia", lecz całe pokolenie. Ja ich, nie •siebie, mam przeprowadzić na drugą stronę baryka- dy, a ponieważ wiem, że demobil dziś nie posiada żadnego określonego światopoglądu prócz nieokreślo- nej buntowniczości w stosunku do tego, co jest, nie będę go odstraszał deklarowaniem tego światopoglą- -d:u z tygodnia na tydzień. Widząc, że nie jesteście ,w stanie się ze mną zgodzić, składam na wasze ręce rezygnację z funkcji redaktora ,,Głosu Pokolenia". Prywatnie, jako człowiek, chcę się do was zgłosić z prośbą o wprowadzenie do partii. Ale to już jest całkiem inna historia, jak mawiał Kipling... Jerzy usiadł. Był blady. Poruszał wargami, jafeby przemawiał-dale j, jakby powtarzał jakiś nie kończą- cy się argument, którego jałowość skazywała z góry na bezgłośność. Szósta godzina narady aktywu ZWM, wydawnictwa i delegata KC dobiegała końca. — Wszystko stracone... .—.podsumował półgłosem Olo. ?'.^,.;- yrolski szedł długim korytarzem gmachu Sto- łecznej Rady Narodowej szukając pokoju, w którym miał załatwić istotną sprawę. Spółka transportowa, którą założyli z Kosiorkiem, wychodząc z założenia, że czasy się zmieniają, a więc trzeba zmieniać meto- dy działania, w ciągu trzech tygodni zniwelowała teren uzyskanej na przetargu uliczki i obecnie za- łatwić należało przydział nowej ulicy do eksploatacji. Tempo, w jakim uporali się z rozbiórką wypalonych domów i wywózką gruzu, było zastanawiające, ale Kosiorek twierdził, że urzędnik, którego właśnie Tyrolski poszukiwał, zastanawiać się nie będzie. — Jest dobrze poinformowany — stwierdził szef firmy strzygąc znacząco palcami. Mimo iż gest tłu- maczyć miał wszystko, Tyrolski wymownie spojrzał mu w oczy. — Czy pan oszalał, panie Tyrolski? Podejrzewać mnie o coś takiego? — zastrzegł się Kosiorek widząc, że Tyrolski zastanawia się, czy słowo „poinformowa- ny" nie oznacza przypadkiem udostępnienia wspólni- kowi z urzędu tajemnic firmy. Tajemnica była właściwie jedna — prosta,, ale strzec jej należało jak wielkich tajemnic produkcyjnych. Firma gruzu nie wywoziła, wyburzając ściany spychała gruz jedynie przez zerwane stropy do piwnic, niwelując następ- nie teren do równa. Ponieważ dochody szły od metra ,,wywiezionego" w ten sposób gruzu, interes był po- płatny. Często, przerzucając się z miejsca na miejsce, starali się 'zacierać ślady, w czym pomocny był właś- nie „poinformowany" urzędnik. Tyrolski zapukał. Urzędnik był w gabinecie sam, ale siedział przy biurku przytulonym po bratersku do drugiego, bliźniaczego. „Że też Kosiorek kupuje takie płotki" — westchnął Tyrolski i śmiało przystąpił do rzeczy. Okazało się po kilku zdaniach, że sprawa nieco się skompliko- wała. Rejon obiecany ich firmie zastrzegło sobie inne przedsiębiorstwo rozbiórkowe. „Aha, facet się droży" — ocenił sytuację Tyrolski, ale rozgniewany, postanowił się targować. — Jak to: „zastrzega sobie", jest przecież coś w ro- dzaju wolnego przetargu... — No tak, ale tamten ma za sobą KW