ďťż

... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Sprawa zbyt poważna, jak na żarty. — Ja nie żartuję. Naprawdę nic nie wiem o waszym œwiecie. — Waszym œwiecie? — dziewczyna patrzy z powagš w oczy Wacka. — Jeœli to, o czym mówisz, jest prawdš, to… to… — naraz pospiesznie zrzuca z siebie fartuch i bierze Wacka pod ramię ruchem kawiarnianego ,,kociaka”. — To chodŸmy na herbatę. Mój ojciec chce cię poznać. * Jasny metal łyżeczki błyska w złotawym płynie. Łysy, barczysty starzec miesza wolno herbatę, wpatrujšc się badawczo w oczy Wacka. — A więc jesteœ pan człowiekiem z XX wieku? — mówi po chwili milczenia œciszonym, nieco ochrypłym głosem. — A to ciekawe, ciekawe… Gotów jestem panu uwierzyć. Tylko coœ nie bardzo zgadzajš się daty… Raczej lata dziewięćdziesište ubiegłego stulecia, a nie pięćdziesište… I nie Kraków, nie Kraków… W ogóle nie Polska… — Myœlisz, że chodzi tu o… — dziewczyna spoglšda porozumiewawczo na łysego mężczyznę — …Siedmiu Braci Œpišcych?… Starzec kiwa w milczeniu głowš. — Nie bardzo rozumiem, o czym państwo mówicie — wtršca Wacek. — Tym lepiej, tym lepiej — mówi mężczyzna z powagš. — Jeœli zasnšłeœ pan w połowie XX wieku — tym lepiej. Tym wartoœciowszy zespół cech dziedzicznych. — Wartoœciowszy? — Oczywiœcie. Tym mniejsze prawdopodobieństwo niespodziewanego ujawnienia się cech degeneracyjnych u pańskiego potomstwa. — U mego potomstwa? — Tak, mój panie. Jeœli szczegółowa analiza potwierdzi to, co pan mówi — pańskie dzieci, a moje wnuki, majš pełne szansę dać poczštek nowej, zdrowej rasie ludzkiej. Ewa posiada wyjštkowo wartoœciowy zespół cech dziedzicznych. Od czterech pokoleń ze szczególnš troskš dbano w naszej rodzinie o zmniejszenie do minimum skażeń. Kontrola pokarmów, wdychanego powietrza, ubrań, mebli… Skrupulatny dobór małżonków, przyjaciół. Niech pan weŸmie pod uwagę, że mimo stałego spadku płodnoœci — liczba poronień sięga u nas zaledwie 50%, gdy œrednia œwiatowa przekracza 95%. W naszej rodzinie przychodzi na œwiat jeden chłopiec na dwie dziewczynki, gdy tymczasem œrednio przychodzi jeden na siedem, mimo regulacji płci. Duma maluje się na twarzy łysego mężczyzny. Wacek jest jednak zupełnie oszołomiony jego słowami. Odczuwa zadowolenie, że stary niedwuznacznie swata go ze swš pięknš córkš, jednoczeœnie treœć komentarza napawa go przerażeniem. — Dlaczego tak mało chłopców? — Ach, to zupełnie proste — stwierdza dziewczyna z jakšœ sztucznš obojętnoœciš. — Nowe cechy powstajš w drodze mutacji w genach. Te zmiany w podstawowych zawišzkach cech dziedzicznych wytwarzajš się przecież według praw statystycznych i majš przeważnie charakter degeneracyjny. Nowe cechy przy dużym nasileniu mutacji u obojga rodziców sš bardzo często dominujšce, a możliwoœć usuwania ich skutków w okresie życia płodowego niezwykle trudna. Najczęœciej jest już za póŸno na przeciwdziałanie… — Ale dlaczego chłopcy? — Płód męski podlega liczniejszym ewolucjom przy kształtowaniu się niektórych narzšdów, jest słabszy, mniej odporny na zmiany warunków. Stšd trudniejsze utrzymanie go przy życiu. Te 95% poronień to w ogromnej większoœci chłopcy. — Więc mężczyzn jest coraz mniej? — Coraz mniej — kiwa łysš głowš starzec. — Jeszcze pół wieku temu 1,8 kobiet przypadało na jednego mężczyznę. Dziœ już 5,3. A co będzie jutro — strach pomyœleć… — Wspominał pan, zdaje się, coœ o regulacji płci? — Tak. Potrafimy spowodować powstanie zarodka okreœlonej płci. Gdyby nie to, chyba jeden chłopiec rodziłby się na dwadzieœcia dziewczšt. Niestety, nie można wymagać od kobiet, aby rezygnowały z dzieci tylko dlatego, że chłopcy ginš. Po dziesištym poronieniu kobieta z reguły decyduje się na dziewczynkę. Rodzice liczš, że następny będzie chłopiec, a tymczasem… — Czy nie ma żadnych możliwoœci zapobieżenia tej klęsce? Jakichœ œrodków leczniczych? — Medycyna jest tu, niestety, bezsilna — mówi dziewczyna, patrzšc ponuro w podłogę. — I nie wiem nawet, czy w tym tysišcleciu, jeœli chodzi o tak skomplikowany twór, jak ludzki organizm, nauczymy się celowo, niejako na zamówienie kształtować okreœlone cechy dziedziczne. Tu trzeba nie tylko zapobiegać œciœle okreœlonym mutacjom, ale również rekonstruować zmutowane przypadkowo geny, czyli sztucznie powodować mutacje wsteczne. Przecież geny — podstawowe jednostki substancji dziedzicznej, które przekazywane potomstwu przez rodziców wpływajš decydujšco na ukształtowanie się cech osobniczych — to sš po prostu olbrzymie czšsteczki, zbudowane głównie ze złożonych białek, tzw. nukleoproteidów. Ich wpływ na ukształtowanie się takich, a nie innych cech organizmu nie jest bynajmniej bezpoœredni. Geny oddziałujš na przebieg procesów wytwarzania się różnych enzymów w komórkach. A chyba wiesz, że enzymy, czyli fermenty, odgrywajš rolę katalizatorów w procesach biochemicznych, przy czym każdy enzym działa tylko na odpowiadajšce mu podłoże i w odpowiednich warunkach fizycznych i chemicznych. W ten sposób geny wpływajš na procesy przemiany materii, niejako kierujš ukształtowaniem się organizmu o œciœle okreœlonych w danych warunkach cechach. Możesz sobie łatwo wyobrazić, co się dzieje, jeœli nastšpi mutacyjne przeobrażenie się genu. Zmiany w przebiegu procesów przemiany materii w okresie rozwoju organizmu mogš być tak znaczne, że mimo dużej plastycznoœci przystosowawczej dochodzi do katastrofy i płód ginie. — Jeœli zaœ utrzyma się przy życiu, czy nie można by w jakiœ sposób usunšć tych cech, które majš charakter degeneracyjny? — Byłaby to chyba próba zawrócenia lawiny górskiej. Wsteczne mutacje przywracajšce genom dotychczasowe, wykształcone w drodze ewolucyjnej właœciwoœci chemiczne byłoby celowe wywoływać tylko w komórkach płciowych mężczyzn i kobiet, nim rozpocznie się życie i rozwój płodu. Dotšd jednak nawet tego nie potrafimy dokonać. Najwyżej możemy zmniejszyć prawdopodobieństwo przypadkowych mutacji, tak jak np. robi to od kilku pokoleń moja rodzina. — Dlaczego więc chociaż w ten sposób nie walczy się w skali œwiatowej z tš klęskš? — podejmuje z przejęciem Wacek. — Przecież konieczne jest tu planowe, zorganizowane działanie. Œwiadoma selekcja, a nie chaos i przypadkowoœć. — Nie takie to proste — mówi z westchnieniem dziewczyna. — Trzeba ratować ludzkoœć za wszelkš cenę, choćby za cenę ograniczenia swobody osobistej. Wprowadzić œcisłš kontrolę małżeństw i urodzeń. Lekarka wpatruje się w twarz Wacka ze smutkiem. — Kontrola taka w pewnym stopniu istnieje, ale… — Już za póŸno… za póŸno… — szepcze starzec