... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Babcia spojrzała pytająco na Anię, ale dziewczynka pokręciła tylko w odpowiedzi głową. — No, to chyba nie ma wyjścia — westchnęła babcia. — Pójdę teraz wycisnąć Robiemu sok z marchwi, a wy, dziewczynki, wracajcie z Lulkiem do domu. Wiecie, gdzie stoi ten zegar z pozytywką... Lulek poderwał się natychmiast, gotów już do drogi. — Tak, tak, chodźmy, chodźmy! — ponaglał. 50 — Babciu, przecież ty nie możesz! — chlipnęła Ania. — Dlaczego nie? Robi jest co prawda trochę nieznośny i nie wygląda najlepiej bez swojej ślicznej łuski, ale będę miała tu mniej roboty niż w domu. Robert wyciągnął szyję do tyłu, patrząc smętnie na swój ogon. — Zgubiłem ją chyba w waszym ogrodzie... Och, wszystko bym oddał za moją śliczną łuseczkę! Wszystko! — lamentował. — Jeżeli wszystko, to oddaj nam babcię! — Ania odważnie wystąpiła do przodu. — Babciu — szepnęła — masz ją w torebce, pamiętasz? Nie zostawaj tu, my ci w domu pomożemy — obiecywała. — Będziesz miała mniej roboty niż u Lulka, na pewno — włączyła się Ewa. — Co wy tam szepczecie po kątach? — zdenerwował się Robert. — Loniu, nie chciałbym być nieuprzejmy, ale miałaś mi zrobić sok z marchwi. — A ja chcę już zegar! — niecierpliwił się Lulek, tupiąc łapami. — Nie dam ci żadnego zegara! — ryknął Robert. — Zobaczcie moje mieszkanie! — Powiódł dokoła zrozpaczonym wzrokiem. — Gołe ściany! Puste szuflady! Już prawie wszystko mi zabrał! I to ma być brat! — zakończył patetycznie, załamując łapy. — Kuzyn — sprostował spokojnie Lulek. 51 — Nie martw się, Robercie — powiedziała babcia. — Tym razem ma to być mój zegar. No, ale dość tego. Na nas już czas. Nie poczęstowałeś gości co prawda herbatą, ale trudno, zrobimy sobie w domu. Lulek, ruszamy... Chciała wgramolić się na jego grzbiet, ale Robert zastąpił jej drogę, krzycząc rozdzierająco: — Nie puszczę! Nie zgadzam się! Któraś musi zostać! Kto mi wyciśnie sok na podwieczorek? — Może będziesz głodny, ale za to piękny — powiedziała babcia, otwierając torebkę. — To jest też coś warte. — Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie i podała łuskę. Po chwili leciały już wysoko, między chmurami, wypatrując znajomego domu ze znajomym ogrodem. ,, oZf 3. dzieweczka do laseczka" — śpiewała pozytywka, a Lulek kołysał ogonem w takt melodii, popijając herbatę. — Och, jak wspaniale! — cieszył się. — A nie zagrałybyście ze mną czasem w dwa ognie? — spojrzał na dziewczynki. — Chętnie — zgodziły się, zrywając z kanapy. — Ja też chętnie bym zagrała — wtrąciła się babcia — ale trzeba przygotować na kolację twarożek ze szczypiorkiem. Dziewczynki wymieniły znaczące spojrzenia. 52 — To może ja to zrobię, a ty sobie zagraj — zgłosiła się Ania. — Świetnie! — ucieszyła się babcia i pobiegła ze smokiem i Ewą do ogrodu. Ania roześmiała się i ruszyła między grządki nazrywać szczypiorku. — Lulek! Lulek! Wracaj! Oddaj! — usłyszała nagle. Gdy uniosła głowę, zobaczyła jak smok szybuje coraz wyżej i wyżej. Pod jedną ręką trzymał zegar, a pod drugą piłkę. — To silniejsze od niego — sapnęła babcia, ocierając pot z czoła. — Ale chociaż sobie pograliśmy. Fajnie było, prawda? — Fajnie — przyznały chórem wnuczki. 53 Czarodziej I cltUś Marka jest inżynierem, Bartka sprzedawcą, Krysi lekarzem, Wojtka ogrodnikiem, a mój tatuś jest iluzjonistą. — Co on właściwie robi? — pytają mnie w kółko. — Pracuje w cyrku — tłumaczę cierpliwie. — Jest artystą. — Artyści grają na różnych instrumentach albo malują, albo śpiewają — zaczyna się wymądrzać Bartek. — Albo tańczą — dorzuca Krysia. — Albo grają w filmach! — wymyśla Marek. — A mój jest artystą, bo potrafi wyczarować królika z cylindra! — Zaczynam się złościć, a oni się śmieją. — To są takie sztuczki, nic więcej! — Krysia wydyma usta. Wiem, że to są sztuczki. Ale bardzo trudne. Mój tatuś ćwiczy je czasem w domu. — Włóż sobie piłeczkę do jednego ucha, a wyjmij z drugiego! — krzyczę. — Sam sobie włóż. — Krysia wzrusza ramionami. — Ja chciałbym być prawdziwym czarodziejem, a nie takim na niby, jak on — mówi Marek. — Wyczarowałbym tatusiowi nowy samochód, mamusi takie buty, które ostatnio oglądała i nie miała na nie pieniędzy, a sobie... sobie rower z czternastoma przerzutkami. 55 Pomyślałem, że muszę popytać tatusia, jak to jest z jego sztuczkami i czy nie mógłby zrobić czegoś naprawdę. — Ależ ja to robię naprawdę — śmieje się tatuś, ale ja dobrze wiem, że mnie zbywa. — Proszę cię — mówię do niego i mieszam rozłożone na stoliku karty. Tatuś przygląda mi się uważnie i bierze mnie za rękę. — Sam spróbuj, jeśli chcesz. Sam spróbuj czarować — dodaje. — Ale ja nie wiem jak! — wybucham. — Ja też nie wiem — uśmiecha się do mnie. — Gdybym wiedział, byłbym pewnie najsławniejszy na świecie, atak... — Smutnieje i ciężko wzdycha. Oli Cl 9.1 Dym być najsławniejszy na świecie. Nie wiem, czy prawdziwi czarodzieje też noszą taką pelerynę w gwiazdy, jak mój tatuś podczas występu. Bo prawdziwi czarodzieje przecież nie występują, tylko czarują sobie po cichu. Ale jeżeli po cichu, to jak mogą być sławni? Aż mnie głowa rozbolała od tych myśli. — Dlaczego nie rysujesz biedronki? — pyta mnie pani w szkole. — Rysuję — odpowiadam szybko i chwytam czarną kredkę. — Przecież biedronki są czerwone — dziwi się pani. — Ja zaczynam od kropek — mówię, a wszyscy się śmieją. 56 Niech się śmieją, myślę sobie. Albo nie, niech przestaną się śmiać, niech zaraz przestaną, czaruję i rzeczywiście, po chwili robi się cicho. Udało się, cieszę się i wymyślam dalej: Niech pani nie ogląda już mojego rysunku. Niech nie ogląda... Zaciskam powieki z wysiłku. Nie wiem, czy tak robią prawdziwi czarodzieje, ale u mnie to pomaga. — Źle się czujesz? — Pani pochyla się nade mną i wcale nie patrzy na rysunek. — Dobrze — mruczę pod nosem, ale to niezupełnie jest prawda. — Zadzwonię do twojego taty — mówi pani. biedronki rysuję osiem czarnych cylindrów. — Co się stało? — niepokoi się tatuś. Wracamy do domu. Tatuś trzyma mnie mocno za rękę, jakby się bał, że ucieknę. Opowiadam mu wszystko, a potem dodaję: — Mam ochotę na batonik Mars. — Dobrze — zgadza się szybko i wchodzimy do sklepu. — Pójdziesz ze mną do cyrku? — pyta