... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Prawda? - O której godzinie, panie dyrektorze? Jak gdyby przypominając sobie nagle coś całkiem innego, poklepał ją po twarzy, piersiach, biodrach. Niczego nie bała się, jak niespodzianych pieszczot. Patrząc pilnie w oczy dotykał z wierzchu jej policzków. I odskakiwał od nich poduszkami palców, ni to od zbyt gorącej wody. Knote stała, przerażona. - Więc jeszcze nie wiesz? Jeszcze? - Nagle, z obu stron, obiema dłońmi, sztywnymi jak packi, uderzył po twarzy z całej siły. Zapłakała. Chwyciwszy końcami palców za końce małych uszu, cedząc przez zęby - jutro o dziewiątej w hucie - jął prowadzić jej głowę dookoła. Gabinet wirował coraz prędzej w oczach pani Knote, zachwiała się na nogach. Puścił nareszcie jej uszy. - Ja się staram, panie dyrektorze - płakała Knote - ja się staram. Nie słuchał. Siedział przy biurku i skrzętnie notował. Zdawało się pani Knote, mimo iż przedtem lubił ją czasem bić w pieszczocie, że teraz głowa jej pęka, a serce wszystkie węże świata rozerwały. Nie patrzył na nią. Podeszła do biurka, ostrożnie ucałowała rękę z sygnetem pochodzenia i kroczkami wiewiórki wyszła prędko przez pachnący korytarz. Dokąd? Na miasto, na powietrze. By ochłodzić policzki i żeby łzy nie kapały na czerwony dywan. Lepiej w błoto. PO BRZEGI SWEGO ŻYCIA Dyrektor Kostryń zapisał w notesie: "Palacz Szymczyk (kotłownia "Erazma") zredukować. Knote o godz. 9 w kancelarii huty. Zapłacić i nagrodzić." Spojrzał na zegarek. Przykra i nerwowa scena z Knote nie trwała dłużej niż pięć minut. Można jeszcze nie wracać do salonu. Wetknął notes do wewnętrznej kieszeni kamizelki, przesunął krzesło na właściwe miejsce przed biurkiem i uciekł za firankę przy oknie. Ach, Knote, biedna Knote... Czemu Kapuścik nie telefonował?! Jaki ostatecznie był połów na wiecu?... Coeur na pewno już wiedział? W Radzie Kopalń i Hut nic ściśle nie umieli powiedzieć. Czego chciał dzisiaj znowu ten idiota Falkiewicz? Kostryń wciąż czekał jeszcze za firanką. - Wierzę w Boga - powiedział nagle, prawie głośno. Jakże nie wierzyć: iks lat temu znali się z leaderem Mieniewskim na politechnice za granicą. Kiedyś, całą gromadą wracając z zebrania śpiewali pieśń rewolucyjną. Dziś już połowa z nich nie żyła. Kostryń szedł wtedy w pierwszej czwórce i by się zagrzać, śpiewał pełnym głosem: "Bo w piersi twej głos pieśni mej". - Mieniewski zatrzymał pochód pod zaśnieżoną latarnią, chwycił śpiewającego za kołnierz i huknął prosto w ucho: - Zawsze fałszuje ta cholera! Od tej chwili znienawidzili się na całe życie. Com robił całe życie? - pomyślał Kostryń z rozrzewnieniem. - Pracowałem. A co on robił? Przeszkadzał pracować i szczekał. Szczekał po całym świecie. Teraz go Pan Bóg karze i Syna tu sprowadza. Właśnie tu. Przeciw komu? Przeciw Narodowej Pracy? Kostryń sam gardził swoją organizacją. Trochę pieniędzy i kanonik, który opornym nie dawał rozgrzeszenia? Przeciw komunistom? Socjalistom? Mimo, że pozycje te znane były na wylot, nowa pozycja a la "syn leadera Mieniewskiego", odpowiednio użyta, mogła stanowić duży, duży atut. Dyrektor wyszedł ostrożnie zza kotary i uśmiechnął się do jasnej ciszy gabinetu. Ach, wierna Knote nie wiedziała nawet, co przynosi! Usiadł naprzeciw biurka, jakby za tym biurkiem czekał już dawno Coeur. - Vous soutenez toujours - lepiej ułożyć sobie w zawczasu, po francusku - że się nie rządzi, nie przewiduje dostatecznie. A oto przewidzieliśmy! Tu listy i dowody w sprawie Mieniewskiego. - Kostryń skłonił się pustemu krzesłu i wrócił do salonu, przejęty gorącą radością. Gdy zajęli miejsca przed pulpitami, radość owa pierzchła. Nie zdołała zaradzić temu muzyka. Kostryń grał, patrzył najusłużniej w oczy, a tymczasem jeden ruch podeszwy, kilka nieprzewidzianych zmarszczek na kamizelce grającego naprzeciw Coeura może wydać całkiem nieoczekiwany wyrok!..