... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Wycelował - pistolet w Avedissiana. - Zamknij mordę i dawaj taśmy! Avedissian wyjął z kieszeni dwie kasety i spróbował ostatniej sztuczki w grze o życie. Jego ręka na chwilę zawisła w powietrzu. ,, - Rzuć je! - rozkazał Innes. Avedissian cisnął kasety tak, że wylądowały między ostrzami wirnika kombajnu. Innes schylił się po nie i wyciągnął rękę. Wtedy Avedissian wbił kolanem przycisk rozrusznika. Ogromna maszyna miała włączone biegi, więc skoczyła do przodu. Wielkie ostrza obróciły się i wciągnęły ramię Innesa. Potężny silnik nawet się nie zająknął, mieląc ludzkie ciało. W ciągu kilku sekund Innes zamienił się w krwawą miazgę. Jego szczątki rozprysły się po stodole. Avedissian wyłączył maszynę i powoli wygramolił się z kabiny. Kathleen odzyskała przytomność, ale była zdezorientowana. Avedissian pomógł jej zejść po drabince. Stanęła niepewnie na ziemi. - Harry! Gdzie jest Harry? - rozejrzała się niespokojnie. Zobaczyła małe zwłoki leżące w progu, wyrwała się Avedissianowi i chwiejnie podbiegła do martwego dziecka. Przytuliła je i wybuchnęła płaczem. - Dlaczego? - łkała. - Dlaczego? Avedissian zgasił światło i delikatnie dotknął jej ramienia. - Musimy iść - powiedział cicho. - Nie zostawię Harryego - szepnęła. - Zabierzemy go - zapewnił łagodnie Avedissian. Wziął chłopca na ręce, zaniósł do samochodu Innesa i ułożył na tylnym siedzeniu. - Ten środek transportu przynajmniej nie jest kradziony - wyjaśnił. Tuż przed odjazdem Avedissianowi przyszło coś do głowy. Wyszedł zza kierownicy, wrócił do stodoły i znalazł kanister z naftą. Otworzył drzwi samochodu Feldmana, chlusnął kilka razy do wnętrza. Resztę płynu rozlał aż do progu stodoły, po czym wrzucił kanister do środka. Gdy przestawiał samochód Innesa, przypomniał sobie, że nie ma zapałek. Wcisnął samochodową zapalniczkę i czekał niecierpliwie, aż się rozżarzy. Kiedy rozgrzała się do czerwoności, cisnął ją do auta Feldmana. Z wnętrza buchnęły żółte płomienie. Ogień podpełzł do stodoły i w ciągu kilku sekund budynek zaczął płonąć. Avedissian wsiadł za kierownicę i odjechali. - Po co to wszystko? - spytała Kathleen. - Minie trochę czasu, zanim policja połapie się w tym bałaganie. Zidentyfikują samochód i pomyślą, że zginęliśmy w pożarze. Zwęglone zwłoki Innesa utwierdzą ich w tym, bo nawet nie wiedzą o jego istnieniu. Kiedy wreszcie stwierdzą, że tu nas nie ma, będziemy nad Atlantykiem. Jechali w milczeniu całą noc. Avedissian koncentrował się na prowadzeniu, Kathleen rozmyślała o Harrym i niespełnionych marzeniach. O brzasku Avedissian zapytał: - Jak się czujesz? !" Kathleen, jakby ocknęła się z letargu, i chwyciła go lekko za ramię. - Dobrze, ale ty musisz być wykończony. - Chcę dotrzeć jak najdalej - odrzekł. - Będziemy jechać cały dzień, potem przenocujemy, a jutro dostaniemy się na lotnisko w Chicago. - A Harry? - Znajdziemy jakieś miejsce... przyjemne miejsce. Minęli zagajnik w zakolu rzeki. Avedissian zjechał z szosy, zatrzymał samochód i obejrzał się. - Tam? Kathleen popatrzyła na leniwie płynącą wodę, mieniącą się w porannym słońcu. - Tak. Avedissian poszukał w bagażniku narzędzia, które mogłoby zastąpić łopatę. Owinął zwłoki Harryego w koc zabrany z tylnego siedzenia i zaniósł między drzewa. Potem wykopał płytką mogiłę. Pochował chłopca i wstał. Kathleen wzięła garść ziemi i wolno wypuściła ją spomiędzy palców. Po jej twarzy spływały łzy. - Musimy iść - przypomniał Avedissian najdelikatniej, jak umiał. Skinęła głową i odwróciła się. Avedissian otoczył ją ramieniem, poszli powoli do samochodu. Pojechali przez Iowę do Illinois i dalej w kierunku Chicago. Zatrzymali się na nocleg w miasteczku Fenning. Podobało im się. Po długiej jeździe z przyjemnością wybrali się na wieczorny spacer - Myślisz, że zdążymy uratować Martina? - zapytała Kathleen. - Oczywiście - przytaknął Avedissian