... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

— Jakże pojedziemy dalej? — O, to drobiazg. Creyisse musi mieć zapasowe bolce z nakrętkami. Istotnie. Wszystko potrzebne się znalazło i po paru minutach jechaliśmy dalej. — To jednak szczególne — rzekłem — że już u celu omal się nie rozbiliśmy. — Ja także — rzekł pan Artur — spadłem z szosy już prawie przed samym pańskim domem, panie Williamie. — W jaki sposób mogłeś przeczuć, Talmes'ie — zapytałem — że ten bolec ma wypaść? — Wiesz przecież, Jacksonie, że jestem obdarzony pewną wrażliwością i umiem wyczuwać różne rzeczy. Tu zresztą nie trzeba było nawet tej umiejętności, którą nabyłbym przez długoletnią pracę nad sobą. Zdolność przeczuwania niedokładności mechanizmu i w ogóle mających nastąpić wypadków jest bardzo rozpowszechniona pośród kierowców samochodów i pilotów, powiem więcej, bez tej zdolności nikt nie może być dobrym szoferem, gdyż to jest jedyny skuteczny sposób uniknięcia katastrofy. — A jeżeli w ogóle jest się bardzo ostrożnym? — Oczywiście, ostrożność trzeba zawsze zachowywać, ale to nie daje gwarancji. Czasem nawet ostrożność może stać się przyczyną wypadku. — A to dlaczego znowu? — Bardzo łatwo dać na to przykład. Wyobraź sobie, że widzisz jadący naprzeciw wóz, naładowany sianem. Dla ostrożności zwalniasz biegu. W chwili gdy go mijasz, zza wozu wybiega chłopak i wpada ci pod auto. Gdybyś jechał prędzej, ten chłopak nie zdążyłby dobiec do twego samochodu. — Masz rację Williamie. Ale jeżeli będę leciał całym pędem, a konie się spłoszą i staną w poprzek drogi, co bywa bardzo często, rozbiję się okropnie. — I to też może się zdarzyć. Dlatego musisz przeczuć, jak się zachowają konie i czy za wozem nie ma chłopaka. To wcale nie jest trudno, trzeba tylko być w nastroju stenicznym, to znaczy nie poddać się żadnemu zgnębieniu, przeciwnie, czuć w sobie radosną werwę życia. — Otóż wjeżdżamy w aleję, która prowadzi już wprost do mego domu — rzekł pan de Vadimont. Było dość ciemno i nie mogłem się rozejrzeć dokładnie w otoczeniu. Widać było tylko wśród drzew dwa rzędy oświetlonych okien niewielkiego piętrowego domu. — Zatrzymaliśmy się przed obszerną krytą werandą, oświetloną zwieszającą się do sufitu kolorową lampą. Na stopniach stał Rajmund de Gupont i obok niego wytwornie ubrana kobieta, widocznie pani domu. Pan de Vadimont przedstawił nas swej żonie. Witała nas z widoczną radością na twarzy, noszącej wyraz ciężkiej troski. Chociaż musiała dobiegać już czterdziestki, jeszcze i teraz bez wahania można ją było nazwać piękną. Od razu też zostałem oczarowany nadzwyczajną dystynkcją pani de Vadimont, która zaznaczała się w każdym ruchu i w każdym słowie. Zauważyłem jednak,, że przywitanie jej z Piotrem Grandoue było nieco sztywne. Natomiast pan de Gupont witał nas bardzo serdecznie, jak gdybyśmy się nie byli rozstali przed chwilą. — No nareszcie, nareszcie przyjechali kochani panowie — mówił ściskając po kilkakroć za ręce mnie i Talmes'a — nareszcie kochany pan Talmes już jest u nas. Już przyjechał! Teraz już jestem spokojny o moją narzeczoną! — A jak się czuje Helena? — zapytał pan Artur. — Ciągle śpi — odpowiedziała mu żona — ale nawet nie jest taka blada jak zwykle. — To dobrze, owszem, niech śpi — rzekł Talmes — i proszę jej nie starać się budzić, ten sen może być bardzo dobroczynny. I pomimo nalegań pana Rajmunda, który chciał, by Talmes natychmiast rozpoczął zabiegi i zastosował od razu jakieś cudotwórcze środki, mój przyjaciel oświadczył stanowczo, że dziś nic nie przedsięweźmie i wszystko odkłada do jutra. Podzielałem niezadowolenie narzeczonego i nawet posunąłem się do nieśmiałego przedstawienia, że może jednak należałoby określić naturę tego snu, za co jednak zostałem zgromiony przez mego przyjaciela takim spojrzeniem, że czym prędzej odwróciłem się ku najciemniejszemu kątowi werandy, by nikt nie dostrzegł, że zarumieniłem się jak wiśnia. Nie dosyć na tym, kiedy znaleźliśmy się w pokoju przeznaczonym dla nas obydwóch, gdyż ja prosiłem, by mnie nie rozłączano z moim przyjacielem, po wieczerzy i bardzo przyjemnej pogawędce, zwłaszcza z panią de Vadimont, Talmes uczynił mi ostrą wymówkę: — Jacksonie, nie poznają cię. Opanowały cię jakieś myśli zupełnie niewczesne i nie tylko nie wspomagasz mnie w walce, którą ja prowadzę bez chwili wytchnienia, lecz przeciwnie, przeszkadzasz, kierując ku pannie Helenie myśli zgoła innego rodzaju, które choć nie są zbyt silne,, ' naruszają jednolitość osłony, którą ją otaczam. Chyba czujesz to sam doskonale, że miłość twoja do tej dziewczyny jest zupełnie nie na miejscu