... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.

Umiałam sobie wyobrazić, co by z takiej sytuacji wynikło. Głupie szynszyle na gwiazdkę mogły stać się kamieniem obrazy i ciosem sztyletu w serce. A samochód...? Gdybym sama kupiła sobie tego rolls-royca, zabrakłoby mi w sklepie na mydło i filety z morszczuka i co, miałabym wymówić takie głupie słowa: "Pawełku, daj pieniędzy"... ? Ależ przez usta by mi nie przeszło, udławiłabym się na śmierć! Nie, za nic. Nie ustawię się w roli małej kurewki na utrzymaniu milionera, chyba takiej, co milionerem pomiata.... O, nie, też do kitu, primo, Paweł nie nadawał się do pomiatania, a secundo, pomiatanego bym nie chciała, odpadał w przedbiegach. Za to, gdybym mogła, przy tych szynszylach, dać mu nawzajem w prezencie bliźniaczą połowę największego diamentu świata... O tak, to by mi wreszcie rozwiązało ten supeł! Inaczej czekało mnie najgorsze, dziki upór i rezygnacja z Pawła. I żal do końca życia, ściśle spojony z niepewnością, czy to w ogóle miało jakiś sens, czy nie należało plunąć na honor i ambicję, poddać się, pogodzić z jego kretyńskim zdaniem o kobietach, a za to mieć go dla siebie chociaż przez jakiś czas... Niezbyt długi, bo jedno, czego byłam pewna, to to, że długo bym nie wytrzymała. Okropne. Kiedyś wysiłki czynili mężczyźni, a baby siedziały na tyłku i czekały, co im z tego wyjdzie. Wolałabym...? A skąd! Baba wisząca na chłopie to ohyda, nie człowiek. Z dwojga złego preferowałam sytuację obecną. Możliwe, że była to głupota śmiertelna. No to co...? *** Notariusz, z wielkim wahaniem i wyraźną niechęcią, obiecał nam w razie czego zaliczkę na poczet spadku, zamieszkałyśmy zatem w dwóch hotelach, średnim, Grosvenor, i tańszym, Eden Plaża. Grosvenor był wygodniejszy i trzy razy droższy, z góry uzgodniłyśmy, że będziemy się wymieniać. Mogłyśmy, być może, zatrzymać się u rodziny, ale wyliczyłyśmy sobie stopień pokrewieństwa z obecnym lordem Blackhillem i wyszło nam, że jest on bratankiem prababki Karoliny, zatem stryjecznym bratem naszej babki Ludwiki, zatem, naszym stryjecznym dziadkiem. Trochę daleko, poza tym lord. Niby my też hrabianki po kądzieli, ale jednak. - Nie będę robiła za ubogą krewną - uparła się Krystyna. - Mogę iść z wizytą jako arystokratka na własnych śmieciach, to zrobi lepsze wrażenie. Znasz ich, nie uznają innych narodowości. Znałam ich tak samo jak ona i też wolałam niezależność w hotelu. Wizyta jednak była niezbędna, bo gdzież miałyśmy szukać zapisków sprzed blisko dwustu lat, jak nie w ich rodowej siedzibie. Zabrałam ze sobą stosowne dokumenty i pokrewieństwo mogłyśmy z łatwością udowodnić. Miałam pomysł. - O diamencie ani słowa - ostrzegłam na wstępie, a Kryśka energicznie pokiwała głową. - Nie daj Boże, znów wybuchnie ta afera sprzed wieków. Wystąpimy w jednej osobie, jako ja... - Dlaczego ty? - zaprotestowała natychmiast. - Głupiaś. Bo to ja jestem historykiem, nie ma znaczenia, że sztuki. Piszę coś o zamierzchłych powiązaniach rodzinnych, dzieje rodu Noirmontów, z przyległościami. Ród Noirmontów połączył się z rodem Blackhillów, ze starej korespondencji wiem, że prababka, jak jej tam, Arabella była pięknością i coś tam wyskoczyło głupiego, więc oczywiście muszę się cofnąć do niej i niech dadzą papiery do wglądu... - Po cholerę mi te duperele opowiadasz tak szczegółowo? - Przeciwnie, streszczam. Musisz to wiedzieć, bo może się zdarzyć, że mnie zastąpisz. Obmyślmy to. Z wizytą pójdę do nich sama. - A jakby się zróżnicować? Wbiję się w tę perukę, makijaż, okulary... - I tak będziemy podobne. - Jako siostry, mamy prawo, byle bez przesady. Poświęcę się, pójdę w spodniach i na płaskim, a ty na obcasie. Kupię jakieś pepegi... Doceniłam jej ofiarność, obie lubiłyśmy wysokie obcasy i obuwia na niskich nie miałyśmy wcale, niemniej zgorszyłam się. - Oszalałaś, na wizytę musisz mieć eleganckie! - Ale tandetne. Tekturowe lakierki. Nagminnie ich używać nie będę, tego możesz być pewna. - No dobrze. Ale skoro masz być przy tym, całe to gadanie przestaje być potrzebne. Chociaż myślałam, że ja pójdę do dziadka, a ty do biblioteki. Obejrzysz prasę z tamtych czasów. - Pali się? Zdążę później. Dzwonimy. - Może list...? - Zgłupiałaś, czasy ci się mylą. Telefon jest od tego, żeby się nim posługiwać. Spytam o numer