... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Kiedy poruszyłem nieco gło- wą, na holografie pojawiła się błyskawica - ogromny trójząb światła wypuszczający niezliczone wąsy, odbijające się w morskich falach. Obraz wydał mi się fantastyczny, a sam holograf niewątpliwie był dziełem sztuki, nie mogłem sobie jednak przypomnieć, dlaczego Mirax chciała go mieć. Nie wiedziałem, czy poznała twórcę holografu, czy była kiedyś na tej wyspie, czy też traktowała ten nabytek jako inwestycję. Mirax zniknęła, pomyślałem, a ja zaczynam zapominać szczegóły z jej życia. Wstałem i pobiegłem do pokoju. Czerwona lampka nadal mrugała na holotablicy. Wcisnąłem umieszczony pod nią guzik z gwałtownością pilota katapultującego się z trafionego statku. Obraz Mirax pojawił się ponownie, a ja uśmiechnąłem się, ale w mia- rę jak mówiła, uśmiech zamarł mi na ustach. Niezliczone szczegóły - sposób, w jaki na mnie patrzyła i co mówiła, jak modulowała głos i przenosiła równowagę ciała - wszyst- ko to przepadło. Mogłem równie dobrze oglądać reklamówkę, w której piękna kobieta namawia do zakupu czegokolwiek, od lumu po wycieczkę do kurortów Alakathy. Wcisnąłem inny przycisk, przełączając holo na tryb łączności. Wstukałem kod dowództwa eskadry. Na ekranie pojawiły się czarne ramiona i głowa robota, niemal niewidoczne na ciemnym tle, z wyjątkiem błysków złotych oczu w przypominającej muszlę głowie. - Tu dowództwo Eskadry Łotrów. Mówi Emtrey. Miło pana widzieć, kapitanie Horn. - Nawzajem, Emtrey. - Przeczesałem palcami moje krótkie, brązowe włosy. - Chcę ci zadać pytanie i proszę, żebyś po prostu na nie odpowiedział, chociaż może ono za- brzmieć dziwnie. - Rozumiem parametry pańskiej prośby. - Dobrze. - Zawahałem się przez chwilę. - Jest mniej więcej pierwsza trzydzieści nad ranem skoordynowanego czasu galaktycznego, zgadza się? - Dokładnie pierwsza trzydzieści jeden i dwadzieścia siedem minut, proszę pana. Zazwyczaj Emtrey denerwował mnie swoim niewolniczym przywiązaniem do rze- czywistości, ale teraz była to lina ratunkowa, łącząca mnie ze zdrowymi zmysłami. - A ja jestem Corran Horn, tak? Robot cofnął głowę. - Tak, proszę pana. Chwileczkę... Pański głos zgadza się ze wzorcem w dziewięć- dziesięciu dziewięciu i czterystu pięćdziesięcioma trzema setnymi procenta, a rozbież- ność można przypisać zmęczeniu podróżą, po której jeszcze pan nie odpoczął. - Świetnie, Emtrey, doskonale. - Oblizałem wargi. - A teraz uważaj. Robot na ekranie pochylił się w moją stronę. - Jestem gotów, proszę pana. - Jestem mężem Mirax Terrik, zgadza się? Oczy Emtreya zalśniły. - Ależ tak, proszę pana. Na pewno pan pamięta, że byłem obecny na ceremonii, prowadzonej przez komandora Antillesa na pokładzie „Lusankyi", jak również na dru- gim ślubie, który odbył się tu, na Coruscant. Wydaje mi się, że Gwizdek zrobił hologra- ficzne nagranie pierwszej z tych uroczystości, wiem też, że istnieje wiele holografów z drugiej. Szczęka mi opadła. Wiedziałem, że nasz ślub był nagrywany na holo, ale zapo- mniałem o tym. Nasz oryginał nagrania został zniszczony razem z domem, ale Mirax dostała nową kopię od ojca. Chciałem pobiec do szafki, gdzie ją włożyła i puścić ją na- tychmiast, ale zawahałem się. Nie mogłem ryzykować, że wyda mi się równie pusta emocjonalnie jak wiadomość Mirax, którą niedawno ponownie obejrzałem. - Czy dobrze się pan czuje, kapitanie Horn? Zmarszczyłem brwi i wolno pokręci- łem głową. - Sam nie wiem, Emtrey. Czy pułkownik jest u siebie? Oczy Emtreya przygasły na chwilę. - Pułkownik jest w swoim biurze. Za pół godziny ma spotkanie. - Poproś, żeby je odwołał albo przełożył. Muszę z nim porozmawiać. - Wpatrywa- łem się w Emtreya ze skupieniem, jakbym chciał sięgnąć do jego elektronowego mózgu i uświadomić mu bezpośrednio, jak pilna jest moja prośba. - Mirax zniknęła, naprawdę zniknęła, a ja muszę ją odnaleźć. Będę tam za pół godziny. Bez odbioru