... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wturlał się z powrotem do środka i usiadł, opierając plecami o drewnianą ścianę. W czasie gdy zmieniał magazynek, Alevy ukląkł przy oknie i zaczął strzelać krótkimi seriami w zasłonę dymną. Na podłogę posypały się, grzechocząc, puste łuski, a powietrze wypełniła woń spalonego kordytu. - Mills i Burow są już na pokładzie - powiedział Hollis. - Chcesz iść pierwszy? Będę cię krył. 212 Alevy spojrzał na zegarek. - Nie, ty idź pierwszy. Zostało jeszcze kilka minut. Hollis ruszył w stronę drzwi, a potem obejrzał się do tyłu. - No idź - powiedział z uśmiechem Alevy. Hollis słyszał dochodzący z polany warkot helikoptera. - Zaraz odleci - stwierdził. - Chodź ze mną. Alevy siedział obok drzwi, opierając się o ścianę, i nie odpowiadał. Wydawał się, pomyślał Hollis, wyjątkowo odprężony i po raz pierwszy, odkąd go znał, pogodzony z samym sobą. - To, co zrzuciłeś z helikoptera, to nie był gaz usypiający, prawda? - zapytał. - Nie. - Gaz paralityczny? - Tak. Użyłem sarinu. Tabun jest także dobry, ale... - Dlaczego? Dlaczego, Seth? - Och, sam wiesz dobrze dlaczego. - Ale... Jezu Chryste, człowieku... tu jest prawie trzystu Amery- kanów... kobiety, dzieci... - Oni nie mogą wrócić do domu, Sam. Nigdy. Oni nie mają żadnego domu. Tu jest ich dom. Wiesz o tym. Hollis wyjrzał przez okno i zobaczył, że zasłona dymna zaczyna się przerzedzać. Pogrzebał w skórzanej torbie i wyjął z niej ostatnią świecę dymną i ostatni granat z gazem bojowym. Wciąż prowadzono w ich stronę ogień, ale przede wszystkim dochodził go odgłos wymiotów i przekleństwa. - A więc Departament Stanu i Biały Dom postawiły na swoim - powiedział Hollis. - To miejsce ma zostać wymazane z pamięci. I ty podjąłeś się to wykonać? Alevy spojrzał na zegarek. - Idź, Sam. Nie proszę cię, żebyś tutaj umarł. - A ty masz zamiar to zrobić? - Mam na sumieniu blisko tysiąc ludzi - stwierdził, nie od- powiadając wprost na jego pytanie, Alevy. Spojrzał na Hollisa. - To był mój pomysł. Gaz trujący. Trzeba to było zrobić. Dla dobra kraju. - Co może z tego wyniknąć dobrego dla kraju? - Zawarliśmy kompromis. CIA i Pentagon nie będą torpedować inicjatyw pokojowych i wszystkich tych bzdur, ale w zamian za to zatrzymamy dla siebie dowolną liczbę agentów Szkoły Wdzięku, których zaczęliśmy już zgarniać w Ameryce. Reszty możemy pozbyć się po cichu, bez konieczności wytaczania im procesów. A wszystko to stało się możliwe dzięki tobie i materiałom dostarczonym przez 213 Surikowa. Dzięki tobie udało nam się wyjść z impasu. Zakładamy własną Szkołę Wdzięku w Ameryce. Rozumiesz? - Obawiam się, że tak. - Nie bądź takim cholernym skautem. Tym razem obracamy przeciwko nim ich własną broń. Stworzymy pierwszorzędną szkołę dla naszych agentów. Burow i Dodson będą w niej pełnili funkcje dziekanów. Genialny pomysł, nie sądzisz? - Ty na to wpadłeś? - Oczywiście - odparł Alevy. - Ale powiem ci o czymś, co nie było bynajmniej moim pomysłem. Ani ty, ani Lisa nie mieliście wydostać się stąd żywi. Zgodzili się na to, aczkolwiek muszę przyznać, niezbyt chętnie, twoi właśni ludzie z wywiadu wojskowego. Łącznie z generałem Vandermullenem. - Więc dlaczego?... - Och, nie jestem aż taki nieludzki, Sam. Naprawdę sądzisz, że mógłbym ją tutaj zostawić? - Nic, co zrobisz, nie jest już mnie w stanie zadziwić. - Dziękuję. Ale tego nie mógłbym zrobić. A co do ciebie... cóż, lubię cię i daję ci szansę. Możesz się stąd jeszcze wydostać. Hollis przysłuchiwał się coraz głośniejszemu warkotowi turbin. - A co z Surikowem i jego wnuczką? - zapytał. - Okłamałeś mnie? - Niestety tak. Zostaną w Moskwie trochę dłużej. Muszą zostać, w przeciwnym razie KGB dowiedziałoby się, że Surikow wydał nam absolwentów Szkoły Wdzięku. A my nie możemy do tego dopuścić, dopóki nie wyłapie ich FBI. Wiesz o tym. - Prawdziwy z ciebie sukinsyn. - Prawdziwy patriota. Pociski znowu zaczęły uderzać w ściany budki, a po chwili dał się słyszeć głęboki terkot ciężkiego karabinu maszynowego. Z drew- nianych belek zaczęły się sypać drzazgi i Hollis rzucił się płasko na podłogę. - Kładź się! - krzyknął do Alevy'ego. Kule rozbiły radiostacje i kaflowy piec, z którego buchnęły na środek izby kłęby dymu i popiołu. Kilka pocisków trafiło w oparte o przeciwległą ścianę trzy trupy kagebistów. Hollis usłyszał syk wydzielających się z nich gazów i poczuł rozchodzący się po izbie zapach śmierci. Przyciągnął do siebie automat i przeturlał się w stronę drzwi. Ciemność rozświetlały jasne błyski z luf. Posłał w ich stronę krótką serię. - Podeszli pod samą budkę! 214 Alevy nie wydawał się tym zainteresowany. Nadal siedział, opierając się plecami o ścianę. - A żeby było jeszcze śmieszniej, Sam, moi ludzie zamierzają przeszmuglować stąd Kellumów. Dostaną posady nauczycieli w ame- rykańskiej Szkole Wdzięku. Okazało się, że są całkiem sprytni i aż się palą, żeby z nami współpracować. Hollis kolejny raz zmienił magazynek. - Co za kurewstwo. Ludzie, których mieliśmy uratować, zginą... - Tak jest. Ale całkiem bezboleśnie. Sarin działa bardzo szybko. - Lisa i ja też mieliśmy zginąć. Ten sadysta Burow i w dupę kopani Kellumowie przeżyją, gdy tymczasem ryzykujący dla nas życie Surikow zostanie tutaj razem ze swoją wnuczką. A Dodson, którego wszyscy chcieliście uciszyć na wieki, ucieknie z jednego piekła tylko po to, żeby znaleźć się w następnym: w tej twojej cholernej nowej Szkole Wdzięku. - Wszystko się zgadza. Oprócz tego, że wydostanie Dodsona było twoim pomysłem. Ja chciałem generała Austina. Ale i tak Charlie Banks i jego koledzy będą bardzo zadowoleni. Twoi zwierzchnicy też będą zadowoleni, ponieważ nic już nie splami honoru zaginionych lotników. Ciężko byłoby wyjaśnić, dlaczego tylu z nich okazało się zdrajcami. - Oni nie byli... - Byli. Nie muszę chyba dodawać, że również CIA dostało to, czego chciało. - A ty, Seth? Czy osiągnąłeś to, czego chciałeś? - Chyba tak. Może osiągnąłem po prostu to, na co zasługiwałem. Hollis przyjrzał się w przyćmionym świetle Alevy'emu. - Rozumiesz, jakie to wszystko jest potworne? - Naturalnie. A ty rozumiesz, jakie to genialne? Klasyczne przekształcenie wielkiej, wymierzonej przeciwko nam operacji szpiegow- skiej w ich totalną klęskę. Znowu kupiliśmy trochę czasu dla obras- tającego tłuszczem, dekadenckiego Zachodu. Ludzie będą mogli dalej ubierać się w dżinsy, bawić się w demokrację, ględzić o pokoju i wzajemnym zrozumieniu i pisać książki dietetyczne..