... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
To było jeszcze przed wyjazdem z Wielkiej Brytanii. Wygląda na to, że Moloch nam jednak ucieknie. - Nie byłbym tego taki pewien. - Nie wyobrażam sobie, co mogłoby go teraz zatrzymać. - Może zdarzy się szczęśliwy przypadek. - Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek polegał na przypadkach. - Masz rację. W salonach "Nansidwell" siedziało jeszcze nad drinkami kilkoro zapóźnionych gości, ale poza tym panował spokój. Tweed zaparkował samochód i żwawo wszedł na taras. Po raz kolejny popatrzył na morze przez lornetkę, koncentrując się na "Wenecji" i wodach wokół niej. - Coś nowego? - spytała Paula. - Bez zmian. Będę przez całą noc obserwował statek. Idź lepiej spać. Mieliśmy pracowity dzień. - Odechciało mi się spać i znowu jestem głodna. Mam straszny apetyt na lody czekoladowe. Może będziemy prowadzić obserwacje z mojego pokoju? Tam jest wygodniej. - Dobry pomysł. Tyle że nie chciałbym ci zakłócać odpoczynku. Sen jest potrzebny dla urody. Właśnie wracali na dziedziniec, gdy nadjechał samochód Vanity i zatrzymał się na parkingu. Vanity prowadziła, Newman siedział obok. Wysiadła, chichocząc. - Coście porabiali we dwójkę? Chodzi mi o tę część wycieczki, o której możecie opowiedzieć - zainteresował się Tweed. - Świetnie się bawiliśmy - powiedziała Vanity, zarzuciła mu ramiona na szyję i objęła go serdecznie. - Bardzo cię lubię. - To mnie powinnaś lubić - poprawił ją Newman. - Znaleźliśmy niezwykle obiecującą piwiarnię. - Chce przez to powiedzieć, że za dużo wypiłam - wyjaśniła Vanity ze złośliwym uśmieszkiem. - Właściwie to Bob nas tam zawiózł i przywiózł, ja usiadłam za kółkiem dopiero przed samym podjazdem. Miałam nadzieję, że cię stuknę, Tweed. Pomyślałbyś sobie wtedy, że byłam bardzo niegrzeczna. - To znaczy, że nie byłaś? - spytała Paula, przybierając minę niewiniątka. - Przydałby mi się kieliszeczek grand marnier - powiedziała Vanity głośno, gdy weszli do salonu. - Tylko czy ty byś się potem mogła na coś przydać? - dokuczał jej Newman. - Chcesz się przekonać? - Skończy się na tym, że zaniosę cię do łóżka. - Może pomóc? - zgłosił się wesołek o czerwonej twarzy, mówiący z wyraźnym akcentem z Yorkshire. - Niejednej dziewicy w opałach podałem pomocną dłoń. - Akurat ta nie jest w żadnych opałach - odcięła się Vanity. - A na jakiej podstawie pan sądzi, że jestem jeszcze dziewicą? Odpowiedział jej wybuch śmiechu gości, rozpartych na wygodnych kanapach. Nawet Tweed się przyłączył. Paula zauważyła, że na ladzie baru stoi zapomniany kieliszek grand marnier, złapała go i wróciła do salonu. Usiadła i popijała alkohol, podczas gdy Vanity rzucała jej spojrzenia pełne udawanej wściekłości. Nagle spostrzegła, że niedaleko nich siedzi Maurice, wpatrując się w pusty kieliszek po szampanie. Z drugiego salonu wychylił się uśmiechnięty Nield. - Maurice, masz pusty kieliszek - powiedziała Paula podchodząc do niego. Wypiła połowę grand marnier, a resztę mu dolała. - W górę szkło, nasze kawalerskie! - I tak dalej, i tym podobne - dopowiedziała wesolutko Vanity. - Patrzcie, co znalazłam na barze - podniosła kieliszek grand marnier - Tam się kryje jakiś magik, mówię wam. - Naprawdę będę musiał cię wnieść po schodach - oświadczył Newman i ciężko westchnął. - Czego się nie robi dla ojczyzny. - To co, pójdziemy do mnie obserwować ten statek? - szepnęła Paula do Tweeda bardzo trzeźwym głosem. - Dobry pomysł. Albo dopadniemy VB przed świtem, albo wcale. - Mam iść z wami? - spytał Newman cicho i z powagą. - Kazałem ci pilnować Vanity - odpowiedział Tweed z udawaną surowością. - Nie mam pojęcia, jaką rolę odgrywa w tym wszystkim Vanity - stwierdziła Paula, gdy wchodzili na piętro. - Jeśli w ogóle jakąś odgrywa. - Widzę, że znów zaczynamy się bawić w tajemnice,.. Moloch, w starym płaszczu i wysokiej czapce, był już niedaleko od nabrzeża w Falmouth, O tej porze leżące w dolinie miasteczko było jak wymarłe. Powoli przejechał swoim fordem ulicą Targową, a potem znów się zatrzymał, sprawdzając, czy ktoś go nie śledzi. Po drodze z Mullion Towers stawał chyba ze sześć razy. Na siedzeniu obok niego leżał neseser, razem z łańcuszkiem i kajdankami. Gdy tak nasłuchiwał, ciszę nieoczekiwanie przerwał nieprzyjemny, drażniący dźwięk. Wyjrzał z okna i natychmiast zobaczył źródło odrażającego skrzeczenia, które działało mu na nerwy. Na rynnie, wspólnej dla kilku budynków, siedział rząd wielkich mew, wpatrując się w niego tak, jakby szykowały się do grupowego ataku. Zacisnął wąskie wargi i pomyślał, że chętnie by je wszystkie powystrzelał