... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Autor listu był raczej związany z kimś, w przypadku kogo terapia nie przyniosła efektów. Trzeba więc ustalić, kim byli ci ekspacjenci, a następnie dotrzeć przez nich do Rumplestiltskina. Teraz, po kilku godzinach rozmyślań był pewien, że o to właśnie chodzi. Człowiek, który chciał go zabić, był czyimś dzieckiem, małżonkiem lub kochankiem. Pierwszym zadaniem jest więc ustalenie, który z jego pacjentów przerwał terapię w najbardziej niejasnych okolicznościach. Potem można będzie rozpocząć śledztwo. Lawirując w bałaganie, dotarł do biurka i wziął do ręki list Rumplestiltskina. Istnieję gdzieś w pana przeszłości – przeczytał, po czym spojrzał na sterty notatek rozrzucone po całym gabinecie. W porządku, najpierw trzeba uporządkować moją historię zawodową. Znaleźć segmenty, które można wyeliminować. Westchnął. Czy popełnił błąd jako stażysta, ponad dwadzieścia pięć lat temu, błąd, za który teraz musi zapłacić? Czy potrafi przypomnieć sobie pierwszych pacjentów? W czasie stażu zajmował się badaniem schizofreników paranoidalnych, umieszczonych na oddziale psychiatrycznym szpitala Bellevue. Celem badania było ustalenie czynników prawdopodobieństwa brutalnych przestępstw. Nie zakończyło się ono sukcesem, Ricky jednak zapoznał się ze sposobami leczenia ludzi, którzy dopuszczali się takich czynów. Wtedy był najbliżej psychiatrii sądowej i doszedł do wniosku, że mu ona nie odpowiada. Kiedy staż dobiegł końca, z ulgą wrócił do znacznie bezpieczniejszego i mniej wymagającego świata Freuda i kontynuatorów jego dzieła. Ricky poczuł pragnienie, jakby gardło miał wysuszone upałem. Zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia o przestępstwach i przestępcach. Nie specjalizował się w przemocy. Prawdę mówiąc, zupełnie go to nie interesowało. Wątpił, czy zna jakichś psychiatrów sądowych. Żaden nie zaliczał się do bardzo wąskiego kręgu znajomych i kolegów po fachu, z którymi starał się utrzymywać kontakty. Zerknął na książki na półkach. Była tam praca Krafta-Ebbinga, dotycząca psychopatologii seksualnej, ale nic poza tym. Ricky wątpił, by Rumplestiltskin był maniakiem seksualnym, mimo pornograficznej wiadomości wysłanej córce jego siostrzeńca. – Kim jesteś? – spytał na głos. Potem pokręcił głową. – Nie – powiedział wolno. – Przede wszystkim, czym jesteś? Kiedy będę w stanie odpowiedzieć na to pytanie, dodał w duchu, będę w stanie ustalić, kim jesteś. Uda mi się, pomyślał Ricky, próbując podbudować swoją wiarę w siebie. Jutro usiądę, przypomnę sobie wszystko i zrobię listę byłych pacjentów. Podzielę ich na kategorie, odpowiadające etapom mojego życia zawodowego. Potem zacznę śledztwo. Dojdę do tego, gdzie popełniłem błąd, i to zaprowadzi mnie do tego całego Rumplestiltskina. Był wyczerpany. Przeszedł z gabinetu do sypialni, skromnego, przypominającego celę zakonnika pokoiku ze stolikiem przy pojedynczym łóżku, komodą i niedużą szafą. Kiedyś stało tu podwójne łoże z rzeźbionym wezgłowiem, a na ścianach wisiały kolorowe obrazy, ale po śmierci żony Starks zamienił łóżko na coś prostszego i węższego. Bibeloty i obrazki również zniknęły. Ubrania żony Ricky oddał biednym, a rzeczy osobiste i biżuterię wysłał trzem córkom jej siostry. Na komodzie trzymał ich wspólną fotografię, zrobioną piętnaście lat temu na podwórzu ich wiejskiego domu w Wellfleet, w jasny słoneczny poranek. Od śmierci żony jednak systematycznie wymazywał wszelkie ślady jej obecności. Powolną bolesną śmierć uwieńczyły trzy lata zapominania. Ricky rozebrał się szybko, starannie składając spodnie i wieszając na wieszaku niebieski blezer. Koszula trafiła do kosza z brudną bielizną, a krawat na blat komody. Opadł na łóżko, żałując, że nie ma więcej energii. W szufladzie szafki nocnej trzymał buteleczkę tabletek nasennych. Dawno już minął termin ich ważności, Ricky uważał jednak, że wciąż są dość silne, by pozwolić mu zasnąć tej nocy. Połknął jedną i kawałek drugiej, mając nadzieję, że szybko sprowadzą na niego głęboki sen. Leżał przez chwilę, gładząc sztywną bawełnianą pościel. To hipokryzja, pomyślał, że psychoanalityk rozpaczliwie pragnie nie mieć żadnych snów. Sny są ważne. To zagadki, będące odbiciem wszystkiego, co leży człowiekowi na sercu. Ricky wiedział o tym i zazwyczaj chętnie podróżował tą drogą. Teraz jednak czuł się zbyt przybity. Przekręcił się na bok. Miał zawroty głowy i za szybkie tętno. Czekał niecierpliwie, aż lek zepchnie go w otchłań snu. Wyczerpany wstrząsem, jakim był dla niego list, czuł się stary i bezradny. Pierwsza pacjentka ostatniego dnia przed dawno zaplanowanym, miesięcznym wyjazdem na sierpniowe wakacje przyszła tuż przed siódmą rano, sygnalizując swoją obecność potrójnym dzwonkiem. Sesja poszła całkiem nieźle. Nic szczególnie ekscytującego ani dramatycznego. Równomierny postęp. Młoda kobieta była pracownikiem socjalnym, starającym się o certyfikat z psychoanalizy z pominięciem szkoły medycznej. Nie była to ani najskuteczniejsza, ani najłatwiejsza droga do zostania psychoanalitykiem. Niektórzy z jego co bardziej konserwatywnych kolegów krzywili się na te praktyki, ponieważ nie wymagały tradycyjnego tytułu naukowego, sam Ricky jednak zawsze podziwiał ten sposób zdobywania kwalifikacji. Z pewnością wymagał on prawdziwego zamiłowania do zawodu. Terapia młodej kobiety koncentrowała się wokół agresywnych rodziców, bardzo wymagających i oschłych. W związku z tym podczas sesji często niecierpliwiła się, dążąc do wniosków, które pasowałyby do tego, co wyczytała w podręcznikach, i do jej pracy dyplomowej w śródmiejskim Instytucie Psychoanalizy. Ricky nieustannie ją hamował, starając się sprawić, by dostrzegła, że znajomość faktów niekoniecznie oznacza ich zrozumienie. Odchrząknął dyskretnie i poruszył się w fotelu. – Obawiam się, że nasz czas właśnie się skończył – oznajmił. Kobieta, która opisywała właśnie swojego nowego, niezbyt ciekawego chłopaka, westchnęła