... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Oczywiście, wkrótce rząd austriacki uznał byłych powstańców za żywioł bardzo niebezpieczny i emigranci w większości musieli opuścić Galicję. Ci, którzy zostali, zrobili jednak swoje. Galicja stała się poligonem patriotycznych działań na rzecz „wyjarzmienia Polski”. Zaczęła się epoka spisków. Seweryn Goszczyński, uczestnik ataku na Belweder w pamiętną Noc Listopadową, tu właśnie konspirował, w nadziei, że niebawem rozpocznie się wojna ,,o wolność ludów”, o którą na emigracji żarliwie modlił się Adam Mickiewicz. Po latach, w Paryżu, Goszczyński – wspomina Zygmunt Kaczkowski – z dumą wypowiedział następujące zdanie: „Ja podówczas sam przeszło sto spisków zawiązałem w Galicji!” Nie była to czcza przechwałka, choć zasięg owych spisków ocenić należy jako minimalny. Nieudana wyprawa Zaliwskiego, która swoją bazę miała w Galicji, obudziła czujność władz i spowodowała ostre represje wymierzone przeciwko emisariuszom i miejscowym spiskowcom. Ruch patriotyczny nie został jednak zdławiony. Dominantą ideową ciągle zawiązujących się spisków był demokratyzm. Hasło „Wszystko dla ludu i przez lud” głosili rewolucjoniści typu Dembowskiego, Heltmana, Wiśniewskiego i Goslara. Dla szlachty galicyjskiej, w większości usposobionej konserwatywnie, był to program nie do przyjęcia. W kręgu Aleksandra Fredry, a nawet Wincentego Pola propagandę demokratyczną utożsamiano z komunizmem. Najchętniej dyskutowano o wyzwoleniu narodowym bez jakiegokolwiek udziału ludu, a w ostateczności godzono się na działanie według formuły: „Wszystko dla ludu, ale bez ludu”. Świadomość społeczno-polityczna Zygmunta Kaczkowskiego kształtowała się zatem w czasach bardzo burzliwych i pełnych sprzeczności. Ojciec robił wszystko, by uchronić syna przed złym, jeśli nie zgubnym, wpływem spiskowców. Na jesieni 1835 roku niespełna dziesięcioletniego chłopca umieścił w gimnazjum lwowskim. Rychło miało się okazać jednak, że gubernialny Lwów jest owładnięty przez patriotyczną propagandę, że młodzież rozczytuje się w zakazanej literaturze, że lekceważy swoich nauczycieli, którzy usiłowali ją wychowywać w duchu lojalności wobec władz austriackich. Wtedy to troskliwy rodzic pod błahym pozorem przeniósł syna do gimnazjum przemyskiego. Nie przewidział, że tu również może się on znaleźć pod wpływami niespokojnych spiskowców. Grozą powiało zwłaszcza pod koniec 1839 roku, gdy uczeń z klasy Kaczkowskiego, Justyn Begejowicz, usiłował zamordować komisarza policji Gutha. Ten akt terroru pociągnął za sobą liczne aresztowania. Kaczkowski, który do żadnych spisków nie należał, znalazł się w areszcie domowym. Wkrótce jednak, za poręczeniem ojca, wyjechał w „sanockie góry”. Sprawa nieco przycichła i z nowym rokiem szkolnym Zygmunt rozpoczął dalszą edukację... w Samborze. Podejrzliwie i niechętnie traktowano tam byłych uczniów przemyskich. Nic więc dziwnego, że naszego szóstoklasistę relegowano z gimnazjum. Powodem była dziecinna – jak powiada Kaczkowski – satyra na współuczniów i profesorów. Zaczęły się dłuższe niż zwykle wakacje. Pół dnia na komu albo na polowaniu – czytamy w pamiętniku autora Murdeliona – a druga połowa na biciu się w pałasze, strzelaniu do celu i innych gimnastycznych ćwiczeniach z emigrantami, których u nas nigdy nie brakło, to mi było nie tylko bardzo na rękę, ale przyczyniało się także do rozwoju sił fizycznych, a zarazem do wyrobienia sobie wytrwałych nerwów, co mi się w moim życiu 231 późniejszym, gdzie trzeba było niejedną próbę zdrowia wytrzymać, nieraz bardzo się przydało. Przedsiębraliśmy wówczas częstokroć dalekie wyprawy na Połoniny i przepędzaliśmy tam po kilka dni, nocując przy wielkich ogniskach pod namiotami, zbudowanymi z gałęzi. Polowaliśmy na tych wyniosłych pastwiskach na samy i jelenia, a w niższych sferach na dziki [...]