... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Przybywali coraz to nowi policjanci; Garp rozglądał się za dziwną dziewczyną z wybałuszonymi oczami, ale nie było jej wśród kobiet. Zapytał taksówkarza, kto został nowym gubernatorem New Hampshire. Usiłował zmienić swój niski głos, ale taksówkarz otrzaskany w swojej pracy z najrozmaitszymi ekscentryczno-ściami, nie robił wrażenia zdziwionego ani głosem, ani wyglądem Garpa. — Nie było mnie w kraju •— wyjaśnił Garp. 464 — Mała strata, kochasiu — odparł taksówkarz. — Ta cipa się załamała\ — Sallyy Devlin? — Załamała się, akurat przed kamerami — powiedział taksiarz. — Była taka nabuzowana z powodu tego zabójstwa, że zupełnie nad sobą nie panowała. Zaczęła przemawiać, ale nie mogła nic wykrztusić, kapujesz? Dla mnie to ona wyglądała jak skończona idiotka. Jak może być gubernatorem ktoś, kto nie potrafi nad sobą zapanować? Garp już widział cały mechanizm jej przegranej. Wystarczyło na przykład, że nieuczciwy gubernator powiedział: „brak opanowania pani Devlin jest typowo kobiecy", by skompromitowaną demonstracją uczuć dla Jenny Fields uznano Sally Devlin za nie nadającą się do pełnienia choćby tych wątpliwych obowiązków, jakie nakłada na człowieka piastowanie urzędu gubernatora. Garpowi zrobiło się wstyd. Zrobiło mu się wstyd za innych. — Moim zdaniem — powiedział taksówkarz — trzeba było aż strzelaniny, żeby ludzie zrozumieli, że kobieta nie nadaje się na gubernatora, kapujesz? — Zamknij się i jedź — uciął Garp. — Wiesz co, kochasiu — odparł taksówkarz — ja nie muszę wysłuchiwać żadnych impertynencji. — Jesteś kretynem i debilem — warknął Garp — i jeżeli nie dowieziesz mnie do lotniska z zamkniętą gębą, to zawołam policjanta i powiem, że mnie usiłowałeś obmacywać. Taksówkarz wdusił gaz do dechy i przez chwilą jechał w naładowanej wściekłością ciszy, mając nadzieję, że nadmierna szybkość i nieostrożna jazda wystraszą pasażerkę. — Jeżeli nie zwolnisz — powiedział Garp — zawołam policjanta i powiem, że chciałeś mnie zgwałcić. — Pieprzone czupiradło — burknął taksówkarz, ale zwolnił i dojechał do lotniska już bez słowa. Garp położył mu napiwek na masce samochodu; jedna z monet potoczyła się i wpadła w szczelinę między maską i zderzakiem. — Pieprzone baby rzucił taksówkarz. — Pieprzone chłopy — powiedział Garp z mieszanymi uczuciami. Uznał, że podsycając wojnę płci spełnił swój obowiązek. 30 Świat... 465 Na lotnisku zakwestionowali mu kartę American Expręsś i poprosili o jakiś inny dowód tożsamości. No i oczy wiście' zapytali o inicjały „S. T.". Najwyraźniej osobie, która wystawiła bilety, świat literatury był obcy — nie wiedziała, kto to jest S. T. Garp. Garp wyjaśnił, że S to skrót od Sary, a T od Tillie. — Sara Tillie Garp? — spytała. Była to młoda kobieta, której się najwyraźniej nie podobał dziwnie prowokacyjny, ale kurew-ski wygląd Garpa. — Nic do sprawdzenia i żadnego bagażu ręcznego? — Nie, nic — odparł. — Ma pani płaszcz? — spytała stewardesa również obrzucając go wyniosłym spojrzeniem. — Nie mam. — Stewardesa aż podskoczyła na dźwięk jego niskiego głosu. — Żadnych toreb i nic do powieszenia — uśmiechnął się. Czuł, że jedyne, co ma, to piersi — niesamowity cyc, który mu sporządziła Roberta — szedł więc przygarbiony i pochylony, żeby je trochę zamaskować. Ale nie było mowy o żadnym maskowaniu. Jak tylko wybrał sobie miejsce, usiadł koło niego jakiś mężczyzna. Garp zaczął wyglądać przez okno. W dalszym ciągu spieszyli do samolotu pasażerowie. Wśród nich zobaczył wątłą dziewczynę o włosach brudnoblond. Tak samo jak on nie miała płaszcza ani bagażu ręcznego. Tylko tę swoją ogromną torbę — dobrą na bombę. Garp poczuł niewyraźnie obecność Zjadliwego Wirusa — jakby świerzbienie w okolicy biodra