... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

A jeżeli chodzi o to — powiedziała ostrzej — pokaż mi cholernego Angola, który może. — Jeszcze raz zalała się łzami. Poprzez zamknięte drzwi z korytarza dobiegł głos Iitama. — NIE, NIE, NIE, NIE, LOKAJ! CHCĘ NAPRAWDĘ COŚ DUŻEGO. TAK DUŻEGO, ŻEBY PRZECIĄĆ PIERŚ NA PÓŁ. Mark wzdrygnął się na samą myśl o tym. — Zabije nas wszystkich. Jestem całkiem pewna, że sprowadził nas tutaj, żebyśmy kolejno umarli. Potem potnie nas na kawałki i zje. To jest kanibal. O, mój Boże — usta Letycji drgały bezwiednie. — Ten zboczeniec oskarżył mnie o zabójstwo Rodericka. — Oczywiście — powiedział Mark. — Bo potrzebuje wymówki, żeby cię zabić. Znasz logikę szaleńca. A propos, co uznał za narzędzie zbrodni? — To — powiedziała i pozwoliła prześcieradłu opaść ze swych piersi. W półmroku, w brązowoczerwonej poświacie odbijającej się ze ścian i łóżka, wyglądały jak nowe elementy systemu słonecznego, a przynajmniej obcy przybysze, z którymi warto negocjować. Mark prawie się zakrztusił. — Śmieszne — wyszeptał ochryple. Letycja wstała, a prześcieradło spadło całkowicie, odsłaniając atletyczne uda i równo opalone, muskularne łydki. — Pomóż mi, Mark — poprosiła zbliżając się do niego i leciutko podrapała pazurami jego delikatną skórę na szyi. — Musimy uciec — powiedziała mu wprost do ucha. — JEJU! — odskoczyła przerażona, gdyż piętnastocalowy, wielki penis Marka rozwinął się na pełną długość, wypsnął się spoza kołnierza tuż za prawym uchem i dziabnął ją w nos. — Co to? — krzyknęła. — A na co wygląda? — wybąkał Mark, czerwony ze wstydu. — Nigdy czegoś takiego nie widziałam — powiedziała, a przerażenie zamieniło się w ciekawość. — Wyjmij go, chcę się temu przyjrzeć. — Cóż, ja…e… Zatrzepotała do niego obklejonymi tuszem powiekami. — Ślićnie cię prosę — zachichotała jak podlotek. Stojący penis Marka przypominał, ni mniej ni więcej, tylko maszt namiotu, z jabłkiem zatkniętym na końcu. Gdy Mark stanął przed nią nago, prawie dwadzieścia pięć procent całej jego krwi zgromadziło się w przekrwionym organie, który dyndał w górę i w dół delikatnie, zgonie z melodią jego pulsu. Letycja zbliżyła się do Marka na jego długość; czuła jak wślizguje się pod jej krzaczaste włosy łonowe. — Tak chyba musi się czuć wiedźma na miotle, skarbie — uśmiechnęła się. — Tego nie wiem — zachrobotał Mark, bo w gardle mu zaschło. Ześliznęła się z niego i ujęła główkę obiema dłońmi, ciągnąc go do łóżka. Potem pochyliła się i pocierała gorącą żolądzią swój wilgotniejący otwór; nagle wypchnęła biodra w oślim podskoku, by nadziać się na koniec. — Ohohohohoh — jęczała, ściągając pazurami kołdrę i prześcieradła, aż wdrapała się w materac. — Rżnij mnie, rżnij, rżnij — piszczała jak szkło rysowane nożem. — Kocham cię, och, och, och, och, och, Boże, już dochodzę, wejdź mi w usta, wejdź mi na cycki, we włosy, ty świnio, och, och, mocniej, mocniej. Nienawidzę cię, ty piękny skurwielu. Potraktuj mnie jak psa, zwiąż mnie, schlastaj mnie twoją witką, ty nikczemny szamanie. Zwiąż mnie na stosie i niech twoi wojownicy zrobią najgorsze... Mark był zaskoczony. Cóż mógł zrobić? Właściwie, to jeszcze nie zrobił nic, tylko stał, a kobieta sama się nadziewała. — Spuść nieco z tonu — zasyczał. — AAAŁ — zawodziła Letycja, coraz głośniej, brzmiąc jak kot, któremu nadepnięto na ogon. — Rżnij aż mi łeb odpadnie, wejdź aż do nosa... — Ciii, bądź cicho. Chryste, Iitam tu wejdzie, jak tak dalej pójdzie. — Och, uuuach, oooch, uuułałach — wydawała z siebie. — Rżnij mnie w dupę, przebij mi tę rurę, wjedź w tę autostradę... — Kurwa mać, zamkniesz się? — przeklął Mark. — ...wal, rąb, powitaj moich brudnych, brązowych kowbojów, zaczopuj mi dziurę jednym... Za nic się nie zamknie, pomyślał Mark. A więc, proszę bardzo, stwierdził i zatopił swojego penisa szybko i mocno, na sześć cali głęboko. Letycja krzyknęła głośniej niż wtedy, gdy odkryła śmierć Rodericka. Krzyknęła głośniej niż wówczas, gdy się urodziła (a to i tak było głośno) i nie przestawała krzyczeć, waląc rękami w łóżko, tłukąc głową o materac. — O kurwa, nie ma potrzeby tak przesadzać, na miłość boską! — krzyknął Mark, ale ona nie przestawała wrzeszczeć i jęczeć w ekstazie agonii lub odwrotnie, więc Mark zdecydował się dać jej pozostałe dziewięć cali masztu namiotowego, gdyż była to jedyna rzecz, którą mógł zrobić, by uciszyć tę wrzeszczącą paskudnicę. Zrobił trzy szybkie kroki naprzód. Zamilkła. Stanął, by rozsmakować się w ciszy i pocie na jej pośladkach. — Dobrze ci było? — zapytał spokojnie. — Halo, jest tam kto? — zapytał jeszcze raz, tym razem głośniej. Wziął ją za rękę. Była luźna i wiotka. Poszukał tętna na nadgarstku. Nic nie wyczul, a jego erekcja poczęła się dość szybko cofać. Mimo że dwadzieścia pięć procent krwi wróciło do obiegu, twarz Marka pozostała blada. — Och nie, nie, nie jeszcze jedna — powiedział bezgłośnie. XVIII Ucieczka Iitam kopniakiem otworzył drzwi i ujrzał ową scenę: Petycja powalona na łożu, z otwartymi ustami, oczami niedowierzająco wypadającymi z twarzy i Mark West podłączony do jej odbytu, z organem a la anakonda, powoli wiotczejącym. — Zdaje się, że złapaliśmy cię na gorącym uczynku, hę, a raczej na gorącym koniuszku? — zauważył Iitam. — Nie wiem, o co ci chodzi — wymamrotał Mark, blady jak duch. — Według mnie to ona nie żyje — powiedział Iitam wskazując na ciało. — I prawdopodobnie przyczyną śmierci były liczne orgazmy, które spowodowały zator serca, a ty z całą pewnością się do tego wybitnie przyczyniłeś. Penis Marka wysunął się z opuchniętego i przewierconego tylnego tunelu, po czym zwisł mu między nogami, gdzie bezwstydnie dyndał, a na dywan kapały brązowe krople, cuchnąc dość odrażająco. — Podobało się jej — ośmielił się powiedzieć. — Dokładnie to samo powiedziała Letycja o nieodżałowanym Rodericku... — zaczął Iitam. — I też go zabiła — Lokaj wtrącił swoje trzy grosze, stanąwszy w otwartych drzwiach