... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wiesz przecież, że nie wybierają, póki nie ukończą co najmniej dziesięciu lat. Wydawało się, że Elspeth zrobiło się jakby lżej na duchu. - Chodźmy, moja kochana, głowa do góry, a odwiedzimy Rolana. Jeśli po przejażdżce na jego grzbiecie słońce ma rozpromienić twój dzień, to na pewno zezwoli ci na to. Zatroskana twarz Elspeth wyraźnie się rozjaśniła. Uwielbiała jazdę konną tak samo jak taniec i walkę na miecze, a Towarzysz niezbyt często zgadzał się nosić kogokolwiek na grzbiecie poza swoim Wybranym. W przeszłości Rolan zezwalał na to i Elspeth przeżyła wtedy chwile, które oczywiście zaliczała do najpiękniejszych na świecie. To nie było to samo, co posiadanie własnego Towarzysza, ale przynajmniej dawało posmak. Wspólnie opuściły salę szermierczą i skierowały się w stronę ogrodzonego, zalesionego terenu, który był domem dla Towarzyszy w Kolegium i gdzie znajdował się Gaj, to znaczy miejsce, w którym przed setkami lat Towarzysze ukazały się po raz pierwszy. Talia, choć starała się tego nie okazać, była poważnie zaniepokojona. W tej sytuacji, zważywszy pozycję Elspeth, trudno było przypuszczać, że tlące się zarzewie uda się tłumić jeszcze przez dłuższy czas. Napięcie dawało się we znaki Królowej, dziewczynce i zasiadającym w Kręgu Heroldom. Niestety ani Talia, ani nikt inny nie widział rozwiązania. Talię obudziły jakieś dziwne odgłosy w komnacie. Przestraszona nasłuchiwała. Było ciemno jak oko wykol. Nad jej głową coś chrobotało... Nagle przypomniała sobie, gdzie jest, i że to chrobocze otwarta okiennica tuż nad wezgłowiem łoża - co prawda przytwierdziła ją haczykiem na noc, ale teraz stukała szarpana porywistym wiatrem, który zerwał się, gdy spała. Obróciła się, uklękła na poduszce i wyjrzała przez okno, starając się przebić wzrokiem ciemności. Niewiele udało się jej dostrzec - czarne garby listowia, odcinające się na lekko jaśniejszym tle trawy. Światło odbijało się od nie wypełnionej nawet w połowie tarczy księżyca. We wszystkich budowlach zalegały ciemności; gnane wiatrem obłoki zaciemniały światło gwiazd i księżyca. Jednak wiatr niósł już zapach brzasku; czuć było, że wschód słońca jest już za pasem. Smagnięta ostrym podmuchem wiatru Talia zadrżała, przejęta chłodem. Zamierzała ponownie wsunąć się pod ciepłe koce, gdy nagle zobaczyła coś w dole, pod sobą. Za ogrodzeniem Łąki Towarzyszy zamajaczyła jakaś drobna postać, widać ją było tylko dzięki odzieniu w jakimś jasnym kolorze. Nagle domyśliła się, wiedziała, że samotna postać na dole to Elspeth. Zeskoczyła z łoża i aż skrzywiła się, czując pod stopami zimne drewno. Nie tracąc czasu na zapalanie świecy, schwyciła naprędce ubranie. Miała zamęt w głowie, opadały ją co rusz to nowe myśli. Czy dziewczynka spaceruje we śnie? A może jest chora? Kiedy jednak niemal bezwiednie, nieśmiało dotknęła swą myślą jej umysłu, stwierdziła, iż Elspeth ani nie była pogrążona we śnie, ani nie czuła się zaniepokojona. Jakaś nagląca potrzeba pchała ją do przodu i dziewczynka wyraźnie zmierzała do określonego celu. Gdzieś na dnie mózgu zaświtała Talii myśl, że to być może niepokojące, jednak niemal w tej samej chwili poczuła ten sam nakaz i nie mogąc się mu oprzeć, odbiegła od okna. Jakby we śnie, na poły zataczając się, wyszła do środkowej komnaty, po omacku odnalazła drzwi i krętymi schodami ostrożnie zeszła na dół - jedną dłoń przesuwając po gładkiej metalowej poręczy, a drugą po szorstkich kamieniach ściany. Trzęsła się tak, że aż dzwoniła zębami. Gęste ciemności na klatce schodowej przyprawiały jej serce o lekkie drżenie. Jednak u stóp schodów było jasno od światła rzucanego przez wiszącą na ścianie latarnię. Ciemnawa, żółta światłość wypełniała wejście na korytarz wyłożony boazerią, tak dobrze oświetlony umieszczonymi na ścianach latarniami, że Talia odważyła się przebiec po kamiennych płytach posadzki, pokonując odległość do najbliższego wyjścia, jakie mogła znaleźć. Wiatr uderzył w nią z furią; zadał jej cios tak mocny, że zaparło jej dech w piersi. Podmuch nieomal wyszarpnął jej drzwi z rąk i, chcąc nie chcąc, musiała strawić chwilę, zmagając się z nim, by je za sobą zamknąć. Teraz uzmysłowiła sobie, że dotąd nie mogła w pełni posmakować jego siły, bo jej komnata była osłonięta przez gmach Pałacu. Znalazła się na zewnątrz skrzydła Heroldów, tuż obok wznosiły się stajnie Towarzyszy. Elspeth nigdzie nie było widać. Teraz, czując się pewniej na własnym terenie niż w nie znanym jej skrzydle pałacowym, Talia rzuciłaby się biegiem, gdyby nie wiatr, który na to nie pozwalał. Wicher obciągał na niej odzienie, ciskał w nią nieokreślonymi szczątkami z siłą bełtów wystrzelonych z kuszy. Ogłuszało ją wypełniające uszy wycie wiatru; wiedziała, że nikt by nie usłyszał jej nawoływań