... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Nikt na nich nie czekał, w kościele nie odprawiano jutrzni od niepamiętnych czasów. Ale nie było to miejsce samotne. Dziesiątki ksiąg parafialnych zalegały w zamkniętych na klucz regałach, a w nich setki, a może nawet tysiące ludzkich historii zostawiało swoje ślady przez ostatni wiek. A może nawet jeszcze dłużej. Chrzty, śluby, pogrzeby... Zakrystia była wspólnym punktem wielu opowieści. Miejscem, do którego kolejne pokolenia mieszkańców dzielnicy powracały kilkakrotnie w ciągu życia. Weszli przez boczne drzwi prowadzeni przez Weronikę. Zakonnica milczała. Magowie nie usłyszeli od niej żadnych wymówek, a jednak byli zawstydzeni. Eunice niemal czuła na języku gorzki smak słów, jakie wypowiedziała nie tak dawno temu. Lloyd pochylił głowę, pogrążony w nie- wesołych myślach, Charles nerwowo zaplatał palce. Tylko Gabriel zapomniał się całkowicie. Kiedy zdał sobie sprawę z zawartości ksiąg, poniosła go wyobraźnia. Wzrok miał lekko zamglony; zapewne znajdował się dziesiątki lat i setki kilometrów stąd. Wyimaginowane ludzkie historie po- chłonęły go bez reszty. Przysunęli sobie krzesła, z wyjątkiem Gabriela, który usiadł tak, jak stał, na drewnianej podłodze. Eunice za- stanowiła się przelotnie, czy właśnie w tej chwili nie powo- łuje do życia nowej piosenki. To byłoby do niego podobne, pomyślała. Kiedy cały świat wali im się na głowę, Gabiś tworzy. Może to doskonały sposób na stres? Szkoda, że ja tak nie potrafię... Weronika znalazła gdzieś elektryczny czajnik i pięć kub- ków na herbatę. - Jest zielona, czarna i z jaśminem - oznajmiła tonem, w którym dało się wyczuć nutę nagany. - Weroniko. - Lloyd Dark skłonił głowę. - Zachowałem się niewybaczalnie. Zechciej przyjąć moje szczere przepro- siny. Eunice, Gabrielu... i pan też... - ojciec Eunice drgnął, widząc, że ten straszny człowiek zwraca się do niego. - Przepraszam was z całego serca. - Hai, Lloyd-san - rzucił Gabriel odruchowo. W normalnych okolicznościach po tych słowach zapewne wszyscy by parsknęli śmiechem i napięcie prysłoby na- tychmiast. Teraz jednak uśmiechnęli się uprzejmie, jakby pod przymusem. Weronika włożyła saszetki do kubków. - W porządku - powiedziała, wzdychając leciutko. - Niech pan wyjaśni, panie Charles, co się tutaj właściwie dzieje. Nie wszyscy jeszcze wiedzą, z czym mamy do czy nienia, a żadne z nas, jak sądzę, nie wie wszystkiego. Tyl ko zwięźle. Charles Wight przesunął się niespokojnie na krześle. -Jak już mówiłem wcześniej - zaczął - to moja wina. Ja zerwałem... ukradłem jabłko z Ogrodu Hesperyd. Nie przypuszczałem, że Strażnik przekroczy barierę między wy- miarami i zacznie mnie ścigać. Takie stworzenia są zwykle przywiązane do miejsca. Zresztą, kiedy znalazłem Ogród, sprawiał wrażenie takiego... uśpionego miejsca. Smok nie wyglądał nawet szczególnie groźnie. Zwiodła go zwykła iluzja niewidzialności. Przyznam, że poczułem się zasko- czony - po tym wszystkim, co przeszedłem, żeby odnaleźć drogę... - Ożywił pan jego mit - stwierdził Gabriel cicho. - Mogę się założyć, że nawet postać, którą przyjął Smok, jest zain- spirowana pana koszmarami. Legendy ożywają tym bar- dziej, im mocniej ludzie w nie wierzą. Pewnie był pan pierwszą osobą, która tam trafiła od czasów Atlasa. - A to nie Herkules ukradł jabłka? - zdziwiła się Eunice. - Czyja może źle pamiętam? - Namówił Atlasa, żeby odwalił za niego brudną robotę - poinformował ją artysta, który większość europejskich mitologii miał w małym paluszku. - Greccy bohaterowie nie byli szczególnie rycerscy, jeśli o to chodzi. - Ale jego nikt nie gonił. - Bo Atlas zabił Smoka - wyjaśnił Gabriel. - Oczywiście, nie można w taki sposób wykończyć mitu, ale odradzanie się zajęło mu trochę czasu. Tym razem nikt potwora nie załatwił, za to wkurzył z całą pewnością. - No cóż, gratuluję - mruknął Lloyd. - Pański ożywiony mit wprowadził tutaj trochę zamieszania. - Po przełożeniu z Uoydowego na ludzki to się nazywa „krwawe jatki" - wtrącił Gabriel sarkastycznie. - Musimy to jakoś powstrzymać - westchnęła Weronika. - I to jak najszybciej. - Ale na razie nie możemy... - Gabriel rozłożył ręce. - To znaczy? - Smok stał się częścią naszego miasta - rzekł szermierz