... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Kiedy rozszerzono otwór, mężczyźni wdrapali się na wierzch wału lodowego. Wszystko było pokryte białą powłoką aż do najdalszych granic, dokąd okiem sięgnąć było można. Rydwan znikł zupełnie pod nagromadzonym śniegiem, który tworzył ogromną wypukłość w środku pływającej bryły. Przy pomocy kompasu, p. Sergiusz mógł skonstatować, że wiatr dął jeszcze ciągle od wschodu i że wysepka obróciła się do połowy około własnej osi, w skutek czego teraz wyglądała zupełnie odwrotnie niż pierwej, a że otwór wyjścia zwrócił się naprzeciw wiatry, przeto też śnieg je zasypał. Na wolnem powietrzu termometr wskazywał tylko sześć stopni niżej zera, a morze było jeszcze wolne, o ile zdołano dostrzedz pośród zupełnej ciemności. Trzeba jednakowoż zauważyć, że wysepka, pomimo że się zupełnie odwróciła, zapewne dostawszy się do jakiegoś wiru na chwilę, jeszcze zawsze płynęła w kierunku zachodnim. Ażeby ubezpieczyć się przeciw możliwości powtórzenia się wypadku podobnego, który mógłby mieć skutki bardziej opłakane, p. Sergiusz uważał za potrzebne zarządzić nowe środki ostrożności. Z jego polecenia tedy zrobiono we wale drugi przekop po przeciwnej stronie pierwszego i odtąd, którędykolwiek odwróciłby się lodowiec, można było mieć pewność, że komunikacya na zewnątrz nie będzie zamkniętą. Nie zachodziła też odtąd obawa, ażeby wewnątrz rydwanu zabrakło powietrza. – Z tem wszystkiem, – rzekł p. Kaskabel, – miejsce to jakieś zakazane i zapadły kąt świata. Nie jestem pewny, czy nawet dla fok odpowiednie, a ani się nie umyło do okolic Normandyi! – Zupełnie z panem się zgadzam, – rzekł p. Sergiusz. – Jednakowoż musimy zastosować się do tego, co jest, skoro poradzić na to nie możemy. – A czy ja się nie stosuję? Ba! oczywiście, że się stosuję, panie Sergiuszu, i to z wielkiem obrzydzeniem! O nie, poczciwy Kaskabelu, nie jest to klimat Normandyi, ani nawet Szwecyi albo Norwegii, albo Finlandyi w ich porze zimowej! Jest to klimat północnego bieguna ze swymi czterema miesiącami ciemności, swem wyciem wichrów, swem ustawicznem padaniem drobnego śniegu, i grubą oponą mgły, która nie dozwala pocieszać się tem, co południowcy zowią widnokręgiem. A jak ponurymi jeszcze były widoki w przyszłości! Kiedy zakończy się to błędne pływanie, kiedy lodowiec stanie nieruchomie, a morze zamieni się na olbrzymie pole lodowe, to co poczną? Porzucić rydwan, podróż odbywać bez niego przez kilkaset mil do wybrzeży Syberyi, – sama myśl o tem była przerażającą. Dlatego też p. Sergiusz sam siebie zapytywał, czy nie lepiej byłoby zimować w tem samem miejscu, w którem pływająca bryła się zatrzyma i korzystać aż do nadejścia pięknej pory roku, z gościnności „Pięknego Wędrowca”, którego wędrówka niestety zapewne na zawsze się skończyła! Tak jest, ostatecznie spędzić porę najgroźniejszych mrozów pośród takich okoliczności nie byłoby rzeczą niemożliwą. Nim jednakowoż temperatura się podniesie, nim pękną lody Morza Lodowatego, będą musieli opuścić swoją zimową kwaterę i przejść przez pole lodowe, które roztopi się bardzo szybko, skoro odwilż się rozpocznie. Co do tego zresztą nic jeszcze nie nagliło i będzie czas zastanawiać się nad tą kwestyą, gdy zima będzie się kończyła. Wtedy trzeba będzie wziąć w rachubę odległość oddzielającą ich od lądu stałego Azyi, zawsze w przypuszczeniu, że będą mieli sposoby jej obliczenia. Pan Sergiusz miał nadzieję, że ta odległość niezbyt będzie znaczną, zauważywszy, że lodowiec stale płynął w kierunku zachodnim, minąwszy przylądki Kekurnoj, Czelaskoj i Baranowa, jakoteż cieśninę Długą i zatokę Kołymy. Dlaczego nie zatrzymał się u ujścia tej ostatniej zatoki? Stamtąd byłoby stosunkowo łatwo dostać się do prowincyi Jukagirów, w której Kabaczkowa, Niżny Ołymsk i inne miasta dozwoliłyby przezimować bezpiecznie. Możnaby wysłać zaprząg reniferów na pole lodowe po „Pięknego Wędrowca” i sprowadzić go na ląd stały. Ale p. Sergiusz był pewnym, że już minęli tę zatokę tak jak ujścia rzek Czukockiej i Alazci, przy takiej chyżości płynięcia. Ażeby oznaczać kierunek tego płynięcia, nic teraz na mapie nie znajdowano, prócz szeregu owych archipelagów znanych pod nazwami Anjou, Lajchoskich i De Long, a na tych wyspach, po większej części niezamieszkanych, w jakiż sposób mieliby znaleźć środki do podróży wędrowców i przewiezienia artykułów? A przecież, jeszcze i to byłoby lepsze, niż bezsilne i bezcelowe pływanie po krańcach okolic podbiegunowych! Listopad właśnie się zakończył. Trzydzieści dziewięć dni upłynęło od czasu, kiedy Kaskabelowie wyruszyli z Poru Clarence, ażeby przejść przez cieśninę Berynga. Gdyby nie pęknięcie pola lodowego, byliby wylądowali w Numanie już przed pięciu tygodniami, a teraz przedostawszy się do południowych prowincyj Syberyi i zatrzymawszy się w jakiem mieście, nie potrzebowaliby obawiać się niczego ze strony zimy podbiegunowej. Pływanie ich musiało się jednakowoż wkrótce zakończyć. Mróz stopniowo się zwiększał, a termometr stale opadał