... masz przeżywać życie, a nie je opisywać.
Aleksandra pewnego razu z ledwością powstrzymała się od powiedzenia mu, że woli być niezamężna niż zostać żoną hydraulika, że wystarczył jej Oz ze swoimi chromowymi armaturami. Jednak to, że przyszła jej do głowy myśl tak snobistyczna i nieżyczliwa, napełniło ją poczuciem winy, wskutek czego zmiękła i wpuściła go do łóżka. Przez zimę utyła siedem funtów i może to z powodu tej dodatkowej warstwy tłuszczu miała kłopoty z osiąganiem orgazmu; zdawało jej się, że nagie ciało Joego to jakiś inkub, a kiedy otworzyła oczy, miała wrażenie, że jego kapelusz, ten idiotyczny wełniany kapelusz w kratkę z małym rondkiem i malutkim, mieniącym się brązowym piórkiem, tkwi wciąż na jego głowie. Albo może to ktoś gdzieś zawiązał aiguillette, wpływając w ten sposób na jej reakcje seksualne? Sukie odpowiedziała jej pytaniem na pytanie, mówiąc: - A kto to może wiedzieć? Myślę, że oni sami tego nie wiedzą. Ja wiem tylko, że nie chcą wracać tam, skąd przyjechali. Jenny jest taka pewna, że Darryl jest bliski sukcesu w swoich badaniach, że chce wpakować wszystkie swoje pieniądze za dom w jego przedsięwzięcie. Słysząc to, Aleksandra doznała szoku. Skupiła całą swoją uwagę na tym, co mówi Sukie - być może dlatego, że temat pieniędzy ma w sobie jakąś magiczną moc, a być może dlatego, że dotychczas nie przychodziło jej do głowy, że Darryl Van Horne może ich potrzebować. To, że one wszystkie potrzebowały pieniędzy, rozumiało się samo przez się. No bo przecież alimenty się coraz bardziej spóźniały, a dywidendy były coraz mniejsze z powodu wojny i problemów ekonomicznych, poza tym rodzice dzieci uczęszczających na półgodzinne lekcja fortepianu do Jane Smart nie chcieli podnieść opłaty nawet o dolara, nowe rzeźby Aleksandry miały ceny niższe niż cena surowca, czyli gazet dartych na masę papierową, a Sukie, mimo usilnych zabiegów, udawało się zdobyć kupca zaledwie raz na parę tygodni. Tak, to, że one potrzebowały pieniędzy, było oczywiste. Ubóstwo powodowało, że ich małe przyjęcia nosiły piętno jakiegoś zgrzebnego luksusu, bo pojawiały się na nich takie ekstrawagancje jak butelka Wild Turkey, słoiczek orzeszków nerkowca albo puszka sardeli. Na dodatek w tych czasach niepokoju, kiedy całe pokolenie handlowało narkotykami i zażywało narkotyki, do ich kuchennych drzwi coraz rzadziej stukały potajemnie żony pragnące dostać gram suszonych storczyków, które należało domieszać do afrodyzjaków przeznaczonych dla sflaczałych mężów, coraz rzadziej też pojawiały się u nich wdowy - miłośniczki ptaków proszące o lulek czarny, którym można było otruć kota sąsiadów i nieśmiałe nastolatki mające nadzieję dostać uncję destylowanego podejźrzonu księżycowego lub janowca barwierskiego, które pomogłyby im narzucić swoją wolę światu pełnemu możliwości i jak plaster miodu wypełnionemu nieznanymi jeszcze skarbami. Kiedyś, zaraz po wyzwoleniu się z małżeńskich pęt, w czasach pełnych niewinności, trzy czarownice, ubrane w nocne stroje i chichoczące, wędrowały pod rogalikiem księżyca i zbierały te zioła w tych rzadkich, oświetlonych światłem gwiazd cienistych miejscach, gdzie była właściwa gleba i odpowiednia wilgotność. Uprawianie czarów w wielu różnych formach stało się tak pospolite, że zapotrzebowanie na czarodziejskie środki naszych trzech czarownic zanikało. Były więc biedne. Ale Van Horne był bogaty, a jego bogactwo - w ciemnych godzinach wakacji od ubogiego dziennego życia - należało do nich i było stworzone po to, żeby one się nim cieszyły. To, że Jenny Gabriel mogła zaoferować mu własne pieniądze i to, że on mógł te pieniądze przyjąć, nic przyszło Aleksandrze nigdy do głowy. - Rozmawiałaś z nią o tym? - Powiedziałam jej, że według mnie to szaleństwo. Artur Hallybread jest fizykiem i mówi, że to, co Darryl usiłuje zrobić, nie ma absolutnie żadnego naukowego uzasadnienia. - Ale przecież profesorowie zawsze mówią takie rzeczy ludziom z pomysłami. - Nie broń go tak, kochanie. Nie wiedziałam, że cię to w ogóle obchodzi. - Nie obchodzi mnie wcale - powiedziała Aleksandra - co Jenny zrobi ze swoimi pieniędzmi. Problem w tym, że Jenny jest kobietą, inną kobietą. Jak zareagowała, kiedy jej to powiedziałaś? - No wiesz, otworzyła szeroko oczy i zaczęła się na mnie gapić, a jej broda stała się trochę bardziej spiczasta. Wyglądało na to, że moje słowa do niej nie docierają. Pod tą jej potulnością kryje się upór. Jest za dobra dla tego padołu. - Tak, chyba można tak powiedzieć - stwierdziła Aleksandra, wypowiadając powoli słowa. Było jej przykro, gdy zdała sobie sprawę, że oto one trzy zwracały się przeciwko Jenny, przeciwko pięknej istocie, którą same stworzyły, przeciwko swojej własnej ingenue. *** W jakiś tydzień później zadzwoniła Jane Smart. Była wściekła. - Nie mogłaś się tego domyślić? Ty naprawdę jesteś ostatnio jakaś rozkojarzona. - Każde jej s zadawało ból, kąsało jak koniuszek zapałki. - Ona się do niego wprowadza! Zaprosił ją, żeby się wprowadziła razem z tym swoim obrzydliwym braciszkiem! - Do Ropuszego Zamku? - Do dawnej rezydencji Lenoxów - powiedziała Jane, odrzucając pieszczotliwą nazwę, jaką kiedyś nadały domowi i dając Aleksandrze do zrozumienia, że wyraziła się idiotycznie. - Ona się do tego przez cały czas szykowała. A my, idiotki, tego nie zauważyłyśmy. Byłyśmy takie miłe dla tej nudziary, wciągałyśmy ją do zabawy, chociaż ona przez cały czas się opierała, tak jakby była ponad to i wiedziała, że czas pokaże, że to ona jest górą. Była jak taki mały, zarozumiały Kopciuszek, siedzący spokojnie wśród popiołu i wiedzący o pantofelku. I ta jej pruderia! Ależ ona mnie wkurza! Pomyśl tylko: kręciła się tam w tym swoim białym fartuchu i brała za to pieniądze, podczas gdy on jest zadłużony u całego miasta, i podczas gdy bank chce przejąć jego posiadłość i nie robi tego tylko dlatego, że nie chce brać sobie na głowę kłopotu! Bo przecież utrzymanie tego wszystkiego to koszmar. Wiesz, ile kosztowałby nowy dach? - Kiciu - powiedziała Aleksandra - mówisz jak księgowa. Od kogo się tego wszystkiego dowiedziałaś? Z pękatych żółtych pączków na krzewach bzu wyszły pierwsze małe listki w kształcie serc, a wygięte gałązki przekwitłej forsycji zrobiły się bladozielone jak miniaturowe wierzby. Wiewiórki przestały przychodzić do karmnika, nie myślały o jedzeniu, zbyt zajęte łączeniem się w pary, a winorośl, martwa przez całą zimę, zaczynała znów ocieniać altanę. W tym tygodniu wiosenna błotnistość schnąc przekształciła się w zieleń, a Aleksandra poczuła się mniej rozkojarzona. Powróciła do robienia małych, glinianych cycuszek, przygotowując się do letniego sezonu handlowego