... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
A potem będziesz znowu wolna. — Jak możesz mówić do mnie takim tonem — odparła gwałtownie. — Wiesz, że cię kocham. I mylisz się, jeśli mówisz o śmierci. Zarówno ty, jak i ja mamy jeszcze wiele lat przed sobą. Zobaczysz! Jeśli tylko pójdziesz za radą ojca. — Więc powiedz mi, jakie są te rady, których sam nie ośmielił się mi udzielić — rzekłem gorzko. — Ale spiesz się. Muszę wracać na mury. Chwyciła mnie oburącz, jak gdyby chciała mnie siłą zatrzymać. — Nie wrócisz tam! — wykrzyknęła. — Jeszcze dziś w nocy pójdziesz do obozu sułtana. Nie musisz mu dawać żadnych informacji o obronie miasta, jeśli ubliża to twojej czci. Masz tylko przekazać tajemne posłanie od mego ojca. Sułtan zna cię i wierzy ci. Innym Grekom mógłby nie ufać. — Jakie jest to posłanie? — zapytałem. — Ojciec nie może go napisać — wyjaśniła Anna żywo. — Choć ufa tobie i sułtanowi, to jednak pisemne posłanie byłoby zbyt niebezpieczne. Są ludzie nawet w najbliższym otoczeniu sułtana, którzy mu brużdżą i podburzają Greków do oporu. Wiesz o tym może. Masz więc powiedzieć sułtanowi, że istnieje w mieście silna partia pokojowa, która nie uznaje cesarza i jest gotowa do współpracy z Turkami na warunkach, jakich życzy sobie sułtan. Powiedz mu: Jest nas trzydziestu wysoko postawionych i wpływowych mężów — ojciec powie ci, którzy to — co rozumieją, że przyszłość ludu greckiego w Konstantynopolu zależy od porozumienia i przyjaźni z sułtanem. Nasz honor nie pozwala nam bezpośrednio interweniować w walkach na korzyść sułtana, dopóki miasto może się bronić. Ale potajemnie działamy dla niego i kiedy miasto padnie, istnieć będzie już gotowy aparat urzędniczy, cieszący się zaufaniem ludu. Nas trzydziestu oddaje się więc pod opiekę sułtana i pokornie prosi, by nasze osoby, rodziny i mienie zostały oszczędzone, gdy sułtan weźmie miasto. Spojrzała na mnie. — Czy jest w tym coś złego? — zapytała. — Czy nie jest to honorowa i obiecująca politycznie propozycja? Między Turkami i łacinnikami tkwimy przecież jak między młotem a kowadłem. Tylko jeśli usuniemy cesarza i złożymy broń możliwie najbardziej zjednoczeni, możemy uratować przyszłość miasta. Nie zdajemy się przecież na jego łaskę i niełaskę. Przeciwnie, polityczny rozsądek powinien mu powiedzieć, że to rozwiązanie jest najpożyteczniejsze dla niego samego. Nie jesteś łacinnikiem. Dlaczego miałbyś się bić o sprawę łacinników? Kiedy milczałem dręczony rozpaczą, sądziła, że się zastanawiam i ciągnęła dalej: — Upadek miasta jest kwestią zaledwie kilku dni, jak mówi ojciec. Dlatego musisz się spieszyć. Gdy sułtan pokona opór łacinników, wkroczysz ze zwycięzcami i zabierzesz mnie do swego domu jako żonę. Będziesz spokrewniony z rodem Notarasów. Rozumiesz chyba, co to znaczy. Wskazała na marmurowe ściany, dywany, drogocenne meble, które nas otaczały, i dodała coraz bardziej podniecona: — Czy wszystko to nie jest lepsze niż twój nędzny drewniany domek, dokąd mnie zaprowadziłeś? Kto wie, może pewnego dnia zamieszkamy w Blachernach. Jeśli udzielisz poparcia memu ojcu, będziesz należeć do najznakomitszych ludzi w Konstantynopolu. Umilkła z płonącymi policzkami. Musiałem coś powiedzieć. — Anno — rzekłem. — Jesteś córką swego ojca. Tak też być powinno. Ale ja nie będę załatwiał jego spraw u sułtana. Niech wybierze kogoś innego, kto ma więcej politycznego rozsądku. Twarz jej stężała. — Boisz się? — zapytała chłodno. Chwyciłem hełm i rzuciłem go z trzaskiem na podłogę. — Dla dobrej sprawy poszedłbym w tej chwili do sułtana, by dać wbić się na pal! — zawołałem. — Nie o to chodzi. Wierz mi, Anno, żądza władzy zaślepiła twego ojca. Kopie sobie grób zwracając się do sułtana. Nie zna Mehmeda. Ja go znam. Gdybyśmy żyli w dawnych czasach — ciągnąłem — wtedy można by się dopatrzyć jakiegoś rozsądku w jego planach. Ale wielkie działo sułtana zwiastuje nową epokę. Epokę zagłady. Epokę bestii. Czas, kiedy nikt nie może już ufać swemu najbliższemu, i człowiek jest bezbronnym narzędziem w ręku władzy. Gdyby sułtan nawet poprzysiągł na Proroka i wszystkie anioły, z ręką na Koranie, to i tak śmiałby się urągliwie w duchu, gdyż nie wierzy ani w Proroka, ani w anioły. Twego ojca usunąłby z drogi, gdy tylko przestałby go potrzebować. Ale na nic się nie przyda ostrzegać Notarasa. I tak mi nie uwierzy. A nawet gdyby można było ufać sułtanowi — mówiłem — to nigdy nie wróciłbym do niego, choćbyś mnie prosiła o to na kolanach. To jest moje miasto. Kiedy ono walczy, ja walczę wraz z nim. Kiedy jego mury zawalą się, zginę wraz z nimi. To moje ostatnie słowo, Anno. Nie dręcz mnie dłużej. Nie dręcz samej siebie. Anna wpatrywała się we mnie, blada z rozgoryczenia i zawodu. — A więc mnie nie kochasz — powiedziała jeszcze raz. — Nie, nie kocham cię — odparłem. — To była pomyłka i złudzenie. Sądziłem, że jesteś inna. Ale wybacz mi to. Niebawem uwolnisz się ode mnie. Jeśli pięknie poprosisz, sułtan może się wzruszy i weźmie cię do haremu. Idź za radami swego ojca. On załatwi wszystko jak najlepiej. Wstałem i podniosłem hełm z podłogi. Fale morza Marmara lśniły jak roztopione srebro. Gładko wyszlifowany marmur na ścianach odbijał obraz mojej postaci. Tak nieodwołalnie straciłem ją, że byłem w tej chwili zimny jak lód. — Anno... — rzekłem, ale głos mi się załamał. — Jeśli jeszcze zechcesz spotkać się ze mną, znajdziesz mnie na murach. Nic nie odpowiedziała. Zostawiłem ją i odszedłem. Ale na schodach dogoniła mnie i wykrzyknęła, czerwona z upokorzenia: — Żegnaj zatem, przeklęty łacinniku! Nigdy się już nie spotkamy. Będę się dzień i noc modlić do Boga, żebyś zginął i żebym się ciebie pozbyła. A jeśli zobaczę twego trupa, kopnę cię w twarz, żeby się od ciebie uwolnić. Z tym przekleństwem w uszach wyszedłem na dwór i z drżącymi wargami włożyłem na głowę hełm. Czarny jak sadza rumak Notarasa podniósł z rżeniem głowę. Nie pogardziłem nim. Wskoczyłem na siodło i wbiłem pięty w końskie boki. Jest teraz północ. Tej nocy tęsknię do śmierci bardziej, niż kiedykolwiek tęskniłem za czymkolwiek. Giustiniani pozwolił mi szukać śmierci, gdyż znam język turecki i mogę mu dopomóc w jego dziele. Jezusie Chrystusie, Synu Boży, zmiłuj się nade mną! Bo kocham