... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Ja postanowiłem zostać. Gdyby moja matka nie była Cymrianką, bez wątpienia już bym nie żył. W tamtej sennej krainie ukojenia i mądrości przebywałem całe wieki, starzejąc się, choć po tej stronie Zasłony minęło zaledwie kilka miesięcy. Właśnie tam nauczyłem się prawie wszystkiego o krwi i uzdrawianiu. Część wiedzy zdobyłem na arenie, dzięki wrodzonemu darowi, który w młodości uczynił mnie niepokonanym i bezlitosnym zabójcą. Teraz, kiedy jestem stary, wykorzystuję tę więź do leczenia, ratuję krew zamiast ją upuszczać. Na arenie wyśpiewywała śmierć moich przeciwników. Czasami opowiadała jakąś historię. Może właśnie ona, a nie ryk tłumu, mnie dopingowała. Trudno powiedzieć... minęło tyle czasu. - Ostrożnie dotknął ran łucznika. - W krwi tego człowieka zostało niewiele życia, jeśli w ogóle. Zaledwie cichy szmer. Ale dla Rapsodii zrobię, co w mojej mocy. Znajdę jakiś ślad. Martwi wiedzą więcej niż żywi, ale niełatwo ich usłyszeć. Trzej mężczyźni pokiwali w milczeniu głowami. Constantin wyszedł z pokoju i wrócił po chwili w białej szacie, z naczyniem w kształcie łzy, urną na popioły i kadzielnicą. Dwóch akolitów, którzy za nim podążali, rozpostarło pod ciałem białe płótno. - Cokolwiek ten człowiek robił w życiu, ma po śmierci prawo do takich samych rytuałów, jakie odprawiłbym nad każdym innym zmarłym - oznajmił patriarcha tonem wykluczającym sprzeciw. Poczekał, aż akolici zapalą ceremonialne piecyki, i odprawił ich gestem ręki. Gdy zamknęli za sobą drzwi, postawił na stole dymiącą kadzielnicę, a następnie odkorkował kryształową buteleczkę, która wisiała na jego szyi. Czerwonym płynem posmarował swoje oczy i uszy, a następnie pierś zmarłego tuż nad sercem. Potem zrobił znak na swoich wargach. - Powiesz mi, kto zabrał tę kobietę - rozkazał dźwięcznym głosem, w którym pobrzmiewały bajarskie nuty. Otworzył naczynie w kształcie łzy i bardzo ostrożnie wylał kroplę płynu na gnijące oczodoły trupa, cicho śpiewając modlitwę. Gdy ciecz zasyczała, Achmed poczuł znajome mrowienie na skórze. To były Łzy Oceanu, żywa morska woda. Jej odrobinę przechowywał w Loritorium, gdzie spało Dziecko Ziemi. Wysuszone ciało i zwęglona skóra wchłonęły magiczną wodę i lekko napęczniały, jakby nieboszczyk ożył. Patriarcha wyjął spod szaty narzędzie podobne do wałka oraz zakrzywiony ceremonialny nóż o platynowym ostrzu. Pewnym ruchem naciął pierś trupa i nawet się nie skrzywił na widok czarnej cieczy, która z niej wypłynęła, plamiąc mu ręce. Otworzył mostek do końca i starannie wytarł ostrze i dłonie o brzeg urny, żeby nie zmarnować ani jednej kropli. Odłożył nóż i sięgnął po wałek. Przycisnął go do martwego torsu i wydusił z niego resztki krwi. Gdy po dwóch godzinach zebrał jej tyle, że zakryła dno naczynia, przytknął je do ucha i zamknął oczy. W dużym pokoju zapadła całkowita cisza. Wszyscy wstrzymali oddechy. - Niewiele zostało z duszy tego człowieka - powiedział Constantin z szacunkiem. Jego niebieskie oczy błyszczały. - W jego życiu istniała tylko jedna silna więź, z innym sercem bijącym w takim samym rytmie. Z bliźniakiem tak do niego podobnym, że ich pulsy były identyczne. To właśnie ta krucha więź, cieńsza niż pajęcza nić, trzyma jego dusze na tym świecie. Gdyby nie ona, już znajdowałby się w innym królestwie albo raczej w Podziemnej Krypcie. Achmed i Grunthor pokiwali głowami, a Ashe, który z ogromnym wysiłkiem zachowywał spokój, w milczeniu wpatrywał się w patriarchę. - W skrzepłych resztkach krwi tego nieszczęśnika słyszę tylko jedno słowo. - Jakie? - wykrztusił Ashe. - Seneszal. - Seneszal? - powtórzył lord Cymrian. - Ktoś w rodzaju regenta albo zarządcy pałacu? - Czasami jest to również najwyższy sędzia, wyznaczony przez suwerena minister sprawiedliwości. Macie takich w Sojuszu? - Nie - odparł Ashe. - Przez jakiś czas Tristan Steward był zarządcą Domu Pamięci, ale budynek dawno temu spłonął i teraz trwa jego odbudowa. - Cii - syknął nagle patriarcha, unosząc rękę. - Jest jeszcze jeden szept, dużo słabszy. Zdanie, które być może nie on sam usłyszał, tylko jego bliźniak. Trzej mężczyźni znowu wstrzymali oddechy. Z zapadniętej piersi trupa uniósł się mały obłoczek pary, podobny do smużki dymu. Słowa były ledwo słyszalne, ale wypowiedziane kobiecym głosem, który wszyscy rozpoznali. Trzymaj się ode mnie z daleka, Michaelu. Może zginę, ale zabiorę cię ze sobą. - Michael? - powtórzył Ashe. - Nie znam żadnego Michaela. Odwrócił się do Bolgów i zobaczył, że patrzą na siebie z wyrazem niedowierzania w oczach. Patriarcha ponownie nakazał im ciszę. Sięgnął po narzędzie i spróbował wycisnąć jeszcze trochę krwi z martwego ciała. Szept był cichy jak westchnienie. Może nie w twojej obecności, Wietrze Śmierci. - Hrekin! - zaklął Grunthor. - Wiatr Śmierci? - zapytał Ashe z przerażeniem. - Czy to nie ten żołnierz, przed którym uciekała na Serendair, kiedy wy dwaj..