... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— A dlaczego? — Hm, dlaczego tak ciężko je obrócić? Kapitan spojrzał na swoją załogę z zaskoczeniem, po czym przeniósł wzrok z powrotem na Audee'ego. Sięgnął niedbale dłonią i dotknął kółka. Poruszyło się z łatwością. — Ciężko? — spytał sycząc w sposób, który u Heechów wyrażał zarówno irytację, jak i troskę. Audee popatrzył na lekkie, smukłe ciało Heecha. Przesunął kółko z powrotem, aż wskaźniki pionowe rozjarzyły się wściekłym różem. Wymagało to tyle samo siły, co zwykle. Sięgając do manetki startera przełknął ślinę z trudem. Stało się jasne, że po- dróż będzie obfitowała w niespodzianki. Statek zadrżał lekko, a obraz na ekranie rozmył się w kropkowaną szarość, która informowała, że już przemieszczają się z prędkością szybszą niż światło. Przez jakiś czas dla pilota nie miało już być nic do roboty, lecz Audee nie wyka- zywał chęci wstania, gdyż siedząc w fotelu pilota miał wrażenie, że panuje nad wszystkim, co się dzieje. Spróbował kontynuować rozmowę. — Zawsze zastanawialiśmy się nad tymi przyrządami sterującymi — podsu- nął. — To znaczy, dlaczego jest ich pięć. Niektórzy mądrale uważali, że Heecho- wie wierzą w pięciowymiarową przestrzeń. Kapitan po syczał głośno przez chwilę, a wiązadła sterczące z jego płaskiej piersi wiły się, co było oznaką, że próbuje zrozumieć. Jego angielszczyzna była coraz lepsza, ale umykały mu niuanse niektórych wyrażeń. — „Wierzą", Audee Walthersie? Tu nie ma w co wierzyć. Nie jest konieczna żadna wiara, w sensie religijnym. — No pewnie — odparł Audee ponuro. — Ale czy wy w to wierzycie? — Nie, oczywiście, że nie — odparł Kapitan zaskoczony. — Przestrzeń nie ma pięciu wymiarów. Audee uśmiechnął się krzywo. — Co za ulga, bo miałem problem z wyobrażeniem sobie czegoś takiego... Ma dziewięć — wyjaśnił Kapitan. * * * Podczas podróży do jądra galaktyki zatrzymali się na krótko, gdyż Kapitan zostawił kilka statków Heechów na niestabilnych orbitach. To by nie wystarczy- ło, wyjaśnił. Przez te wszystkie lata, które spędzą w jądrze Galaktyki, maszyny mogłyby zdryfować i zostać zniszczone, a Heechowie nie lubili, kiedy niszczono użyteczne rzeczy. Ale Audee przestał słuchać. — Lata? — spytał. — Myślałem, że ta podróż potrwa tylko parę miesięcy! Ile lat? — Kilka, jak mi się wydaje — odparł Kapitan. — Dla nas to będą tylko mie- siące. Ale Dom, jak wiesz, znajduje się w czarnej dziurze. — Kiedy Kapitan zo- stawił jednego z członków załogi, by załatwił sprawę nieobsadzonych statków, Janie Yee-xing zdecydowała się lecieć z nim. Poleci jednym z tych pojazdów na Ziemię, powiedziała, jeśli Kapitan nie ma nic przeciwko; nie miała w planach lotu trwającego lata. Kapitan nie miał nic przeciwko temu. Co dziwne, Audee również się nie sprze- ciwiał. Był wystarczająco zdezorientowany w kwestii tego, kogo kocha, że z rado- ścią powitał perspektywę przeżycia paru miesięcy (czy też lat), bez konieczności stawiania czoła temu problemowi. Nie powiem, żeby taka sytuacja była mi obca. Dla Audee'ego musiała to być przedziwna i cudowna podróż — nagle znaleźć się w statku Heechów i mieć Heechów za towarzyszy. Jeśli już o to chodzi, to dla Heechów też były to trudne chwile, choć oni przynajmniej mieli już doświadcze- nie w dziedzinie spotkań z bardzo otłuszczonymi dwunogimi, zaś Audee jeszcze nigdy nie przebywał na statku pełnym żywych szkieletów. Problemy te jednak nie były niczym niezwykłym dla Audee'ego i jego gospo- darzy. Wszyscy się z nimi spotkaliśmy, i to niejeden raz, więc to stara historia. Nie ma wielkiego sensu w ponownym omawianiu problemów Audee'ego z dzie- więciowymiarową przestrzenią (które nie były gorsze niż moje własne spory z Al- bertem Einsteinem), czy z próbami zrozumienia arytmetyki Heechów. Wszystko na statku było dla niego niezwykłe i dziwaczne — „fotele" zaprojektowane tak, by mieścił się w nich zasobnik Heechów, „łóżko", które było workiem wypełnio- nym suchym, szeleszczącym materiałem, służącym do zagrzebania się w nim po uszy... a o toaletach nawet nie będziemy wspominali. Pewna poprawa nastąpiła z chwilą, gdy Audee zaczął myśleć o swoich towa- rzyszach jako o oddzielnych „osobach", a niejako o pięciu egzemplarzach z ka- tegorii „Heechowie". Najłatwiej było rozpoznać Kapitana. Był najciemniejszy, a szczecina na gło- wie, którą z grubsza można było wziąć za włosy, była najbardziej rozczochrana; on też mówił najlepiej po angielsku. Biały Szum była małą samicą, w kolorze zbliżonym do bladego złota, zbliżającą się do wieku dojrzałości płciowej i z te- go powodu wiecznie zmartwioną. Kundlica miała problemy z wymówieniem kil- ku angielskich słów, które próbowała powiedzieć; Wybuch miał poczucie humoru i uwielbiał wymieniać z innymi sprośne dowcipy — od czasu do czasu także z Au- dee'm, choć Kapitan musiał wtedy służyć za tłumacza. Dalszy postęp osiągnięto, kiedy Kapitan wpadł na świetny pomysł podarowa- nia Audee'emu zasobnika Heechów — oczywiście zmodyfikowanego. Jak wyja- śnił Kapitan Walthersowi, jeden z elementów zasobnika Heechów był dla niego kompletnie bezużyteczny, a mógł nawet stanowić zagrożenie dla zdrowia. Był to miniaturowy generator promieniowania mikrofalowego. Rasa Heechów rozwinę- ła się na przyjemnej pod wieloma względami planecie okrążającej gwiazdę, która znajdowała się niestety bardzo blisko wielkiej i aktywnej chmury gazowej. Pro- mieniowanie docierało na ten świat od czasów, kiedy jeszcze nie było na nim życia i Heechowie wykształcili zdolność tolerowania go — właściwie, to potrzebowali go, tak jak ludzie potrzebują słońca. Kiedy więc zaczęli podróżować do miejsc, gdzie przestrzeń wolna była od takiego promieniowania, musieli zabierać ze sobą własne źródło mikrofal. A kiedy odkryli, jak zapisywać osobowości zmarłych Heechów, znaleźli ko- lejne zastosowanie dla zasobników. Każdy z nich zawierał zapis zachowanego Czcigodnego Przodka. W ten sposób doszło do tego, że Audee otrzymał własnego Czcigodnego Przodka. Ku jego zdumieniu, wcale nie była to leciwa osoba. Nie żyła zaledwie od paru tygodni; była to ukochana Kapitana i miała na imię Dwakroć. Był to ostatni etap adaptacji, Audee zaakceptował Heechów jako „ludzi". Jaki ten wszechświat mały, nie? W miarę, jak Audee przyzwyczajał się do Kapitana, Kapitan przyzwyczajał się do Audee'ego — w końcu dojrzeli, by zacząć dyskusję, o której tak intensywnie myśleli. Kapitan wykorzystał okazję, gdy Audee zapytał go o Wroga. Było to w końcu największe zagrożenie dla wszechświata, na które byli na- rażeni zarówno ludzie, jak i Heechowie. Wróg. Asasyni. Rasa szkodliwych, nio- sących śmierć istot, których istnienie zmusiło Heechów do zwinięcia manatków i ukrycia się w bezpiecznym miejscu w jądrze Galaktyki. Audee zmusił Kapitana, żeby ten opowiedział mu te historie parę razy, czę- sto przy tym wtrącali się inni Heechowie z załogi; nadal jednak niełatwo było ją pojąć