... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Von Lembke przypomniał sobie niedawną rozmowę z Pio- -trem Stiepanowiczem. W niewinnym zamiarze rozbrojenia go 312 swym liberalizmem, pokazał mu własną sekretną kolekcję najrozmaitszych proklamacji, rosyjskiego i zagranicznego pochodzenia, którą skrzętnie gromadził od 1859 roku, nie tyle z żyłki zbieracza, ile przez zdrową ciekawość. Piotr Stiepa-nowicz domyślił się od razu, o co chodzi, i nieuprzejmie oświadczył, iż każdy wiersz owych proklamacji zawiera więcej zdrowego sensu niż nieraz cala kancelaria. "Nie wyłączając pańskiej" - dodał. Lembkemu zrobiło się przykro. - Lecz to trochę za wcześnie, trochę za wcześnie dla nas - mówił głosem niemal proszącym, wskazując na proklamacje. - Nie, nie za wcześnie. Pan się, przecież boi. To znaczy, że nie za wcześnie. - Ale tu na przykład jest wezwanie do niszczenia świątyń. - A dlaczegóż by nie? Pan przecież jest rozumnym człowiekiem i nie wierzy w Boga: dobrze pan wie, że wiara jest panu potrzebna, aby panować nad tłumem. Prawda jest uczciwsza od kłamstwa. - Tak, tak, zgadzam się z panem całkowicie, lecz dla nas to za wcześnie - marszczył się Lembke. - Tak? Jakiż z pana urzędnik państwowy, jeżeli pan zgadza się burzyć cerkwie i iść na Petersburg, a jedynie przesuwa pan termin? Lembke, przyłapany tak dotkliwie, coraz bardziej tracił kontenans. Ratując honor zaplątał się do reszty. - Nie, to nie tak. Pan, Piotrze Stiepanowiczu, jest jeszcze młody i nie zna naszych celów. Pan nazywa nas urzędnikami państwowymi? Dobrze! Samodzielnymi urzędnikami? Tak. Na czymże jednak polega nasza praca? Na nas spada cała odpowiedzialność, w istocie jednak tak samo służymy sprawie ogólnej jak wy. Podtrzymujemy to, co wy podkopujecie, a co bez nas rozleciałoby się na wszyskie strony. Nie jesteśmy waszymi wrogami. Przeciwnie. Mówimy wam: idźcie naprzód, dążcie do postępu, burzcie nawet to, co zgniło i wymaga naprawy. My zaś, gdy zajdzie potrzeba, utrzymamy was w niezbędnych granicach, gdyż bez nas rozkołysalibyście nazbyt Rosję i pozbawili ją przyzwoitego wyglądu. Nasze zadanie zaś polega na tym, aby dbać o wygląd. Niech pan zrozumie, że jesteśmy sobie nawzajem potrzebni. W Anglii wigowie 14 Dostojewski. t. III 313 i torysi także potrzebni są sobie nawzajem. Cóż? My jesteśmy torysi, a wy - wigowie. Tak pojmuję te sprawy. Lembke wpadł nawet w patos. Lubił jeszcze od czasów petersburskich pomówić mądrze i liberalnie, a tu w dodatku nikt nie podsłuchiwał. Wierchowieński milczał i zachowywał się poważnie. Mówca nabrał otuchy. - Wie pan, że jestem "gospodarzem guberni" - mówił dalej, chodząc po gabinecie. - Z powodu nadmiaru obowiązków nie mogę właściwie spełnić żadnego, z równą racją jednak mógłbym powiedzieć, że nie mam tu nic do roboty. Cały sekret polega na tym, że wszystko zależy od poglądów rządu. Niech na przykład rząd ustali republikę, czy ze względów politycznych, czy dla uśmierzenia namiętności, i niech jednocześnie wzmocni władzę gubernatorów, a my, gubernatorzy, pochłoniemy republikę. Co tam zresztą republikę: wszystko pochłoniemy. Ja przynajmniej czuję się na siłach. Słowem, niech rząd zleci mi telegraficznie actiwe dworante* rozpocznę natychmiast actiwte dworante. Powiedziałem im to prosto w oczy: "Panowie, dla rozkwitu i równowagi instytucji guber-nialnej potrzebna jest jedna rzecz: wzmocnienie władzy gubernatorów."7 Widzi pan, trzeba, aby te wszystkie instytucje, czy sądowe, czy samorządowe, żyły podwójnym życiem. To znaczy trzeba, żeby one istniały (rozumiem, że jest to konieczność), z drugiej zaś strony trzeba, aby ich nie było. Wszystko zależy od zapatrywań rządu. Przyjdzie taki rząd, że instytucje okażą się niezbędne - mam je wszystkie gotowe. Minie konieczność-niech kto je odnajdzie! Tak rozumiem actiwe. dworante, a ona nie może istnieć bez wzmocnienia władzy gubernatora. Rozmawiamy teraz w cztery oczy. Już napisałem do Petersburga o konieczności specjalnej warty przed bramą domu gubernatora. Oczekuję odpowiedzi. - Pan potrzebuje dwóch wartowników - odezwał się Wierchowieński. Lembke zatrzymał się przed nim. - Dlaczego "dwóch"? - Jednego za mało, aby pana szanowano. Koniecznie dwóch. Lembke skrzywił się. * działalność pochlaaiaiącą 314 - Pan pozwala sobie na zbyt wiele. Piotrze Stiepanowiczu. Nadużywając mojej dobroci, pan staje się złośliwy i gra rolę jakiegoś bourru bienfaisant...* - Jak pan chce... - rzekł od niechcenia Wierchowieński. - W każdym razie pan toruje nam drogę i przyśpiesza nasz sukces. - Jaki sukces, czyj ? - zapytał zdziwiony gubernator, nie otrzymał jednak odpowiedzi