... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Stwierdził po raz nie wiem który, że świat nie jest sprawiedliwie urządzony. Chewbacca warknął cicho i ostrzeżony Han rozejrzał się dyskretnie. Para wyłupiastych i wilgotnych oczu przyglądała mu się nachalnie z niewielkiej odległości. Oczy należały do zielonoskórego, humanoidalnego osobnika w skórzanych spodniach i kamizelce, trzymającego blaster w zakończonych przyssawkami palcach prawej dłoni. – Han Solo? – spytał głos przetworzony przez elektroniczny translator. – A kto pyta? – mruknął Han, doskonale znając odpowiedź: Rodianin z bronią mógł być tylko łowcą nagród albo kolekcjonerem długów. – Greedo. Przysyła mnie Jabba Hutt. – Greedo... aha, to ty chciałeś mi ukraść przetwornice. Widzę, że znalazłeś trochę uczciwsze zajęcie. A w ogóle to rozumiem rodiański, więc możesz wyłączyć papugę. – Han zeskoczył na płytę lądowiska i wziął szmatę ze stopnia drabinki przystawionej do kadłuba. Szmata oficjalnie służyła do czyszczenia rąk, ale był w niej ukryty kieszonkowy miotacz typu Teltrig 7, tak na wszelki wypadek. Han rzadko musiał używać miotacza, najgroźniejszą bronią, jaką dysponował, była elokwencja. – Posłuchaj... powiedz Jabbie prawdę: zjawiłem się na Tatooine tylko z jednego powodu. Żeby mu zapłacić. Greedo wyłączył translator, popularnie zwany „piszczkiem” lub „papugą”. Żaden łowca go nie lubił, ale Goa nalegał na jego używanie, by „klient” dokładnie rozumiał powagę sytuacji. Jeśli jednak Solo rzeczywiście znał rodiański, to Greedo mógł się posłużyć znacznie większym repertuarem obelg, z których co subtelniejszych elektroniczne urządzenie nie było w stanie przetłumaczyć. – Neshki. I’ba kłuta ntue tch kwasi, Solo – oznajmił na próbę. – Jabba nie wierzy takim wszarzom jak ty, Solo. – A komu wierzy ta przeżarta glizda? Uważasz, że pojawiłbym się gdziekolwiek w pobliżu Tatooine, gdybym nie miał pieniędzy? Palce Greeda zacisnęły się na blasterze – nie bardzo wiedział, czy obrażanie mocodawcy wymagało specjalnej reakcji ze strony łowcy. Z drugiej strony Solo mówił logicznie; wynikało z tego, że sprawa może być prostsza niż sądził. – Daj mi pieniądze i będziesz miał Jabbę z głowy. – Chyba nie myślisz, że obnoszę się z taką gotówką, żeby mnie lokalne złodziejaszki obrobiły? – obruszył się Solo. – Pieniądze są schowane na pokładzie „Sokoła”. Przyjdź jutro, to ci je dam, zgoda? – Nie będę tak długo czekał. Przynieś je zaraz. – Greedo nie miał zamiaru dać się zbyć byle czym, zwłaszcza że całą akcję obserwował z cienia Warhog. – Nuuła bork to ptu motta. Tani snato. – Nie mogę ich teraz przynieść, skrytka ma zamek czasowy. Posłuchaj, jeżeli poczekasz do jutra, dam ci coś ekstra... powiedzmy dwa tysiące. Dla ciebie. Co ty na to? – Próg mnete enyazftt sove skuss! Zrób z tego cztery tysiące. – Zwariowałeś?! No dobrze, niech będzie moja krzywda... Zrobimy to po twojemu. Jutro rano i cztery tysiące dla ciebie. Umowa stoi? – Stoi. Solo odwrócił się i zajął czyszczeniem amortyzatora. Chwilę później cichy pomruk Wookiego dał znać, że nieproszony gość sobie poszedł. Han odłożył szmatę z minimiotaczem. – Słyszałeś, Chewie? To się dopiero nazywa bezczelność! Przez tego zielonego dupka mamy nocną zmianę: rano ma po nas zostać jedynie ślad smrodu na podłodze! Goa upił łyk starshice surprise i rozejrzał się po pogrążonym w półmroku wnętrzu. Ciekawe co za żartowniś ochrzcił tę spelunę mianem „Kantyny”, ale nazwa się przyjęła i teraz lokal nazywał się oficjalnie: „Kantyna w Mos Eisley”. Był też zadziwiająco popularny, choć teraz tłum zaczynał rzednąć – większość łowców wyszła albo zbierała się do wyjścia. Niektórzy byli już o parseki stąd, pochłonięci polowaniem. – Solo nie ma ochoty ci zapłacić – oznajmił z niesmakiem. – Powinieneś się od razu zorientować, że gra na zwłokę. Dostrzegł dwóch Rodian siedzących przy stoliku koło wejścia i skinął im głową. Odkłonili się uprzejmie. – Powinieneś ich poznać, Greedo, nie dość, że rodacy to jeszcze dobrzy łowcy. Założę się, że znają parę chwytów, o których nawet ja nie słyszałem. Każdy, kto jest dobry w tym fachu, ma swoje małe tajemnice... chcesz, to cię przedstawię. Greedo w milczeniu wpatrywał się w stojący przed sobą napój. Nic nie mówił Warhogowi o swojej przeszłości, ani o wojnie klanów, ale przecież Goa mógł się o niej dowiedzieć. Ale przecież Greedo nigdy nie wspominał, z jakiego klanu pochodzi. Zresztą nieważne; był teraz łowcą, a łowcy trzymali się razem i czasami nawet sobie pomagali. Co prawda nie był jeszcze znanym łowcą nagród, ale każde początki są trudne. Kiedy zmusi Hana Solo do zapłaty, stanie się sławny. I wtedy pozna się z tymi Rodianami – będzie miał o czym im opowiadać. – ...i jak ci już mówiłem: każdy interes z Jabbą ma dwie strony. To dzisiejsza lekcja teoretyczna. Kiedy odzyskasz pieniądze, będziesz miał jego względy; jeżeli go zawiedziesz, sam znajdziesz się na liście poszukiwanych. Czyli będziesz martwy. – Nie bój nic, Warhog – Greedo postarał się, by w jego głosie brzmiała pewność siebie. – Solo zapłaci. A jeżeli nie zapłaci, to go zabiję i sobie odbiorę... Będziesz mnie osłaniał, gdyby Wookie czegoś próbował? – Jasne. Przecież tak zaplanowaliśmy. – Wknuto, Goa. Dzięki. „Sokół Milenium” Hana Solo stał sobie spokojnie w hangarze, gdy Greedo zjawił się tam krótko po wschodzie słońca następnego dnia. Hana Solo zaś, podobnie jak Wookiego, nigdzie nie było widać, a luk statku był zamknięty na głucho i pewnie zabezpieczony przed próbą otwarcia na siłę. Greedo wraz z Goa znaleźli Sola i Chewiego zajętych spożywaniem śniadania w niewielkiej kawiarence na tyłach stajni dewbacków. Greedo podszedł do stolika z dłonią na blasterze, ale nie wyciągał go z kabury ani nie odbezpieczał – Goa miał obu pożywiających się na muszce, sam ukryty w alejce po drugiej stronie ulicy. – Rylun po getpa gushu, Solo? – zagaił