... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Uwaga zebranych spotęgowała się. — Źródła wielkich rzek — mówił przybysz — są prawie zawsze pochodzenia boskiego i dlatego trudno ustalić, gdzie się - znajdują. Podobnie jak Nil, Ganges i Amazonka, wiem dokąd idę, ale nie wiem, skąd przychodzę. Wszystko, co pamiętam, zawdzięczam chwili, kiedy oczy mojej duszy ujrzały świat otaczający, odkryły święte miasto Medynę i ogrody muftiego Salaayma. Był to godny szacunku starzec, którego kochałem jak ojca, a on pełen był dla mnie czułości i troski. Dzięki niemu poznałem innego starca, mojego nauczyciela i mistrza — Althotasa, człowieka, który ogarnął całą wiedzę ludzką, zdolnego — jak aniołowie — pojąć Boga. Do dzisiaj jest mi on przyjacielem godnym najwyższej czci. Gdy skończyłem piętnaście lat, przeniknąłem największe tajemnice natury. Znałem botanikę, nie tę, którą bada każdy uczony na skrawku ziemi, gdzie mieszka. Ja znałem sześćdziesiąt tysięcy grup roślin z całego świata. Gdy mistrz mój kładł mi ręce na czoło i rozkazywał zejść do moich oczu promieniom boskiego światła, potrafiłem dzięki nadprzyrodzonej sile zapuszczać w rok na dno morskie i widzieć fantastyczną roślinność. okrywającą gniazda okropnych bezkształtnych potworów. Poświęciłem się także nauce języków martwych i żywych. Znałem wszystkie języki i narzecza od. Dardaneli do Cieśniny Magellanskiej. Czytałem tajemnicze hieroglify na piramidach. Zgłębiałem wiedzę ludzką od Sanchoniatona do Sokratesa, od Mojżesza do świętego Hieronima, od Zoroastra aż do Agrypy. Studiowałem medycynę, nie tylko Hippokratesa, Galena, Awerroesa — mistrzem w tej nauce była mi także natura. Poznałem tajemnice Koptów i Druzów. Zgromadziłem wiedzę o źródłach cierpienia i szczęścia. W ten sposób ucząc się, pracując i podróżując, ukończyłem dwadzieścia lat życia. Pewnego dnia mistrz mój Althotas wszedł do marmurowej groty, gdzie się schroniłem przed upałem. Twarz jego była równocześnie surowa i pogodna. W ręce trzymał buteleczkę. — Acharacie — rzekł do mnie — mówiłem ci zawsze, że nic się nie rodzi i nic nie umiera na świecie; że kolebka i grób to bracia; że człowiekowi, ażeby widział jasno swoje minione istnienie, brak tylko daru jasnowidzenia, które go czyni równym Bogu. Od chwili bowiem, gdy posiądzie zdolność jasnowidzenia, staje się jak Bóg nieśmiertelny. Ja znalazłem napój, który rozprasza ciemności, zanim znajdę napój zwyciężający śmierć samą. Acharacie, wczoraj wypiłem część zawartości tej buteleczki, ty wypij dziś resztę. Ręka mi drżała, gdy dotknąłem podawanego mi naczynia. Tak musiała drżeć ręka Adama, gdy brał jabłko od Ewy. Althotas położył mi dłonie na głowie, jak zwykle wówczas, gdy chciał mnie obdarzyć na chwilę podwójnym widzeniem. — Śpij — rzekł — i pamiętaj. Usnąłem zaraz. Śniło mi się, że leżę na stosie drzewa sandałowego i aloesowego. Wtedy anioł przelatujący ze wschodu na zachód z rozkazami Boga musnął skrzydłem drzewo i stos mój buchnął płomieniem. Wyciągnąłem się pełen błogości wśród ognistych języków. Wszystko, co było we mnie materią, znikło, pozostała jedynie dusza. Ogarnąłem pamięcią trzydzieści dwa istnienia, które już przeżyłem. Widziałem przemijające wieki, rozpoznałem je pod różnymi imionami, jakie nosiłem od pierwszych narodzin do ostatniego zgonu. Wszak, wiecie, bracia, że dusze to niezliczone cząstki bóstwa, które z każdym tchnieniem ulatują z piersi Boga, napełniają przestrzenie i dzielą się na przeróżne kategorie. Są więc dusze wzniosłe i upośledzone. Człowiek w chwili urodzenia przyjmuje w siebie — przypadkowo może — jedną z tych dusz błądzących, a oddaje ją z siebie w chwili śmierci na nowe błądzenie i dalsze przemiany. Nieznajomy mówił tak przekonywająco i podniośle, że szmer uwielbienia rozległ się na sali. — Po przebudzeniu — mówił natchniony — poczułem się więcej niż człowiekiem; zrozumiałem, że jestem niemal Bogiem. Postanowiłem wtedy poświęcić wszystko dla szczęścia ludzkości