... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Przed pierwszą wojną, może dzięki broszurze Dzierżyka cykli- sty, zawitała na Mazury Stefania Sempołowska. Wiedziałeś o tym? A także Mieczysław Orłowicz — jak my, entuzjasta turystyki i kra- joznawstwa. Orłowicz jest autorem pierwszego ilustrowanego przewodnika po Mazurach. Czy go czytałeś?" — zakończył try- umfalnie, popatrując z góry na skonfundowanego przyjaciela. To pełne erudycji wystąpienie wprawiło nas wszystkich w osłu- pienie. Gdzie on to wszystko wyczytał? Skąd, u licha, wytrzasnął jakiegoś cyklistę? Już po wyjeździe Broniewskich ojciec stwierdził, że wszystko to nasz alejoróżowy sąsiad wymyślił. Że pan Dzierżyk cyklista jest po prostu pysznym żartem autora Mazowsza, wytworem jego bogatej fantazji. Bowiem mój ojciec wtedy, podobnie jak ja dzi- siaj, uważał, że odkrywcą Mazur jest Ziemek Fedecki! Broniewski był w wyśmienitej formie. Kilka tygodni pobytu w Białowieży, całkowite oderwanie od warszawskich spraw i jemu zrobiły dobrze. Pamiętam, że snuł plany nowych wierszy, cieszył się z przypadkowych spotkań z czytelnikami — na Mazurach byli to młodzi kajakarze, którzy zaprosili poetę na swoje ognisko, recyto- 33 wali jego wiersze. Opowiadał też, że ich środki lokomocji — dwa stare rowery — budziły powszechne zdziwienie. Napotkani ludzie uważali, że tak znany poeta może poruszać się jedynie samochodem! K. I. G. zagadnął poetę żartem, czy przypadkiem nie upolo- wał w puszczy jakiegoś żubra? Broniewski spoważniał nagle i ci- chym głosem powiedział: „Nie, żubra nie. Tylko to krówsko le- zie wciąż za mną..." Żadnemu z poetów nie było do śmiechu. Mieszkali w jednym domu, ciągłych niesnasek w rodzinie Broniewskich ukryć się nie dało. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie było to stadło najszczęśliwsze. Przekonałam się o tym po latach. Kiedy w nocy odbierałam tele- fon, wiedziałam, że to nieszczęśliwy Broniewski. Że będzie płakał, a później zacznie czytać jeden ze swych przejmujących wierszy o tragicznie zmarłej Ance... Był bardzo samotny, bardzo nieszczęśli- wy. Jego ostatnia towarzyszka życia nie potrafiła mu pomóc... Zawsze odbierałam ją jako kobietę zimną, wręcz odpychającą. I... bałam się jej. si- W wakacje pojawił się w Praniu jeszcze jeden nasz warszawski sąsiad, Jerzy Borejsza. Przed dwoma laty uległ bardzo groźnemu wypadkowi na „zakręcie śmierci" w drodze z Wilanowa do War- szawy, skąd wracał po przyjęciu przez Bieruta. Ten wypadek po- łożył kres działalności politycznej Borejszy — dziennikarza, wy- dawcy, prezesa i twórcy „Czytelnika", działacza partyjnego, o którym śpiewano piosenki w „Syrenie". Człowieka niezwykle aktywne- go, organizatora Kongresu Intelektualistów w roku 1948, na który zjechali tacy twórcy, jak Picasso, Yercors, Aragon, Neruda, Eren- burg, Irena i Fryderyk Joliot-Curie... Piszę „pojawił się", bowiem tamtego lata był Jerzy Borejsza naszym sąsiadem i nad Nidzkim. Zamieszkał w pięknym domu w Rucianem: ogromnym, drewnianym, odwzorowującym prze- wróconą łódź wikingów. Dom stoi do dziś, niestety w stanie wołającym o pomstę do nieba. 34 Polityczna gwiazda Borejszy gasła. Miał teraz nadmiar wolnego czasu, z którym na dobrą sprawę nie wiedział, co robić. Stąd przy- jazd z żoną i synem, także Jerzym, do Rucianego, gdzie siedział sa- motny, pozbawiony swoich sekretarek, telefonów łączących z do- tychczasowym życiem, z politykami, ze światem, z ludźmi. Źle znosił samotność i bezczynność. Dlatego wdawał siew nagłe „inspekcje" posterunku MO i jeśli odkrył najmniejszą nieprawi- dłowość, stawiał na nogi pół powiatu. Uważnie przyglądał się pracy leśników, czy aby wycinają tyle drewna, ile powinni. A kiedy już wszystko „poustawiał", na wszystkich pokrzyczał, wracał do domu i zabierał się do pisania. Pracował wtedy nad scenariuszem o Ka- rolu Świerczewskim, z którym zetknął się w polskiej brygadzie w Hiszpanii. Opowiadał o jego ciekawości świata, o umiejętności nawiązywania kontaktów z żołnierzami z innych brygad; Fran- cuzów np