... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Jako chłopiec? — spytała uradowana. — Och, to będzie znakomite! Będę twoim sługą i nie zostawię cię ani chwili samego. — Ale będziesz musiała ponieść wielką ofiarę, moje kochane dziecko! — Rozkazuj! Żadna nie jest dla mnie za wielka! — Twoje włosy, twoje wspaniałe włosy będę ci musiał obciąć. Zdradziłyby, że nie jesteś chłopcem, lecz najpiękniejszą dziewczyną Stanów Zjednoczonych. — Obetnij je. Chętnie je oddam, w zamian za szczęście, jakie daje mi świadomość, że jestem przez ciebie kochana. — Jak długo musisz być dziś u matki Smolly? — Do dziesiątej. Potem jestem wolna. — To postaraj się o to, żebym o tej godzinie zastał dom otwarty i przebierz się starannie, abym nie musiał czekać. Od wczoraj mieszka u was niejaki Klausen? — Tak, bardzo przystojny i miły gentleman. — Ach, czuję, że najwyższy czas, aby cię stąd zabrać. Jego też musisz obsługiwać? — Tak. Pani przekazała mi jego pokoje, do których mam specjalny klucz, abym podczas jego nieobecności mogła tam wykonywać swoją robotę. — Postaraj się, aby ten klucz tu był, kiedy przyjdę. — Dlaczego? Czy musisz wejść do tych pokoi? — spytała prostodusznie. — Tak. Można z nich widzieć Olbersów, a muszę tam coś zobaczyć, zanim opuszczę dom. Teraz jednak, bądź zdrowa, Saro i zrób wszystko, co ci powiedziałem! Długo się obejmowali, potem szybko zszedł schodami i już po chwili był w salonie bankiera. Przyszedł jako pierwszy z zaproszonych gości i zastał Margę samą. — Good evening, miss. Master Olbers pozwolił mi ostatni wieczór, jaki spędzam w Stenton, być blisko pani. Czy mogę mieć nadzieję, że moja obecność nie jest pani niemiła? — Moje sumienie nigdy na to nie pozwoli, aby pana w tym utwierdzać. Przygryzając wąsa, odparł: — Żaden człowiek nie żyje niczym innym, jak tylko tym, co sobie wyobrazi. Tylko ten jest szczęśliwy, kto korzysta z chwili. Ta chwila jest jedną z najpiękniejszych w moim życiu i nie mogę pozwolić na to, aby pani tego nie oznajmić, zanim minie. Wszedł ojciec, co wybawiło Margę od odpowiedzi. Razem z nim zjawili się Klausen i Summerland. Poeta nie pisnął słówka na temat Wilsona. Chciał wybadać zachowanie swego kompana i sprawdzić, czy jego podejrzenie jest słuszne. Traper podszedł do dziewczyny, ujmując ją z prostolinijną serdecznością za rękę. — Znów mnie pani spotyka, miss, a jeśli widzi mnie pani niechętnie, to może mnie pani przegonić. Nie będę się z tego powodu gniewał! Marga również podała Klausenowi rękę. — Ależ witam, sir, bez zbędnych pochlebstw i frazesów! Chciał się pochylić nad delikatnymi palcami, ale tuż obok niego zabrzmiało słowo, które w tym środowisku było niestosowne. — Do diabła! Kto to jest? — Tom Summerland odwrócił się od Margi w stronę Wilsona i widząc go rzekł: — Mister Klausen, niech pan będzie tak dobry i spojrzy temu panu w oczy. Zna go pan? — Kto to taki, Tom? — Dam się na miejscu poćwiartować i zapeklować, jeśli to nie palikarz, który na nas napadł i któremu przejechał pan tomahawkiem po czaszce! Czego ten człowiek u pana szuka, mister Olbers? — Czy ten człowiek oszalał? — zagrzmiał Wilson. — Jeszcze jedno takie słowo, a zatroszczę się o to, aby się dostał w kaftan bezpieczeństwa! — Albo pan w kajdanki! — odparł traper tym samym tonem. — Gdybym pana spotkał w innym miejscu, to w ciągu pięciu minut byłby pan w rękach szeryfa. — Niech pan sobie nie przeszkadza! Choć zaprosił mnie mister Olbers, wytłumaczę panu tego szeryfa na swój sposób. Masz pan! Marga wydała z siebie okrzyk, zaś bankier usunął się w kąt pokoju. Wilson podniósł pięść. Miał już przy sobie podróżną broń. W jego prawej ręce błysnął bowie, zaś lewą sięgnął do bocznej kieszeni, aby wyciągnąć rewolwer. Klausen natychmiast pojawił się za jego plecami, złapał go za biodra i rzucił z taką siłą o podwoje, że te wyskoczyły, a on upadł w korytarzu. Nikt nie zdążył do niego doskoczyć, bo w okamgnieniu wstał i rzucił się schodami w dół. Nikt się nie kwapił, aby go gonić. Marga leżała na sofie, Klausen zaś klęczał przy niej