... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
— Trzęsie się i mu- sicie coś na to poradzić. — Co się stało, Step? — spytała DeAnne. — Nic się nie stało — oznajmiła dr Vender. — Tatuś jest tylko nieco zdener- wowany. — Przestańcie gaworzyć jak dzieci — rzekł Step, niezdolny powstrzymywać dłużej złości. — DeAnne jest dorosła i ja też. Chcemy wiedzieć, co z naszym dzieckiem. 265 — Już posłałyśmy po neonatologa — poinformowała go dr Vender. — Wyglą- da na to, że mamy do czynienia z jakimś objawem ataku. Nie ma żadnej bezpo- średniej przyczyny. Nie nastąpiła przerwa w oddychaniu, nie stwierdzono żadnych anomalii podczas porodu. Step domyślił się, że to, co słyszy, to standardowa wymówka, żeby uniknąć oskarżenia o zaniedbanie. Domyślił się też, że to najwyraźniej prawda. Lecz wciąż nie otrzymał prawdziwej odpowiedzi. — Czy z dzieckiem będzie wszystko w porządku? — Oznaki życia są prawidłowe — powiedziała dr Vender. — Dreszcze nie są normalne, ale może równie dobrze się okazać, że nie jest to nic groźnego. Jeśli tylko dowiem się czegoś nowego, dam znać, lecz najwyższa pora, by pańska żona przeszła do sali poporodowej. Step pochylił się nad DeAnne, pocałował ją i uścisnął jej rękę. — Czy mogę go potrzymać — poprosiła. — Czy mogę go najpierw zobaczyć? Step wiedział, o czym myślała: coś nie tak z moim dzieckiem. Nie chcę, by umarło, nim je potrzymam na rękach. — Oczywiście, że możesz — odpowiedział Step. Spojrzał na dr Vender, uniósł brew. Skinęła na pielęgniarkę trzymającą nie- mowlaka. Ta przyniosła Zapa DeAnne i ułożyła go w zgięciu jej ramienia. DeAn- ne odwróciła głowę, by na niego spojrzeć. — Jest śliczny — powiedziała. Nie myliła się. Wszystkie noworodki są bryłowate i czerwone, ale Zap od początku przyciągał uwagę urodą. — Naprawdę się trzęsie — zauważyła. — Nie bój się, Jeremy. Już cię kocha- my. Czeka cię wspaniałe życie. Pielęgniarka odebrała dziecko. Kolejna pielęgniarka wywiozła DeAnne z sali porodowej, w towarzystwie dr Vender. — Chciałbym potrzymać dziecko — powiedział Step. — Neonatolog ma tu być za minutę — oświadczyła pielęgniarka. — A musi- my jeszcze je zmierzyć. — Chyba aż tak nie urośnie przez trzydzieści sekund. — W gorącej wodzie jest pan kąpany — rzekła. Mógł się założyć, że nie powie: to mi się w mężczyźnie podoba. — Przykro mi. Lecz ten mały jest dla mnie o wiele ważniejszy niż wszystkie szpitalne procedury razem wzięte, a za drzwiami nie czeka kolejka klientów. Wręczyła mu noworodka. Zupełnie jak przy trzech poprzednich razach, od ra- zu pomyślał: nigdy bym nie przypuszczał, że dzieci mogą być takie małe. Wszyst- kie wspomnienia o starszych dzieciach pochodziły z późniejszego okresu ich dzie- ciństwa. Pierwsze minuty nieodmiennie były czymś nowym. — Zdaje mi się, że trzęsie się trochę mniej. Pielęgniarka nic na to nie odpowiedziała. 266 — Czy to się często zdarza? — spytał. — Taki rodzaj napadu? — Zdarzają się różne rzeczy — odrzekła pielęgniarka — i nic się nigdy nie powtarza. Czyli, pomyślał Step, widziała podobne przypadki, które zakończyły się śmiercią. Wciąż mierzyła chłopca, kiedy wszedł neonatolog, dr Torwaldson. — Dlaczego się pani tak grzebie? — zapytał na wstępie. — Nalegałem, by pozwoliła mi potrzymać dziecko przez trzydzieści sekund — wtrącił się Step. — Zagroziłem, że w przypadku odmowy rozbiję jej przednią szybę w samochodzie. — No to skończyłam — odezwała się pielęgniarka. Nie podejrzewała Stępa nawet o odrobinę grzeczności. Torwaldson zabrał się za osłuchiwanie małego stetoskopem. — Pora, żeby pan przeszedł do poczekalni, panie... Fletcher. — Proszę mi powiedzieć, co to za rodzaj ataku — poprosił Step. — Powiem panu, co to za rodzaj ataku, kiedy sam będę wiedział — rzekł Torwaldson. — Feno — zwrócił się teraz do pielęgniarki. — Musimy się najpierw tym zająć. Step wyszedł. Są chwile, kiedy potrzeba stanowczości, ale są też chwile, kiedy należy zejść z drogi. Nie poszedł do poczekalni. Zamiast tego udał się do sali poporodowej, gdzie pielęgniarki nie protestowały, gdy poprosił o widzenie się z DeAnne. Najwidocz- niej sama je wcześniej prosiła. — Jak się czuje? — zapytała. — Jeden taki medyk bada go w tej chwili. Nadmienił coś o feno. Coś mi to pachnie barbitalem. Przypuszczam, że ma powstrzymać te dreszcze. — Czy wyglądał na zafrasowanego? — spytała. — Wyglądał na kompetentnego i pewnego siebie — odparł Step. — A jak ty się czujesz? — Boli, ale wszyscy są tu dla mnie bardzo mili i faszerują mnie mnóstwem lekarstw. Sądzę, że dadzą mi jakieś pigułki nasenne, bo tak się martwię o dziecko. Odmów ze mną modlitwę, Step. Proszę. Trzymając ją za rękę, modlił się o to, by lekarze potrafili rozpoznać dole- gliwość i zrobić wszystko, na co pozwala współczesna medycyna, by zażegnać niebezpieczeństwo; i niech długo żyją wraz z tym chłopczykiem, tak bardzo go pragnęli, lecz nich się dzieje wola Twoja. — Myślę, że wydobrzeje — oświadczył Step. — Naprawdę. Nikt tam nie panikował. To nie był nagły wypadek. Już po chwili zasnęła, Step poszedł do poczekalni, by zacząć dzwonić do róż- nych ludzi. Lecz wcześniej zauważył w hallu dr Yender. Pomachała mu. 267 — Przykro mi, jeśli obeszłam się z panem nieco szorstko — powiedziała. — Bałam się, że martwi pan panią Fletcher. — Gdybym dostrzegł w dziecku jakąś nieprawidłowość i natychmiast jej o tym nie powiedział, już nigdy by mi nie zaufała. — No cóż, niektórzy potrzebują prawdy, inni zaś wszystkiego, tylko nie jej — stwierdziła dr Vender. — Nie znałam pańskiej żony ani pana, wybrałam więc najbezpieczniejsze rozwiązanie. A przynajmniej próbowałam. — Mnie też jest przykro. — Ale wcale mu nie było przykro, o czym z pewno- ścią wiedziała. — Torwaldson jest najlepszy w Steuben — powiedziała. — Właśnie rozmawia przez telefon z neuro w Chapel Hill. — Neuro? — zdziwił się Step. — Z neurochirurgiem — wyjaśniła. — Przecież wiem, kto to jest neuro. Po prostu chciałbym się dowiedzieć, co to znaczy, że dzwoni do niego. — Sądzę — odpowiedziała dr Vender — że natknął się na coś, czego przedtem nie widział, albo prosi o opinię innego lekarza. — Czy grozi dziecku śmierć? — Z tego, co się orientuję — odparła — to nie. W tym momencie dr Keese wypadł na korytarz, wołając dr Vender. — To jest pan Fletcher — przedstawiła Stępa. Dr Keese wyciągnął rękę, którą Step uścisnął. — Miło pana zobaczyć, widziałem pana, kiedy wsadziłem głowę do sali po- rodowej, pamięta pan? Step potrząsnął głową. — To musiało być, zanim tu przyjechałem. — Nie, był tam pan — upierał się dr Keese. — Ale sądzę, że wzrok przesłania- ła panu DeAnne. Przepraszam, nie mogłem być przy porodzie, lecz zapewniam, że dr Vender zachowała się tak, jak ja bym się zachował, a nawet lepiej. Jakie miłe, pomyślał Step. Lekarze kryją jeden drugiego, by uchronić się przed pozwaniem do sądu. — Panie Fletcher — rzekł dr Keese