... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

- Niech to szlag, stary, nie wygląda mi to na regularną armię. Rozstawili rakiety sygnałowe, by samoloty mogły wylądować. Profesjonalna robota. Chodźmy teraz obejrzeć obóz. Obóz był pusty, dokładnie wysprzątany, nigdzie żadnego papierka ani butelki, a chaty też były nienagannie czyste. Zamieciono nawet ziemię przed nimi. Twarz majora Pieta, „Żelaznego Człowieka” Viljoena, przybierała coraz bardziej zaniepokojony wyraz. - Nie wiem, naprawdę nie wiem. Coś się za tym kryje, to pewne. Zostawił chaty w spokoju i zaczął przeszukiwać otaczający je busz. I znowu nic nie znalazł. Podszedł następnie do drogi wiodącej z obozu i pokiwał głową. - Sprytne skurwysyny. Jeszcze jeden dzień i nikt by nic nie odkrył. Miał pan rację, że to tutaj, panie Retief, ale ci faceci nie wyglądają mi na armię RPA. Nie zadawaliby sobie takiego trudu, by zatrzeć po sobie ślady. Może to jakaś elitarna jednostka. Kurwa, ktokolwiek nimi dowodzi, zaprowadził żelazną dyscyplinę, nie widziałem nigdy lepiej wysprzątanego obozu. Nie ma najdrobniejszego śladu czyjejkolwiek obecności. - Nie ma śladów opon, więc chociaż przyjechali tu samochodem, oddalili się w inny sposób. Tylko Herkules mógł ich wszystkich stąd zabrać. To bez sensu, chyba że nie chcieli, by ich ktokolwiek widział. Moim zdaniem to podejrzana sprawa. Mieliście szczęście, że pan i pański przyjaciel nie napatoczyliście się na tych ludzi. Jego towarzysz zadrżał i poszedł szybkim krokiem do samochodu; chciał jak najszybciej oddalić się stąd. Major Viljoen potarł zarost na brodzie. Kimkolwiek były te skurwysyny, już on postara się dowiedzieć, o co tu chodzi. Rayne rzucił się głową w ciemność i poszybował ku ziemi. Chłodne powietrze smagało jego twarz, rozwiewając mu włosy niczym gigantyczna suszarka do włosów. Wyrzucił nogi i ramiona w bok chcąc zapanować nad swoim opadaniem. Nie widział nikogo w ciemnościach i nie spodziewał się zobaczyć. Mógł oddać się rozmyślaniom. W pewnym sensie to był najgorszy moment - nie wiedział, dokąd pędzi; pozostawało mieć nadzieję, że na ziemi nie natrafi na żadne przeszkody i nikt nie będzie na niego czekał. Jako ćwiczenie takie skoki dawały posmak przygody, ale w rzeczywistości napawały strachem. Gdyby złamał teraz nogę, byłby bezużyteczny dla reszty jego ludzi. Zamiast regulaminowych wysokich butów skórzanych miał na nogach lekkie tenisówki. Wolał je: pozwolą szybko oddalić mu się z miejsca lądowania i nie zostawić głębokich śladów. Był zadowolony, że jest już daleko od szalonego Amerykanina i jego samolotu. Jego cynizm działał mu na nerwy; to coś w rodzaju raka, który szybko sprowadza śmierć na wojnie. Pociągnął za rączkę spadochronu przytroczonego do brzucha i poczuł szum rozwijającego się nad nim nylonu. Olbrzymia czasza wypełniła się, szarpiąc go do góry i zwalniając jego lot w dół. Zawieszony w powietrzu odczuł wielki spokój, ostatni zapewne przed zakończeniem misji. W myślach zrobił przegląd wszystkiego, co zabrał ze sobą, szukając czegoś, co zapomnieli lub przeoczyli. Przez krótką chwilę pomyślał o Sam. Potem nagle wybiegła mu na spotkanie ziemia. Uderzył twardo o piach i przetoczył się na bok starając się upodobnić do kuli. Natychmiast zerwał się na nogi, sprawdzając, czy browning jest odbezpieczony i rozglądając się pospiesznie wokół. Zwinął spadochron w kulę, ale ulga z pomyślnego lądowania trwała nie dłużej niż kilka sekund. Najlepiej teraz siedzieć cicho i słuchać, jak lądują inni. Samochody i sprzęt musiały wylądować wcześniej, leżą pewnie gdzieś w otaczających go krzakach. Najbardziej martwi się, że znaleźli się na otwartej przestrzeni, niezgodnie z ich planem. Usłyszał szmer po prawej: to lądował jeden z jego ludzi. Sądząc po odgłosach zrobił to bezbłędnie. Rayne słyszał, jak zwija spadochron i wypowiedział umówione hasło. - Cześć, bracie. - Nie jestem twoim bratem. Jestem twoim synem. W porządku, to Guy Hauser. Przynajmniej jeden członek jego oddziału wylądował cały i zdrowy. - Guy, nie ruszam się stąd przed świtem. Nie chcę niczego robić, dopóki nie zorientuję się, gdzie jestem. - Dobrze. Zostanę tu z panem. Rayne lubił tego spokojnego, bezwzględnego faceta. Żelazna dyscyplina Legii stała się cząstką jego duszy – był doskonałym żołnierzem, chociaż wiele brakowało mu do doskonałości jako człowiekowi. W pewnej odległości słychać było lądowanie następnego żołnierza. Wkrótce wszyscy będą na ziemi, cała dziewiętnastka, we wrogim kraju, w którym karabin jest prawem i niewiele ponad to się liczy. Generał postanowił przeprowadzić kompleksową kontrolę instalacji wojskowych i oddziałów wsparcia lotniczego w Beirze. Nie spotkał go zawód; oddziały były dobrze zorganizowane i zamaskowane tak, by nie mógł ich wykryć zwiad lotniczy